Zabicie Świętego Jelenia

recenzja, Colin Farrell, Barry Keoghan
Są filmy, które natychmiast dzielą publiczność na dwa skrajne obozy. I wydaje mi się, że Zabicie Świętego Jelenia jest właśnie takim filmem. Jedni będą krzyczeli, że jest to arcydzieło wymieniając na jednym tchu wszystkie jego zalety, a inni te same zalety będą potrafili zamienić w wady.

Obraz Lanthimosa opowiada historię chirurga, który razem ze swoją rodziną, musi się zmierzyć z konsekwencjami popełnionego przez siebie błędu.


I choć film reklamowany jest jako horror psychologiczny, myślę, że dużo bliżej mu do thrillera/dramatu z dodatkiem elementów ponad naturalnych. Jednak jeżeli po zwiastunie oczekujecie pełnego emocji i akcji filmu, to niestety możecie się mocno od niego odbić. Reżyser tworzy bowiem świat surrealistyczny, który do złudzenia przypomina nasz, natomiast zdecydowanie nie jest on tym co znamy. Fani reżysera z pewnością wiedzą, że właśnie tego można się po nim spodziewać - dla mnie było to pierwsze spotkanie z jego twórczością i zostałam w kinie całkowicie zaskoczona.

To, co może równocześnie bardzo zachwycić lub niesamowici zrazić, to gra aktorów. I chociaż nie ma wątpliwości, że wszyscy stanęli na wysokości zadania i zagrali dokładnie tak, jak powinni zagrać - to jest to jednak gra bardzo oszczędna. Tak bardzo, że momentami aż brakuje emocji, które powinny się w danych scenach pojawić. Dostajemy bohaterów, którzy podchodzą na chłodno do wszystkiego co się dzieje, niezależnie od tego, czy mają tylko po kilka lat, czy po kilkadziesiąt. Oczywiście jest to tylko złudzenie, bo im bardziej przyglądamy się całej historii, tym bardziej widzimy, że oni gdzieś to wszystko przeżywają, by finalnie zobaczyć końcu w pełni wygrane emocje - ale wielu ten sposób gry, bliski wręcz zachowaniom socjopatycznym, może mocno przeszkadzać. Trudno się bowiem związać w jakikolwiek sposób z bohaterami i wczuć w ich sytuację. Mi nie udało się tego zrobić i wyszłam z kina z bardzo mieszanymi uczuciami. Z jednej strony, obsada jest nieziemska i rozegrała wszystko na najwyższym poziomie, z drugiej, przez cały czas pamiętałam, że oglądam film.

recenzja, Barry Keoghan

Pomimo że sposób na prowadzenie postaci nie każdego przekona, i sama długo zastanawiałam się, czy przekonał mnie, na szczególną uwagę zasługuje Barry Keoghan, grający Martina. Chłopca, z którym nasz chirurg się zaprzyjaźnia. Ich relacja bardzo długo nie jest sprecyzowana i próbujemy odgadnąć, co ich w rzeczywistości łączy. Barry gra tam tak, że przyćmiewa całą pozostałą obsadę (a ma kogo, bo obok przecież swoi Colin Farrell i Nicole Kidman). A zestawiając to z tym, jak oszczędnie musiał grac emocjami i innymi normalnie dostępnymi środkami aktorskimi, jest to naprawdę popisowy występ.

Sama historia wyjściowa mnie kupiła i w tym przypadku wątpliwości nie miałam ani przez chwilę. Niestety jej wadą jest to, że gdy dostajemy już odpowiedzi na wszystkie pytania i już tylko czekamy na finał, to w sumie przez brak emocjonalnego związania się z postaciami, trochę chce się, by film był z półgodziny krótszy. Co prawda pod sam koniec reżyserowi udało się mnie zaskoczyć ostatecznym wyborem, ale nadal nie jest to zakończenie, które wyrywa z butów i na które czeka się w napięciu. I naprawdę myślę, że jest to wina tych 120 minut. Gdyby film był krótszy, a historia bardziej skondensowana, jestem przekonana, że jednak wrażenie byłoby inne.

recenzja, Raffey Cassidy

Zabicie świętego jelenia ma jeszcze jedną, znów specyficzną rzecz, muzykę. I to, jak jest odbiera jest bardzo, ale to bardzo subiektywnym uczuciem. Mnie ona regularnie wyrywała z historii, przeszkadzała w odbiorze, sprawiała, że jeszcze trudniej było mi się z bohaterami zżyć. Z kolei mojej przyjaciółce nie przeszkadzała w ogóle. Z pewnością jest inna i nie ma zamiaru być w tle, a albo doprowadzać do uczucia nie komfortu (jak w moim przypadku), albo jeszcze bardziej wrzucić w historię. Osobiście nie lubię, gdy zwracam uwagę na to co leci w tle, dla mnie muzyka musi być tak mocną częścią filmu, że dopóki nie jest jakimś charakterystycznym motywem dla danego bohatera, czy wątku, to nie chcę jej słyszeć.

Jedno Lanthimosowi udało się na pewno - sprawił, że długo myślałam o tym filmie. Że przeszłam historię w głowie raz jeszcze, by po poznaniu całości zdecydować, co myślę. I dlatego go polecam. Bo jest ciekawym eksperymentem filmowym, który warto zobaczyć i ocenić samemu.

Wybieracie się na te film? A jak już byliście, to co myślicie? Ciekawa jestem Waszych interpretacji. I czy lubicie pozostałe filmy Lanthimosa?