Drogi celebryto, jesteś moją własnością


Ostatnio obserwuję coś, co mnie mocno irytuje. Tom Hiddleston zaczął spotykać się z Taylor Swift. Ale nie, nie irytuje mnie fakt, że się zakochali. Irytuje mnie to, że z Taylor zrobiono wstrętną jędzę, a z Toma biedaczka, który nie wie, w co się wpakował. Czytać nie mogę, tych płaczów i lamentów, że jak to, on z nią. Wszyscy doskonale przecież widzą, że oni do siebie nie pasują! Nie mogą być razem!

Wszyscy się martwią, jak to Tom nie widzi tego, co Taylor zrobiła wcześniejszemu chłopakowi, zrywając z nim. Tylko nikt jakoś nie zastanowił się, że Tom Tay poznał, gdy była zajęta. Można założyć, że raczej przeszedł i ją odbił, niż jest tym biednym i poszkodowanym, którego Taylor wykorzystuje.


Jest to inny punkt widzenia, od tego co można przeczytać w Internecie. Nie mam pojęcia czy prawdziwy i nie jest to ważne. Oboje są przecież dorośli i wiedzą co robią. Fanki za to przeszły od paniki i niedowierzania, przez nienawiść do Taylor, kończąc na wyżywaniu się na Hiddlestonie, bo jak on mógł. Jak on śmiał się z kimś związać, przecież miał czekać i wypatrzeć biedną fankę w tłumie innych fanek. I z miejsca się zakochać.

Daje nam to silne i dość straszne zjawisko. Bo żyjąc w przeświadczeniu, że znamy naszych idoli, nabieramy przekonania, że mają żyć dokładnie tak, jak my chcemy, żeby żyli.

Zapominamy, że widzimy ich tylko i wyłącznie przez kilka minut w jakimś wywiadzie, na czerwonych dywanach i filmach. A jak ktoś ma wystarczająco dużo oleju w głowie, to nigdy nie daje się przyłapać paparazzi na jakichś mniejszych, czy większych skandalach. Pomińmy milczeniem ile z tych skandali, faktycznie nimi było. A ile to przemyślane chwyty marketingowe, podtrzymujące popularność.


Pozostając przy Tomie. Pojawiła się masa komentarzy, że zmienił się na gorsze, bo wcześniej nie było tylu jego prywatnych zdjęć. Zapominając całkowicie, że skryty Tom, żył w Londynie. Gdzie co prawda paparazzi nie brakuje, ale jednak nie siedzą oni na drzewach jak w USA.

Nie bierzemy też zupełnie pod uwagę tego, że spotyka się on z najsławniejszą amerykańską piosenkarką młodego pokolenia, która nigdy nie schodzi z pierwszych stron gazet. Żeby zachować jakąkolwiek prywatność, musieliby się zamknąć w piwnicy. Która i tak byłaby otoczona przez paparazzi.

A on po prostu idzie ze swoją dziewczyną za rękę. Daje jej buziaka. Wygłupia się z nią na plaży. Nosi podkoszulek z sercem. Bo się zakochał i robi to, co każda normalna zakochana osoba. I wszyscy go za to krytykują.

Zapominamy, gdzie leży granica bycia fanem. Bo osoby publiczne nie chcą, byśmy włazili z butami w ich prywatne życie. Komentowali ich prywatne życiowe wybory. Grają w filmach, koncertują, bo mają do tego talent, a my wybraliśmy, że chcemy ich oglądać. Nasze wsparcie, napędza ich karierę, ale nie daje nam żadnego prawa do tego, żeby rzucać w nich mięsem, gdy robią coś nie po naszej myśli. Bo wiecie, jest duża różnica pomiędzy krytykowaniem osoby publicznej za branie narkotyków a krytykowaniem za zjedzenie na obiad hamburgera, zamiast sałatki.

To, co powinno nas interesować, to twórczość danego artysty. Czy nam się podoba, czy nie. Do całej reszty nie mamy prawa. Pozwolenie nadaliśmy sobie sami, wraz z dobą telewizji i Internetu. Ale nie oznacza to, że nasze zachowanie ma jakiekolwiek usprawiedliwienie.
Oburzamy się, gdy wścibska sąsiadka podgląda, co robimy, daje nam dobre rady, czy obgaduje na osiedlu. Przecież to nie jej sprawa, niech się zajmie swoim życiem! A potem przychodzimy do domu i robimy dokładnie to samo. I nie. To, że ktoś jest znany, nie daje nam przyzwolenia na takie zachowanie. Bo w takim razie musimy uznać, że sąsiadka ma pełne prawo się wtrącać. A to prawo jest jej przyznane, tylko dlatego, że mieszka obok – bez sensu, prawda?

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ludzie w ogóle tego nie widzą. Uważają, że to jest w porządku, gdy przyjdą do kogoś, kto robi coś publicznie i mu napiszą, że jest głupi. Ostatnio u jednej blogerki przeczytałam komentarz krytykujący jej wygląd, będący zwykłym hejtem. Wiecie, w jaki sposób w kolejnych komentarzach ta osoba się tłumaczyła? Że przecież blogerka powinna być przygotowana na takie komentarze. Że to nie jest hejt, tylko opinia. I w ogóle, o co ta blogerka się obraża. Bo przecież komentatorka nie raz mówi swojej znajomej, że jest gruba, czy źle wygląda i jest ok.


Jak wiele podobnych komentarzy, muszą otrzymywać aktorzy o międzynarodowej sławie? Komentarzy od ludzi, którzy wiedzą lepiej, jak żyć, jak wyglądać. Tysiące? Miliony? Przecież nie pozostaje nic innego, jak schować się w szafie i błagać dostawcę Internetu, żeby zgodził się zerwać umowę. Cena nie gra roli.

A teraz wyobraźcie sobie, że dostajecie masę wiadomości od ludzi, którzy wiedzą lepiej. Wiedzą dokładnie jak funkcjonuje Wasz związek (a funkcjonuje źle), jak się odżywiacie (źle). Znają także Wasze talenty i możliwości. Powinniście przestać pisać/kręcić filmy/uczyć się/próbować, bo jesteście beznadziejni.

Nie tak dawno odbyłam rozmowę, w której usłyszałam, że to jest w porządku napisać komuś na YouTubie, że jest za brzydki do występowania przed kamerą. Bo lubimy patrzeć tylko na ładnych ludzi. A ja głupia myślałam, że do występów przed kamerą jednak potrzeba czegoś więcej, niż sam wygląd.



Pamiętajcie, że zawsze widzicie tylko skrawek czyjegoś życia. Tak jak u dalszych znajomych na Facebooku. Pokazują tylko to, co chcą, żebyście zobaczyli. Sławy robią dokładnie to samo, tylko system jest trochę bardziej skomplikowany i wymaga sztabu specjalistów od wizerunku. Nie znacie ich, tylko to, co ich manager pozwala pokazywać. Nie macie pojęcia, co przechodzą na co dzień, jakie mają relacje z innymi ludźmi, jak funkcjonują ich związki i dlaczego się rozpadają.

Nie są Waszą własnością i nigdy nie będą.

Zatrzymajcie się za każdym razem, gdy chcecie napisać coś krytycznego w stronę osoby publicznej. I zastanówcie. Czy chcielibyście, żeby ktoś obcy krytykował Wasz związek? Spójrzcie na swój komentarz i zastanówcie się, jakbyście się poczuli, nie będąc jego nadawcą a adresatem.