SHARE WEEK 2017, czyli twórcy polecają twórców


Share Week to jedna z moich ulubionych blogerskich akcji, stworzona przez Andrzeja Tucholskiego. To czas, w którym na różnych blogach (a obecnie także na YouTubie) twórcy polecają swoich ulubionych twórców, lub świeżo odkryte perełki w internecie.
O zasadach obecnego Share Weeku możecie poczytać na blogu Andrzeja.

Przyznam, że od dłuższego czasu czytam coraz mniej blogów. I nie dlatego, że przestało mi to sprawiać przyjemność, ale zwyczajnie brakuje mi na to doby. Z reguły, gdy siadam do czytania, robię to w sobotę przy śniadaniu. Poniższa trójka nie będzie dla Was żadnym odkryciem (a jak będzie, to koniecznie musicie to nadrobić). Jednak niezmiennie to na ich wpisy nie mogę się najbardziej doczekać.



Martę polecałam też rok temu, choć czytam zdecydowanie dłużej. Blog Rien jest hipnotyzujący, pełny przemyśleń, elfów pogardy i Anglii. Marząc o wyjeździe tam, koję swoją duszę oglądając fantastyczne zdjęcia, które zdobią jej wpisy. No i bądźmy szczerzy - nikt nie wygląda tak dostojnie i pięknie w elfiej koronie jak ona.
Na publikację jej wpisów biegnę, jakby dołączone było do nich moje ulubione jedzenie i alkohol. W dodatku ostatnio zaczęła strzelać z łuku i już nikogo nie okłamie, że jej elfie fascynacje to tylko miłość do światów fantasy - Marta jest elfem, który doskonale się ukrywa w londyńskim społeczeństwie.
Ale to, co uwielbiam w jej blogu przede wszystkim, to jej obserwacje - samej siebie i świata: trafne, szczere, nieubarwiające rzeczywistości. Riennahera jest dla mnie przykładem blogowania idealnego.



Marta prowadzi dwa blogi (podziwiam ją za to niezmiernie), ale to co wyprawia na Codziennie Fit przechodzi jakiekolwiek pojęcie. Profesjonalne ćwiczenia (także na YT), przepisy, a przede wszystkim ogromna pasja do tego co robi, jeszcze większa wiedza i zdrowe podejście po ćwiczeń oraz wszelkiego rodzaju diet. Od Marty nie usłyszycie, że macie dużo ćwiczyć i mało jeść, lub być na jakiś dziwnych dietach białkowych.
Co prawda z moim zdrowym trybem życie jest różnie, ale to dzięki Marcie staram się choć trochę to zmienić.


Radomską czytam od tak dawno, że już  nawet nie umiem tego policzyć. Za to zaczęłam na długo przed narodzinami Lenona, a z niej już przecież duża szefowa jest. U Oli szukam ironicznego spojrzenia na przytłaczającą rzeczywistość, zdrowego spojrzenia na rodzicielstwo (mam nadzieję, że kiedyś też będę takie mieć). Płaczę ze śmiechu czytając o tym, jak bierze się kredyt na mieszkanie i ze wzruszenia, gdy pisze o swojej córeczce. Nie owija w bawełnę i pisze jak jest. Gdy jest źle, nie przybiera tego kwiatkami, nie obsypuje brokatem i nie wmawia nam, że z tyłu na pewno świeci tęcza. Z dystansem przemierza świat i za ten dystans do siebie i świata, ją uwielbiam.
Ps. A jak nie widzieliście jej Instagrama, to ja nie wiem, co robicie ze swoim życiem.

To moja tegoroczna trójka, którą z czystym sumieniem polecam. Nie są to nowe twarze blogosfery, ale blogerki, które robią ogromny kawał świetnej roboty i nasze internetowe podwórko dużo by straciło, gdyby nigdy nie podjęły się blogowania.