Spotkanie blogosfery książkowej


Jedną z głównych atrakcji Targów Książki, miało być spotkanie blogosfery książkowej. I choć ta jest w Krakowie dość aktywna, bo wiem, że dziewczyny nie raz spotykają się na mieście i przyjaźnią prywatnie, to jednak taki oficjalny zjazd jest dużym wydarzeniem. Tym bardziej że został zorganizowany po raz pierwszy (w Krakowie) w tak dużej grupie. Niestety, okazało się, że aby takie spotkanie zorganizować, trzeba zrobić coś więcej, niż zaprosić samych blogerów.

Ostrzegam, oberwie się obu stronom. I choć sama do blogosfery książkowej stricte już nie należę, to w niej stawiałam pierwsze kroki i mam do niej ogromny sentyment. W końcu dwa lata recenzji robi swoje.

Zacznijmy po kolei. Prowadzący panel niestety się nie pojawili, z powodów osobistych. I nie można mieć do nich pretensji, różne wypadki chodzą po ludziach. Ale jednak powinni przekazać, choć zarys swojego pomysłu na przebieg spotkania, tak aby wrzucony w jego prowadzenie red. nacz. Granic.pl, Sławomir Krempa, wiedział, co ma robić. Niestety nikt nie pomyślał, w jakim położeniu został postawiony i po zaprezentowaniu wyników eBuki (zwycięzcom gratuluję), przyznał szczerze, że nie ma pojęcia co dalej, a czasu do zakończenia spotkania było jeszcze dużo.

Żeby czymś nas zająć, przekazał więc mikrofon publiczności, aby każdy się przedstawił i podał adres bloga. Niestety, przy pełnej sali, był to zamysł całkiem nietrafiony. Wizja kolejnych trzydziestu minut słuchania prezentacji adresów blogów, była dobijająca. Gosiarella rzuciła mimochodem, żeby to blogerzy przejęli spotkanie i choć za pierwszym razem patrzyłam na nią z powątpiewaniem, to gdy pomysł podchwyciła Monika z Magnolii, nie wiem kiedy, sama uznałam, że naprawdę trzeba to zrobić. I zdania nie zmieniłam, bo podczas kilkunastominutowej wymiany mniej lub bardziej przyjaznych słów, wyszła cała hipokryzja blogosfery książkowej.

Okazało się bowiem, że wszyscy piszą dla siebie. Czytają po kilkadziesiąt książek miesięcznie (zostałam wyśmiana, gdy ze sceny rzuciłam liczbę dwóch książek na miesiąc — naprawdę to zły wynik? Przy pracy, studiach, prowadzeniu domu, zajmowaniu się rodziną, spotkaniach ze znajomymi, dwie książki miesięcznie to mało?) oraz piszą tylko i wyłącznie dla siebie, brzydząc się statystykami. Wiem, że teraz uogólniłam, ale niestety z sali odezwała się tylko jedna blogerka (poza nami trzema ze sceny), która otwarcie powiedziała, że wie, iż jej czytelnicy są różnymi ludźmi i na jej blogu pojawiają się także inne rzeczy.



Wiem, że może stwierdzenie, nie piszcie tylko o książkach, było niezbyt trafne z naszej strony, ale tak to już jest, gdy prelekcję prowadzi się spontanicznie. Niestety na nic nie zdały tłumaczenia, żeby nie przestawać pisać recenzji, ale że tematów około książkowych jest tak wiele, że nie trzeba koncentrować się tylko na nich. Choćby same relacje z targów, tak chętnie przez wszystkich opisywane, są jedną z tych rzeczy, o których mówiłyśmy. 

Za dobry przykład mogę podać relacje z Czytania na Żywo, które prowadzi na swoim blogu Paweł Opydo. Każde z nich cieszy się tak dużą popularnością, że Paweł musiał zrezygnować z początkowego pomysłu automatycznego odświeżania postów, bo strona nie była w stanie poradzić sobie z taką ilością czytelników na raz. (edit: Paweł blogerem książkowym oczywiście nie jest. Ale to nawet lepiej, bo widać, że będąc poza środowiskiem, potrafi mieć świetny pomysł na to, jak ciekawie przedstawić książki).

Najbardziej przykre było to, że część z oburzonych blogerek, same na blogach robią różne relacje, wywiady, wplatają książkowe ciekawostki — a na spotkaniu, jakby bały się do tego przyznać. Jakby wstydem było mieć, na blogu o książkach, coś poza recenzjami.

Wróćmy jeszcze do statystyk. Gosiarella, chcąc wyjaśnić i przekonać widownię, do plusów poszerzenia tematyki, powiedziała, że odkąd na jej blogu pojawiły się regularne cykle, jak np. True Story, podskoczyły jej statystyki. I wtedy padło magiczne: po co piszesz, dla statystyk?

Kochani, a po co zakłada się bloga? Po to, żeby nas ktoś czytał. A kiedy nas czytają? Kiedy mamy duże statystyki. Statystyka w blogosferze jest synonimem czytelnika. Jest wymienna. Jak nie chcesz, żeby Cię czytali, pisz do szuflady. Nie uwierzę, że nie sprawdzacie statystyk (choć te z blogspota trzeba dzielić przez 4, więc jeżeli chcecie naprawdę znać ilość odwiedzających i czytających Was osób zakładajcie natychmiast Google Analytics).

Nie wierzę, że nie podskakujecie z radości, gdy pojawia się komentarz, od nowego czytelnika, gdy ktoś nowy polubi Was na facebooku. Skoro nie piszecie dla statystyk, to co Was to obchodzi? Po co Wam blogi, albo czemu nie macie tam haseł, skoro jest Wam obojętne, czy ktoś Was czyta, czy nie?

Wiem, że są ludzie, którym naprawdę to wisi. Ale oni nie chodzą na spotkania blogerów, nie zgłaszają się do konkursów, nie prowadzą fanpage'y itd. Oni nawet nie wiedzą, że istnieje coś takiego jak blogosfera, bo mają ją gdzieś. Ale skoro tu jesteś, nie wierzę, że nie interesuje Cię, czy ktoś Cię czyta. Więc, do jasnej cholery, interesują Cię statystyki.

Więcej, blogosfera książkowa nie walczy o siebie. Nie walczycie o to, by wydawnictwa zaczęły doceniać Waszą (ciężką i świetną) pracę. Pozwalacie wmówić sobie, że nie dostaniecie za nią żadnego wynagrodzenia, bo oni blogerom nie płacą.

Po czym te same wydawnictwa wysyłają znanym blogerom książkę do recenzji, płacąc im bez szemrania. Nie ma się co oszukiwać, pisanie o książkach nigdy nie stanie się ani moim, ani Waszym źródłem utrzymania. Ale na Targach doskonale wszyscy zobaczyli, jak blogosfera książkowa jest traktowana. Dopóki nie będziecie walczyć o swoje, wymagać, by spotkania z Wami były profesjonalne, by wydawnictwa traktowały Was jak równorzędnych partnerów*, dopóty będzie tak, jak jest.

Pytanie, czy naprawdę jest Wam z tym tak dobrze, czy tylko sobie to wmawiacie?




*ubiegając, że Ty nie chcesz zarabiać na blogu. Równorzędne traktowanie, nie musi od razu polegać na tym, że będą Ci płacić miliony. Z rozmów z blogerami słyszę, że niejednokrotnie wydawnictwom wydaje się, że robią wielką łaskę, wysyłając książki do recenzji. Tak nie powinno być. Inna sprawa, to blogerzy, którzy wyciągają od wydawnictw książki, a potem ich nie recenzują. Ale to chyba temat na inny wpis.