Chłodno, ciemno, szaro, ponuro… Nareszcie!

Przyznam, że bardzo długo nie lubiłam jesiennych dni. Już bardziej wolałam zimowe, lodowate powietrze, niż jesienną pluchę. Od pewnego czasu zaczęło się to mocno zmieniać i z każdym rokiem wyglądam jesieni coraz bardziej. Tak samo mocno, jak wiosny, którą uwielbiałam zawsze, ale to akurat zrozumiałe, bo data urodzin wskazuje na to, że wiosenne ze mnie dziecko.

Przede wszystkim, co zaskakujące, marznę mniej, niż kiedyś. Owszem, nadal będę zakładać dwie pary skarpetek w domu, ale nie telepię się z zimna tak bardzo, jak dawniej. Jeszcze kilka lat temu potrafiłam marznąć przy 20 stopniach, obecnie oddychałam z ulgą, że temperatury spadły z szalonych trzydziestu. Nie mam pojęcia, czego to jest powodem. Jedynie moje stopy wydają się nadal buntować. Ale może to moja wina. Biegając na bosaka po panelach, prawdopodobnie nie pomagam im w utrzymywaniu ciepła (w sensie stopom, nie panelom). Nadal nie będę tą rozebraną i rozgrzaną osobą, gdy inni będą się telepać z zimna. Ale lepiej je znoszę. I jestem z tego powodu przeszczęśliwa.

Inną sprawą jest to, że po prostu też zmądrzałam. Staram się ubierać ciepło i nie unikam zakładania ciepłych podkolanówek, czy dodatkowego podkoszulka. Uwielbiam też wszelkiego rodzaju czapki, kaszkiety, kapelusze. Czasy, gdy chodziłam w absurdalnie krótkiej kurtce,  z gołą głową, bez szalika, udając, że mi ciepło, są już dawno za mną. Do tej pory nie wiem, co sobie myślałam.

Uwielbiam też jesienne ubrania. Płaszcze, apaszki, a w zeszłym roku zaopatrzyłam się w jesienny, wymarzony kapelusz. I buty jesienne też kocham całym sercem. Nie wiem dlaczego, ale ubrania na tę porę roku mają w sobie jakąś taką szczególną magię, jakiej pozbawione są pozostałe.

I miasto w deszczu. Sam deszcz jest nieprzyjemny, szczególnie gdy wieje. Ale wygląd mokrego od deszczu miasta, gdy wszystko się błyszczy, jest fantastyczny. I miasto nocą. Tak, robi się ciemno coraz szybciej, zaraz będę wstawać i będzie ciemno za oknem, będę wychodzić z pracy, i będzie ciemno za oknem, w ogóle w pracy będzie jeszcze ciemniej, niż jest. Mój pokój nie grzeszy wielkimi, słonecznymi oknami. Ale miasto nocą zawsze wygląda magicznie. A mokre od deszczu miasto nocą, to jest już poezja. Lub poranne mgły, gdy słońce najpierw próbuje się przez nie przebić przy wschodzie, a potem radośnie oświetla od góry.

Nie zapominajmy też o cudownie słonecznych dniach. Gdy wszystko mieni się żółcią, pomarańczą, czerwienią, liście szeleszczą pod butami. Słońce nie jest tak ostre, jak w lecie, zdaje się bardziej przystosowywać do kolorytu otoczenia.


Tak naprawdę, z roku na rok, coraz bardziej lubię jesień.