Z tym serialem miałam dziwną
więź, podchodzącą chyba pod syndrom sztokholmski. Z jednej strony, nie mogłam
na niego patrzeć, swoją infantylnością i durnością PLL wyznaczało nowy poziom,
a w dodatku ogarniała mnie złość, gdy tylko przypominałam sobie, z jakiego
tematu serial wychodził, by stać się czymś na wzór Mody na Sukces dla
młodzieży. Z drugiej strony, uruchamiałam co tydzień kolejny odcinek, jakby mi
ktoś do głowy przystawił pistolet i groził, że świat się zawali, jak nie
obejrzę. Jeżeli jakiś serial powinien się znaleźć w definicji guilty pleasure,
to właśnie Kłamczuchy.
Pamięta już ktoś, że punktem
wyjścia do fabuły, była śmierć Alison i groźby od tajemniczego prześladowcy?
PLL miało naprawdę dobry potencjał i chciało się zmierzyć z dwoma trudnymi tematami.
Finalnie… i to podwójnie finalnie, bo serial miał dwa finały, dostaliśmy coś,
co ciężko wytłumaczyć. Jeżeli Supernatural ma duży współczynnik
przywracania bohaterów do żywych, to Słodkie Kłamstewka mocno depczą mu po piętach. SPN chociaż
nie kryje, że chłopaki zmartwychwstają z pomocą sił nadprzyrodzonych, ale w Pretty Little Liars, wszystko dzieje się w sposób naturalny. Ot tak, od czasu
do czasu zamiast trupa, zakopie się żywego człowieka, który później sam się
odkopie – no każdemu chyba może się zdarzyć, prawda?
Ale nieumiejętne mylenie tropów,
a potem powielanie w kółko tych samych schematów, byłoby jeszcze do wybaczenia.
To co nie jest do wybaczenia, to dokładnie ten sam zarzut jaki miałam dla 13powodów: dziewczyny z prześladowanych, stały się morderczyniami. Ile osób
zabiły mniej lub bardziej przypadkowo? Co najmniej dwie, ale pewnie jakby
sprawdzić dokładnie fabułę, to za współudział znalazło by się trochę więcej.
One powinny się znaleźć w więzieniu, pomimo że były prześladowane. I to
wszystkie – nie ma tam nawet jednej, niewinnej osoby. Jedyne, co ten serial
ratuje (w przeciwieństwie do 13 powodów), to to, że był on bardziej
samoświadomy – nikt nie udawał, że to nadal ma sens, nawet sami aktorzy
żartowali w wywiadach na temat niektórych rozwiązań, a w finałowym odcinku
mieliśmy ironiczną próbę odpowiedzi na pytanie: jak mamusie uwolniły się sezon
temu z piwnicy, bo scenarzyści ewidentnie zapomnieli je wypuścić. I ta
samoświadomość bycia mało ambitnym show, nastawionym na Tumblra i Twittera,
sprawiła, że nie miałam ochoty rzucać nic w ekran (w przeciwieństwie do 13
powodów).
To czego jednak twórcy nie umieją
zupełnie, to tworzenie finału powieści. Dobre zakończenie powinno być czymś
podbudowane. Szczególnie, jeżeli kryje w sobie całą zagadkę i będziemy wskazywać
paluchem na konkretną osobę odpowiedzialną za wszystkie wydarzenia. Powinniśmy
mieć za sobą kilka/kilkanaście scen, które coś sugerują i my wyczuwamy, że są
znaczące, ale nie umiemy jeszcze powiedzieć w jaki sposób. Albo łączymy kropki
i odgadujemy kto jest tym tajemniczym A/AD, a przecież odgadniecie zagadki nie
odbiera przyjemności z oglądania, wręcz przeciwnie, jesteśmy dumni, że udało
nam się wszystko rozwiązać.
Ale nie. Twórcy tak bardzo nie
wiedzieli jak to zakończyć i tak bardzo nie chcieli, by ktokolwiek się
domyślił, kto kryje się za tajemniczymi literami, że… wyciągnęli z kapelusza
zaginioną siostrę Spencer, o której zaginięciu nie słyszał nigdy nikt, bo nikt
nawet nie wiedział, że istnieje, razem z Mary, która ją rodziła. Brzmi
irracjonalnie? Witamy w PLL!
I może, może byłby to szokujący
finał – w końcu dostaliśmy kilka flashbacków, które miały sugerować, że to
wszystko było przemyślane – problem jest tylko taki, że my już w poprzednim
finale (który teoretycznie miał serial kończyć), mieliśmy dokładnie to samo.
Różnica była jednak spora, bo sugestie o istnieniu zaginionego rodzeństwa Ali
były od czasu do czasu podrzucane. Więc choć finalne rozwiązanie zagadki było
(znów) bezsensowne – w końcu najpierw to był brat Ali, więc szukali brata, ale brat okazał się siostrą, z którą zresztą przez lata chodzili do jednej szkoły – to jednak, od dłuższego czasu
to zakończenie było budowane. Mało poradnie, ale gdzieś tam próbowało składać
się w całość, pomimo tysiąca dziur fabularnych, które fani natychmiast
wyciągnęli, udowadniając, że Cece/Charlotte nie mogła za tym wszystkim stać, bo to jej wiek
się nie zgadzał, czas i miejsce również nie itd.
I myślałby ktoś, że twórcy po
fali komentarzy: to nie ma sensu! Wyciągnęli jakieś konsekwencje i postanowili
wydłużyć serial o jeszcze jeden sezon, żeby dać mu właściwy finał. Otóż nie. Dostaliśmy
dokładnie to samo – zganioną siostrę (tym razem wyssaną z powietrza, z boleśnie
udawanym brytyjskim akcentem), znów jakiś bunkier pod ziemią, który kosztował
grube miliony (KTO ma tyle pieniędzy na taki zabawki i dlaczego nikt nie
zauważył, że to już drugi raz ktoś w tej okolicy tworzy podziemne korytarze i
schrony?). Emocji w tym nie było żadnych. Widzieliśmy to. Doskonale wiemy jak
to się skończy. Zmieniliście tylko osoby. That’s all.
Gdyby jeszcze pojawienie się siostry
bliźniaczki Spencer było jakoś
podbudowane. Istniała by mała, malutka szansa, że ten finał byłby lepszy. Nie
dobry, ale ciut lepszy. Niestety nikt nie wysilił się, by połączyć odcinek
finałowy z pozostałymi. Niby wrzucili jakieś sceny, w których teoretycznie nie
występowała Spencer, tylko jej siostra, ale było to strasznie na siłę. Jak
choćby to, że Toby nie poznał, że idzie do łóżka z inną dziewczyną – i nie
chodzi o wygląd. Nawet siostry bliźniaczki inaczej całują. A przede wszystkim,
kopia Spencer nie mogła by nic wiedzieć o tym, co Toby lubi w łóżku, a co nie.
To powinien być dziwny, pierwszy seks, gdy odgadują, kto co lubi, a czego nie.
Jeżeli Ezra mógł się zorientować po wymianie dosłownie dwóch zdań, że nie rozmawia
ze Spencer, bo Toby powinien odgadnąć to natychmiast.
Podjęłam próbę zobrazowania wam drzewa genealogicznego dwóch rodzin. Nie, żeby wszystko zrobiło się nagle jasne i czytelne, ale macie obraz. Jakiś. |
A co do Ezry. Jego wersja
wydarzeń prezentuje się na zasadzie: zorientowałem się, że coś jest nie tak,
zacząłem naciskać i dostałem w głowę. Niezłą ma siłę ta dziewczyna, jak jest
wstanie uderzyć tak mocno faceta, by od razu stracił przytomność. Ale, załóżmy,
że miała coś w rękach, co mogło jej posłużyć za szybką broń. W serialu widzimy,
jak wpadają na siebie w knajpie i tam zaczynają rozmawiać. Ogłuszyła go przy
tych wszystkich ludziach i nikt nie
zareagował?
Jestem jeszcze wstanie łyknąć
bajeczkę, że państwo Hastings nie wiedzieli, że Spencer ma siostrę bliźniaczkę,
że nikt im tego nie powiedział. Ale żeby Mary Drake nie powiedziała Spencer, że
miała siostrę bliźniaczkę, ale nie wie, co się z nią stało po porodzie? Naprawdę? Gdzie
jest sens, gdzie jest logika?
Bo nie w tym serialu.
Ale jeżeli myślicie, że to było
dziwne, to co powiedzie na dziecko, które zrobiono Alison wbrew jej woli i to z
jajeczek Emily, które ta oddała dla potrzebujących rodzin? Nigdy nie myślałam,
że na tym blogu padnie takie zdanie, ale padło. Oczywiście równocześnie okazało
się, że dziecko rozwiązuje wszystkie problemy i Emily jest miłością życia Ali,
a Ali jest miłością życia Em – choć do tej pory to Emily robiła maślane oczy, a
Alison ją okazjonalnie wykorzystywała, lub olewała, w zależności od nastroju.
Nie potrafię zrozumieć, po co dokładnie
był ten dodatkowy sezon, bo nie zobaczyliśmy niczego nowego. Owszem, miło było obejrzeć,
jak i z kim dziewczyny układają sobie życie (to znaczy, układają sobie życie ze swoimi szkolnymi miłostkami, pomimo że między czasie spotkały ludzi, do których pasowały bardziej), ale
na to wystarczyłby jeden odcinek specjalny, w którym przez dwadzieścia minut
oglądamy sielankę. Twórcy nie mieli do dodania nic nowego ani w trakcie sezonu,
ani tym bardziej na jego końcu. Przyznam, że mocno się dziwię aktorkom, które po
zobaczeniu scenariuszy, lub zarysu historii, zdecydowały się to ciągnąć, tym
bardziej, że jak na razie wydaje się, iż nie mogą narzekać na brak pracy po
zakończeniu PLL.