Kancelaria się zmienia, czyli 5 sezon Suits

Piąty sezon Suits nie zaczął się najlepiej. Po obejrzeniu dwóch pierwszych odcinków, jedyny tytuł jaki miałam w głowie to Suits, walki kogutów. Z przerażeniem parzyłam jak serial, który w drugiej połowie czwartego sezonu z powrotem zaczął wychodzić na prostą, spada w dół. Ale na szczęście prokrastynacja ma swoje dobre strony. Zamiast po dwóch odcinkach, piszę ten wpis po czterech, szczęśliwa, że było to tylko pierwsze złe wrażenie. I mam nadzieję, że takie pozostanie.
Jeżeli nie oglądałeś jeszcze serialu, to zapraszam do wpisu sprzed roku, gdzie dzieliłam się ogólnymi wrażeniami.

Kancelaria z sezonu piątego w niczym nie przypomina tej, którą poznaliśmy na samym początku. Emocjonując się zmianami, jakie zachodziły w sezonie czwartym, z ulgą przyjęłam powrót Mike pod skrzydła Harvey’a (poważnie, watek gdy pracuje gdzie indziej był fajny przez dwa odcinki, później zrobił się po prostu zły). Na początku sezonu 5 zastajemy kancelarię, która mogłaby złapać trochę oddechu. Wydawało by się, że wszystko jest już na swoim miejscu. Mike nie musi się więcej pocić ze strachu, że ktoś się o nim dowie, bo wszystkie najważniejsze osoby wiedzą o jego tajemnicy. Luis w końcu dostał to co chciał i jego nazwisko wisi na ścianie. A Harvey jakoś to przełknął. Jak nic, wszystko powinno wyjść na prostą. Ale jak zawsze nie wychodzi.

Bo Donna odchodzi od Harvey’a do Luisa. Wierna Donna, która dla Spectera zrobiłaby wszystko, poświęciła dla niego 12 lat swojej pracy, w końcu nie wytrzymuje bycia własnością mężczyzny, który nie wie czego chce. Zmienia bezpośredniego przełożonego. I byłby to świetny wątek, tyle że przez dwa pierwsze odcinki nie do końca taki jest.

Napady paniki, jakich w konsekwencji odejścia Donny nabawił się Harvey, są doskonałym pomysłem, bo poznajemy go od tej najsłabszej strony. Do tej pory widywaliśmy jego potknięcia, widzieliśmy, że zdarza mu się bać, ale zawsze jakoś potrafił wszystko ogarnąć. Więc bezradny Harvey jest nowością, dobrą nowością. Potrzebną nowością. Jednak jego uporczywa walka o Donnę, dominuje całkowicie początek sezonu. Bezsensowne przepychanki z Luisem o Donnę odwracają uwagę od zmagań Mike z nową sprawą, od zmian w sposobie płac, czy w końcu od tego, że na horyzoncie pojawia się nowy rywal, który chętnie kancelarię by przejął. Albo zdobył większe udziały.


Patrząc na to, czułam rozczarowanie. Bo Donna dla Harvey’a i Luisa znaczy zupełnie co innego. Biją się o nią, choć każdy z innego powodu i niezmiernie irytowało mnie to, że ten wątek zasłania inne, ciekawsze. Na szczęście scenarzyści ocknęli się przy trzecim odcinku, że tak być nie może.

Nowa sekretarka Harvey’a od razu podbiła moje serce, choć wiadomo, że nigdy nie będzie drugą Donną. Ale to, w jaki sposób domyśla się, co jest mu potrzebne do wygrania sprawy, to jak potrafi go wesprzeć i zrozumieć jego postępowanie, sprawia, że mam nadzieję, na jej dłuższą obecność. Tym bardziej, że zawsze lubiłam duet Donny i Luisa. Stanowią świetną parę bohaterów, z podobnymi zainteresowaniami, odchyleniami. To jak Donna potrafi rozstawiać Luisa po kątach i to jak on stara się dla niej, byleby nie wróciła pracować do Harvey’a – jeden z najbardziej uroczych wątków serialu. Tym bardziej, gdy przypomnimy sobie, że ta para zawsze dobrze się dogadywała, fundując sobie nawzajem regularnie wyjścia do teatru, czy na balet.

Suits bez wątpienia ma swoje wzloty i upadki. Sama najbardziej lubię, gdy wraca na utarte tory, gdzie równie ważne jak sprawy osobiste bohaterów, są sprawy, które toczą się w sądach. Na szczęście dwa kolejne odcinki, pokazały, że twórcy nie zapomnieli o zawodzie swoich bohaterów i wrzucili nas naraz w dwie, ciekawe sprawy. I takie tempo lubię najbardziej, gdy życiowe problemy rozwiązywane są równocześnie z poszukiwaniem kruczków prawnych, słabości przeciwników, pozwalających wygrać sprawę.


Nie mam pojęcia jak długo utrzymają obecny poziom serialu. W końcu kiedyś sprawa Mike będzie musiała się wydać poza zaufane grono pracowników. W końcu sama kancelaria będzie musiała ponieść za to konsekwencje. Choć z drugiej strony, mam szczere nadzieje, że nigdy nie poniesie. Że wszystko skończy się dobrze. Piszę to z pewnym zaskoczeniem dla samej siebie, bo ja nie lubię dobrych zakończeń. Są za bardzo przewidywalne. Ale tu bym jednak takie chciała. Nie wiem, ile sezonów to potrwa, nie wiem, czy dam radę przetrwać je wszystkie. Ale jak na razie, sezon piąty pokazuje, że twórcy ciągle mają na Suits pomysł. Aktorzy ciągle dobrze się bawią, grając swoich bohaterów. A ja niespodziewanie się wzruszam oglądając zakończenie czwartego odcinka (poważnie, jak Was nie ruszyło, to macie serce z kamienia). I bardzo cieszę, móc się znowu spotkać z nimi wszystkimi.


Prześlij komentarz

0 Komentarze