Ostatnio odbyłam ciekawą rozmowę. Znajomy stwierdził, że mało osób, z delikatnym
naciskiem na płeć żeńską, ma jakieś zainteresowania. Żyje tylko pomiędzy pracą a domem, wyjściami na kawę, czy piwo. Po zakończeniu szkoły nie robią nic, co
rozwijałoby ich poza dziedziną, jaką zajmują się zawodowo. A potem przypomniałam
sobie, że był czas, gdy często słyszałam pytanie „jak myślisz, w czym mogę być dobry?”.
No i zaczęłam się zastanawiać. Jednym znajomym zainteresowania określiłam z miejsca, bez problemu. Innym, nie potrafiłam dopisać niczego, pomimo że znamy się bardzo dobrze. Dlaczego ludzie nie wiedzą, co ich kręci?
No i zaczęłam się zastanawiać. Jednym znajomym zainteresowania określiłam z miejsca, bez problemu. Innym, nie potrafiłam dopisać niczego, pomimo że znamy się bardzo dobrze. Dlaczego ludzie nie wiedzą, co ich kręci?
Nie odkrywam tu żadnej Ameryki,
ale głównym winowajcą braku hobby jest bezczelne Lenistwo. Bo niestety, ale
zainteresowania zawsze wymagają od nas zaangażowania, poświęcenia wolnego
czasu, zrezygnowania z wyjścia ze znajomymi, obejrzenia serialu. No dobra, z
tym ostatnim można się wycwanić, i tłumaczyć wszystkim, że oglądam kolejny tylko po to,
żeby zrecenzować go na bloga. Ale nie będę Wam tu opowiadać o swoich wymówkach.
Problem jest jeszcze większy, gdy
okazuje się, że nie mieliśmy jak poznać tego, co nas fascynuje. Mija szkoła i w przeciwieństwie do swoich znajomych, jakoś przespałaś moment odkrycia swojego hobby. Sprawa jest prosta. Trzeba
ruszyć tyłek i próbować.
Bo nie wierzę, że są osoby, które nie mają jakiegoś talentu. Świat dzieli się na takich, co nauczą się praktycznie wszystkiego, i takich, którzy będą w stanie opanować perfekcyjnie tylko jedną dziedzinę. Ale nie ma takich, którzy nie posiadają żadnego talentu. Naprawdę uważam, że to jest po prostu kwestia odkrycia tego, co nas fascynuje i rozwija.
Bo nie wierzę, że są osoby, które nie mają jakiegoś talentu. Świat dzieli się na takich, co nauczą się praktycznie wszystkiego, i takich, którzy będą w stanie opanować perfekcyjnie tylko jedną dziedzinę. Ale nie ma takich, którzy nie posiadają żadnego talentu. Naprawdę uważam, że to jest po prostu kwestia odkrycia tego, co nas fascynuje i rozwija.
Jednak mało osób po zakończeniu szkoły stara się robić cokolwiek więcej, niż wymagają tego standardowe obowiązki. Nawet gdy mają masę czasu, a nie padają na twarz ze zmęczenia po pracy. Bo wizja poświęcenia swojego czasu, gdy można leżeć i nic nie robić, na coś, co może okazać się wielką nudą, nie jest zachęcająca.
Z tym że gdy nie spróbujesz, nigdy się nie dowiesz. Gdybym nie próbowała kilka lat temu rysować, nigdy nie dowiedziałabym się, że może totalnym beztalenciem nie jestem i może w jakimś stopniu bym je opanowała, ale nie cieszy mnie siedzenie i nauka rysowania kolejnych rzeczy. Zazdroszczę tym, co umieją, ale wiem, że to nie jest coś, co daje mi satysfakcję.
Wpis powstał w 2015 roku. Pięć lat później, w 2020 muszę tu wprowadzić korektę: gdybym po latach nie spróbowała rysować raz jeszcze, nigdy bym się nie przekonała, że zaczyna sprawiać mi to przyjemność i bardzo relaksuje. Choć rysować nadal szczególnie nie umiem. A rok 2020 rozpoczęłam wyzwaniem na Instagramie: #52rysunki od Riennahera.
Gdybym nigdy nie usiadła i nie próbowała zmontować żadnego filmu, nie wiedziałabym, że bawi mnie ucinanie kadrów co do sekundy i możliwość stworzenia czegoś fajnego z materiału, który wstępnie wydaje się nie do uratowania. I wiem, że w najbliższym czasie będę starać się poświęcić swój czas tej dziedzinie, aż się dowiem, czy to tylko początkowa fascynacja, czy coś więcej. I czy w ogóle się do tego nadaję.
Gdybym nie próbowała robić zdjęć, nie wiedziałabym, że z jednej strony sprawia mi to przyjemność, a z drugiej nie mam aż takiej potrzeby, by wszędzie dźwigać ze sobą aparat – w zupełności satysfakcjonuje mnie to, co mam w telefonie. Zestawiając to z moim tatą, który na wycieczki nosi ciężką lustrzankę i dwa obiektywy na wymianę, poświęcając całe tygodnie, żeby te zdjęcia obrobić, wiem, że pasji do tego nie mam. Ot, lubię czasem sfotografować coś ładnego. Bywam nawet dumna z niektórych ujęć. Ale posiedzieć wolę jednak nad kolejnym tekstem.
Ale, nawet gdy wiesz, do czego masz smykałkę, nic nie przychodzi samo. Powiem bardzo prosto: mniej więcej od 11-12 roku życia, wiem, że uwielbiam pisać i podobno umiem to robić. Ale prawda jest taka, że był okres, gdy robiłam to dzień w dzień. Przychodziłam ze szkoły, siadałam i pisałam nowe opowiadanie. Tysiące zapisach, wymyślonych i nigdy nieskończonych historii.
Trzy lata temu z opowiadań przerzuciłam się na recenzje, a potem, jak widzicie, na coś bardziej life stylowego. Dzisiaj piszę recenzje i felietony zupełnie inaczej, niż przy początku blogowej kariery i szczerze mi wstyd za tamte teksty – ale mając doświadczenie jedynie w pisaniu zmyślonych wydarzeń, trudno umieć ot, tak pisać inne treści.
W głowie jednak mam mały alarm. Bo od trzech lat nie napisałam żadnego opowiadania, więc siłą rzeczy, styl pisania zardzewiał, zmienił się. Znów będę musiała nad nim ciężko pracować. A nie zliczę momentów, kiedy pisanie rzucałam na bardzo długi czas, czy jak teraz, zmuszam się do niego – bo wiem, że muszę ćwiczyć. A długa droga jeszcze przede mną.
Z tym że gdy nie spróbujesz, nigdy się nie dowiesz. Gdybym nie próbowała kilka lat temu rysować, nigdy nie dowiedziałabym się, że może totalnym beztalenciem nie jestem i może w jakimś stopniu bym je opanowała, ale nie cieszy mnie siedzenie i nauka rysowania kolejnych rzeczy. Zazdroszczę tym, co umieją, ale wiem, że to nie jest coś, co daje mi satysfakcję.
Wpis powstał w 2015 roku. Pięć lat później, w 2020 muszę tu wprowadzić korektę: gdybym po latach nie spróbowała rysować raz jeszcze, nigdy bym się nie przekonała, że zaczyna sprawiać mi to przyjemność i bardzo relaksuje. Choć rysować nadal szczególnie nie umiem. A rok 2020 rozpoczęłam wyzwaniem na Instagramie: #52rysunki od Riennahera.
Gdybym nigdy nie usiadła i nie próbowała zmontować żadnego filmu, nie wiedziałabym, że bawi mnie ucinanie kadrów co do sekundy i możliwość stworzenia czegoś fajnego z materiału, który wstępnie wydaje się nie do uratowania. I wiem, że w najbliższym czasie będę starać się poświęcić swój czas tej dziedzinie, aż się dowiem, czy to tylko początkowa fascynacja, czy coś więcej. I czy w ogóle się do tego nadaję.
Gdybym nie próbowała robić zdjęć, nie wiedziałabym, że z jednej strony sprawia mi to przyjemność, a z drugiej nie mam aż takiej potrzeby, by wszędzie dźwigać ze sobą aparat – w zupełności satysfakcjonuje mnie to, co mam w telefonie. Zestawiając to z moim tatą, który na wycieczki nosi ciężką lustrzankę i dwa obiektywy na wymianę, poświęcając całe tygodnie, żeby te zdjęcia obrobić, wiem, że pasji do tego nie mam. Ot, lubię czasem sfotografować coś ładnego. Bywam nawet dumna z niektórych ujęć. Ale posiedzieć wolę jednak nad kolejnym tekstem.
Ale, nawet gdy wiesz, do czego masz smykałkę, nic nie przychodzi samo. Powiem bardzo prosto: mniej więcej od 11-12 roku życia, wiem, że uwielbiam pisać i podobno umiem to robić. Ale prawda jest taka, że był okres, gdy robiłam to dzień w dzień. Przychodziłam ze szkoły, siadałam i pisałam nowe opowiadanie. Tysiące zapisach, wymyślonych i nigdy nieskończonych historii.
Trzy lata temu z opowiadań przerzuciłam się na recenzje, a potem, jak widzicie, na coś bardziej life stylowego. Dzisiaj piszę recenzje i felietony zupełnie inaczej, niż przy początku blogowej kariery i szczerze mi wstyd za tamte teksty – ale mając doświadczenie jedynie w pisaniu zmyślonych wydarzeń, trudno umieć ot, tak pisać inne treści.
W głowie jednak mam mały alarm. Bo od trzech lat nie napisałam żadnego opowiadania, więc siłą rzeczy, styl pisania zardzewiał, zmienił się. Znów będę musiała nad nim ciężko pracować. A nie zliczę momentów, kiedy pisanie rzucałam na bardzo długi czas, czy jak teraz, zmuszam się do niego – bo wiem, że muszę ćwiczyć. A długa droga jeszcze przede mną.
Jeżeli nie spróbujesz, nigdy, ale
to nigdy się nie dowiesz. Nie dowiesz się, czy wolisz chodzić po górach, czy
leżeć nad morzem. Czy wolisz grać w nogę, czy w kosza. Czy wolisz rysować, czy
jednak fotografować. Śpiewać, czy grać na gitarze. Albo mówić w
sześciu językach. Lub kolekcjonować znaczki. Albo znać historię motoryzacji.
Nigdy nie wiadomo, co może wciągnąć, pochłonąć, sprawić, że serce zabije
szybciej. Nie da się tego odgadnąć, leżąc
na kanapie.
A zacząć jest naprawdę prosto.
Wystarczy spojrzeć na to, co robią Twoi znajomi, zagadać do nich, spróbować. Rozmowa z
prawdziwymi pasjonatami swoich dziedzin jest fantastyczna, a oni będą
zachwyceni, że mogą Ci o tym opowiedzieć i nakręcić akurat na ICH dziedzinę. Nie
oczekuj, że zaskoczy od razu, przy pierwszej próbie. Kilka rzeczy będziesz
musiał spróbować, zanim znajdziesz swoją.
Ale uwierz mi, warto. Warto, dla
tego szybszego bicia serca, ekscytacji, fascynacji detalami. I pożegnaniem się ze
słowami „Nudzę się, nie mam co robić. A wszyscy się teraz zajęci i nikt nie ma
dla mnie czasu”.