Fazy fangirlingu


Mogłabym tu siedzieć i udawać: fangirling? Jaki fangirling? Ja nawet nie znam tego słowa! Ale bądźmy szczerzy, prędzej opiszecie mojego bloga słowami Tom Hiddleston, niż popkultura. A Bałagan Kontrolowany powstał tylko po to, żebym mogła bezkarnie spamować jego zdjęciami i to jeszcze ludzi, którzy bardzo chętnie je oglądają.

Co jest zadziwiająco cudowne.

Ale pomyślmy przez chwilę, jak w ogóle znaleźliśmy się w momencie, że fanimy kogoś tak bardzo, że oglądamy wszystkie jego filmy? Tak nawet ten, który okazuje się lekarstwem na bezsenność. Bo przyznajmy, nie wszystkie wybory naszych ulubieńców są najszczęśliwsze.

Czy ktoś tu w ogóle jeszcze ma jakąś silną wolę i zdrowy rozsądek?

Faza I – Nie znam Cię, ale tak ładnie się uśmiechasz/patrzysz/stylowo nosisz płaszcz/itd.

Może nawet kiedyś coś z nim oglądałaś, może nawet więcej niż jedną rzecz, ale dopiero teraz widzisz, jak ON się ładnie uśmiecha. Albo jak długo i intensywnie patrzy. Albo dopiero teraz słyszysz, jaki ma piękny brytyjski akcent, bo wcześniej grał Amerykanina. Nawiasem mówiąc, zmuszając Brytyjczyków do mówienia z amerykańskim akcentem, jest zbrodnią przeciwko ludzkości i powinno być karane.

I ta jedna mała rzecz powoduje, że mimochodem, z ciekawości, przez przypadek, sprawdzasz, jak ten ktoś się nazywa.

Możemy porozmawiać o tym lekkim uśmieszku i ruchy brwi? Dziękuję.

Faza II – Obejrzę z NIM jeszcze jedną rzecz

Postanawiasz więc sprawdzić, czy to na pewno taki dobry aktor i włączasz kolejny film/serial. Oczywiście okazuje się, że jest taki dobry. A co najgorsze, jak już raz zwróciłaś uwagę na jego małe gesty, teraz widzisz się je na okrągło. Ten krzywy uśmiech, rozbawione spojrzenie. Nie jesteś w stanie od tego uciec.

Jeżeli oglądasz serial, to z każdym kolejnym odcinkiem zaczynasz wypatrywać tylko jego, reszta się nie liczy. Jeżeli to aktor głównie filmowy, właśnie uruchamiasz 3 lub 4 film, zupełnie zapominając, że miał być tylko jeden. Na liście do zrobienia w nadchodzącym roku pojawia się punkt: Obejrzeć wszystkie filmy Toma Hiddlestona. Ale to jest jeszcze faza bezpieczna. Poszerzasz w niej horyzonty, oglądając produkcje, po które normalnie byś nie sięgnęła.

To zdrowe.

Jeszcze.

I tak urocza brytyjska cecha "I'm sorry".

Faza III – O, wywiady!

I tu zaczyna się prawdziwy dramat. Albo kończy się odrzuceniem i zapomnieniem o aktorze, bo okazało się, że nie ma nic ciekawego do powiedzenia i jest prawdziwym bucem, albo… właśnie widzisz mężczyznę swoich marzeń.

Jest inteligentny (robi ciągłe nawiązania do literatury), rozgadany (limit czasu podczas wywiadu? Jaki limit, przecież trzeba dokładnie opowiedzieć całą psychologię postaci, jaką się gra razem z pięcioma anegdotami z planu) i zabawny (dawno tak nie płakałaś ze śmiechu). W pewnym momencie YouTube proponuje Ci już tylko wywiady z Nim, a Ty kilkadziesiąt filmów później i około szóstej rano dowiadujesz się, że jeszcze świetnie tańczy, śpiewa, daje zmarzniętej dziennikarce swoją marynarkę i nadal ma ten doskonały brytyjski akcent. Wspominałam, że mówi w kilku językach?

W pewnym momencie przestajesz się już dziwić, co umie, tylko odhaczasz kolejne punkty z listy. Gdzieś z tyłu głowy świta Ci myśl, że nie posiadasz nawet 2% tych wszystkich zdolności. Ale wertujesz dalej.

Wiadomo, że nie masz złudzeń, gdy nawet Zachary uważa, że Tom potrafi wszystko zamienić na... ciekawsze niż jest w rzeczywistości.

Faza IV – Zaczynasz bez przerwy o nim mówić

W tej fazie ważna jest jedna rzecz – znaleźć kogoś, kto to doskonale zrozumie. Inaczej reszta społeczeństwa szybko odeśle Cię do pokoju bez klamek. Zakładasz więc Trumblra, Pinteresta i śledzisz kilka facebookowych grup. Ogólnie Google w swoich algorytmach ma już tylko Imię i Nazwisko wybranka. To jest ten moment, gdy na tapecie w telefonie ląduje jego zdjęcie (pod warunkiem, że nie znalazło się tam już wcześniej).

Jako osoba kochająca jeść, czuję niezwykłą więź z tym gifem.

Faza V – Jesteś na bieżąco, ale coraz bardziej rozsądnie

Jest to bardzo ważna faza. Najważniejsza z nich wszystkich. Znasz już większość filmów, śledzisz bieżące wywiady i jest mało prawdopodobne, by istniała sesja zdjęciowa, której nie widziałaś.

I to jest ten moment, w którym należy wziąć marker i narysować wielką czerwoną krechę graniczną, która sprawia, że fanimy z dużym zaangażowaniem, ale ciągle bez wchodzenia z butami w życie prywatne aktora.

Wspieramy jego projekty, jego pracę i jego samego. Tyle wystarczy. (Tym samym markerem rysujesz też kilka serduszek, ale małych, co by uwagi zbytniej nie zwracały).

Retransmisję Koriolana już widziałam, pozostaje mieć nadzieję, że Tom ponownie stanie na deskach teatru i będzie dane mi to zobaczyć, siedząc na widowni. Bo to jak doskonałym jest aktorem, widać tak naprawdę dopiero tam.

Faza VI – Marzysz już tylko o jednym

W głowie pozostaje już tylko jedno małe marzenie – by Go spotkać i pochwalić Jego pracę. Ale nie popularne i znane wszystkim filmy, bo to nie one Cię najbardziej zachwyciły.

Zachwyciło Cię przedstawienie na deskach teatru i ten mały film, gdzie grał jeszcze jako nastolatek. I tak sobie myślisz, że zobaczenie Go na żywo w teatrze, a nie podczas retransmisji sztuki w kinie, jest całkiem fajnym celem do spełnienia. Zdjęcie na tapecie masz ciągle. Nadal oglądasz bieżące filmy, wywiady, znasz sesje zdjęciowe. Nadal staje Ci serce na widok jego uśmiechu.

Ale jak to w długich związkach bywa, adrenalina opadła i zamieniła się w zdrowe* podziwianie i wspieranie swojego idola. I spamowanie świata jego zdjęciami. Bo pięknem należy spamować bez końca.

*Dobra, z tym zdrowym nie szalejmy, dla reszty świata nadal kwalifikuje się to do pokoju bez klamek.

I wcale nie napisałam tego wpisu jako pretekst to wrzucenia Toma w ilościach wszelakich.


Ps. Tego tekstu nie należy traktować całkowicie poważnie. No może oprócz punktu o poszanowaniu prywatności, bo celebryci nie są naszą własnością.