Samochodowy komiks, czyli Szybcy i Wściekli 7

Nie można nie mieć sentymentu do tej serii, gdy ogląda się ją od gimnazjum i przez tyle lat śledzi rozwój bohaterów. A jest to ciekawy proces, bo kto by pomyślał, po części pierwszej, że całość doczeka się siedmiu części i zostawi wyścigi samochodowe na dziesiątym planie, wspominając o nich od czasu do czasu. Bo tak wypada. Nie jest to jednak zła, czy przypadkowa droga.

Superbohaterowie bez super mocy

Całość serii poszła w klimaty bardzo Marvelowskie, tyle że jej bohaterowie nie posiadają nadprzyrodzonych mocy. Ale oglądając wszystkie części po kolei, bez wahania można powiedzieć, że zmieniają się, rozwijają i uczą na naszych oczach. Pamiętacie umiejętności Briana z pierwszej części? Zarzucano mu, że nie panuje nad samochodem, a w pierwszym wyścigu przegrzał silnik. Dziś skacze samochodem z samolotu i nie jest to dla niego większy problem. 

Na szczęście twórcy nie robią tego na poważne, puszczają wyraźne oko do widza, dają powód do śmiechu i czystej radości z oglądania. A chyba o to właśnie chodzi w kinie akcji. Mamy więc znaną paczkę bohaterów, którzy swoje ludzkie umiejętności wynieśli ponad ludzki poziom. I wbrew pozorom, bardzo im to pasuje. Niesamowicie silny Dom, Hobbs, dla którego złamane kości to żadna przeszkoda, daleko skaczący Brian, czy Letty z niesamowitym wyczuciem czasu i miejsca.


Grawitacja? Jaka grawitacja?

Idąc dalej tym tropem, cały świat zbudowany jest właśnie na tej zasadzie. I logicznie się trzyma, bo seria od dawna zmierzała właśnie w mocno przerysowane kino akcji. Poszczególne sceny śmiało można wrzucić do komiksu i tak właśnie oglądałam tę część. Jak komiksowe kadry.

Pierwsza scena, otwierająca film, sprawiła, że uniosłam brwi do góry, a w głowie zaświtała mi myśl: okej, to będzie TAKA konwencja. I po tej pierwszej scenie, która ewidentnie miała nas przygotować na takie, a nie inne przedstawienie akcji i świata, nie zwracałam uwagi na to, że auta potrafią latać, ludzie szybko biegać, a długa walka nikogo nie męczy.

W dodatku mamy tam plejadę aktorów, od którzy od dawna są uważani, za czołowych przedstawicieli kina akcji. I są tu wszyscy. Razem. Równocześnie. I osadzenie ich w takim komiksowym klimacie gra świetnie i nic nie razi. No dobra. Prawie nic.

To może mądry cytacik?

Nie wiem, jak wyglądał proces pisania scenariusza, ale na nieszczęście, w zasięgu ręki scenarzysty leżała książka z cytatami na każdy dzień. I tak postała zbyt duża ilość dialogów, zapchanych ludowymi mądrościami, które nijak pasują do całej szalonej otoczki, jaką równocześnie dostajemy.

Gdy tylko widziałam ten wyćwiczony ruch kamerą: zbliżenie na twarz któregoś z bohaterów, by mógł wygłosić jakąś mądrą kwestię, nóż mi się w kieszeni otwierał. I gdyby był to jeden cytat na cały dialog, to można by przymknąć na to oko, ale część z nich oparta była na przerzucaniu się mądrościami życiowymi. Co najmniej, jakby bohaterowie rozgrywali między sobą konkurs, kto zna więcej podniosłych tekstów. W dodatku na końcu nikt nie ogłosił wyników.

Obok tych drętwych dialogów, przy których sami aktorzy grali jakby gorzej, pojawiały się też te lekkie, idealnie pasujące do całości. I tak skakaliśmy od bardzo słabych, po te dobre, nie mogąc znaleźć złotego środka. Co przez dwie godziny naprawdę potrafiło irytować.

Długo, długo, jeszcze dłużej

I to właśnie te melancholijne i mądre sceny strasznie dłużyły się w filmie. Jasne, że od czasu do czasu akcję trzeba spowolnić, by widz mógł trochę odetchnąć, ale nie przemawiało do mnie zupełnie. 

Jedyne, które mnie poruszyło i było naprawdę dobrze i przemyślanie zrobione, to hołd dla Paula, który oddała mu cała ekipa filmowa. Reszta była zbyt na siłę, zbyt podniosła, zbyt… nijaka. W moim odczuciu film byłby dużo lepszy i ciekawszy, gdyby po prostu te wątki pominąć, albo znacznie skrócić.

Ale to fabuła rozczarowała mnie najbardziej. Bo pomimo tego, że dobrze się bawiłam, często śmiałam i nie żałowałam spędzonych w kinie dwóch godzin, to zaskoczył mnie dziwny brak fabuły. We wcześniejszych częściach była większa sprawa, cel, który jasno jednoczył widza i bohaterów, który trzymał w napięciu. Tu nie poczułam tej jedności.

Owszem, jasne było co i dlaczego się dzieje, ale było to dla mnie wzięte za bardzo z kosmosu. Nie przejmowałam się losem misji, bo nie przemawiała ona do mnie sama w sobie. Dobrze się bawiłam, oglądając kolejne niemożliwe wyczyny i nadzwyczajną żywotność bohaterów, ale sam cel przy tym wszystkim był dla mnie nieistotny. Wręcz odnosiłam wrażenie, ze sami bohaterowie nie bardzo wiedzą, po co tak gonią i dlaczego rozwalają pół miasta.

Siódma część Szybkich i Wściekłych to sprawne kino akcji, z dużą dawką humoru i przymknięcia oka na realizm. Niestety jest filmem, który fabularnie nic nie wnosi, a pamiętany będzie nie dlatego, że jest taki dobry, a dlatego, że jest ostatnim filmem Paula Walkera. A szkoda, bo kierunek, jaki ta seria obrała, jest naprawdę fajny, daje dużo radości i rozrywki. Tylko pomysłu jak go wykorzystać, jakoś brak.