Krótkowzroczność a sprawa końca świata

Fabuła większości seriali, które oglądam ma coś wspólnego z ratowaniem świata albo przynajmniej własnego tyłka, co wiąże się z masą wrogów. Demonów, czarownic lub wampirów. Okazjonalnie nawet jakaś hybryda może się przyplątać. Ewentualnie sam król piekieł. I pozostaje pytanie, jak w opisanych warunkach, takie ślepe dziecię jak ja, miałoby przeżyć?

Sprawa jest dużo poważniejsza niż się wydaje, bo z moim równiutkim -5 świat bez okularów staje się idealnie rozmazany. I nie, nie widzę sześciu palców i dwóch osób zamiast jednej, to naprawdę tak nie działa. Co nie zmienia faktu, że poruszanie się bez nich jest tak problematyczne, jak tylko może. W nieznanym otoczeniu wręcz gwarantuje pełnię doznań. Albo szybkie zgony. Sami wybierzcie.

No i teraz wyobraźmy sobie, że wampir rzuca mną przez cały pokój i okulary spadają gdzieś po drodze. Zakładając, że po takim szybowaniu i gwałtownym zaprzyjaźnieniu się ze ścianą wstaję i otrzepuję się z resztek tynku, to co powinnam zrobić w pierwszej kolejności? Z jednej strony zdaję sobie sprawę, że walczymy tu o życie, ale z drugiej nie wiem czy osoba, która nagle pojawiła się w pomieszczeniu to sojusznik czy wróg. Strzelać? Pytać? Prosić, by nikt się nie ruszał, bo okulary drogie jak cholera i żal kasy wydawać na nowe oprawki? Powiedzieć, że ja się tak dłużej nie bawię i poskarżę się mamie?
 
Niby macha przyjaźnie...
Doskonale ten problem odzwierciedlał Harry Potter, który okulary gubił w miarę regularnie. Ale przynajmniej mógł je skleić jakimś zaklęciem. Bądźmy jednak szczerzy, bez pomocy Hermiony Harry chodziłby w posklejanych taśmą oprawkach przez bite siedem lat. Zaniecham próby analizy, dlaczego nikt mu tego wzroku magicznie nie naprawił w Hogwarcie tylko dlatego, że podoba mi się, iż w końcu jakiś okularnik gra pierwsze skrzypce. Nie zrozumcie mnie źle, doskonale rozumiem, dlaczego w tarapaty wpadają nawet osoby bez wad wzroku. Biegaj sobie człowieku nocą po cmentarzu i zgub okulary. Nie dość, że ciemno, to jeszcze wszystko potraktowane efektem rozmycia, jak w jakimś Photoshopie albo innym Instagramie.

Powodzenia!

Oczywiście od czterech akapitów myślicie sobie: zainwestuj głupia w soczewki. Rozważmy więc sprawę soczewek. Nie można ich zakładać na całą dobę, bo bolą od tego oczy. Nie każdy może je nosić, bo mamy masę ludzi uczulonych. No i – rzadko bo rzadko – ale zdarza im się spadać i przesuwać, a walcząc o życie z wilkołakiem takie prawdopodobieństwo drastycznie wzrasta. Wiecie, gwałtowne ruchy, zmiany pozycji stojącej na leżącą w czasie zbliżonym do kilku setnych sekundy, ewentualnie nagłe wznoszenie się w powietrze. Dobrze byłoby też dorzucić dużo intensywnego biegu, najlepiej w kierunku przeciwnym do trasy wilkołaka. A w lesie, jak to w lesie, pełno dziur, leżących gałęzi, drzew rosnących tak jak chcą… i zgub tu taką soczewkę albo próbuj ją poprawić, gdy sama postanawia zwiedzić oko od wewnętrznej strony oczodołu.

A poza tym samo przechowywanie soczewek jest bardzo kłopotliwe! Bo muszą być odpowiednio nawilżone i czyste, a przypominam, że znajdujemy się w spartańskich warunkach. Oczywiście można mieć przy sobie soczewki jednodniowe, ale skąd pewność, ile będziemy ich potrzebować? Robić zapas na tydzień, miesiąc, rok? Czy więżący nas demon będzie na tyle miły, żeby raz na dobę sięgać do pudełeczka i wymieniać nam soczewki? A najlepiej na wieczór ściągnąć, a rano założyć?
 
Mamy problem! Zgubiłam gdzieś soczewkę! Nie widziałeś?!
Soczewki są zdecydowanie lepszym wyborem na jakiś jednodniowy, nieplanowany wypad, a nie na dłuższe bieganie za jakimś artefaktem. Chociaż chciałabym zobaczyć minę jakiegoś ducha zapytanego o przewidziany czas walki o życie, bo soczewki same się nie zmienią.

Można jeszcze zrobić operację. Oczywiście. Tylko termin zabiegu nie jest ustalany z godzinnym wyprzedzeniem, a wiedźmy raczej nie czekają grzecznie aż lekarz przyjdzie, zakwalifikuje na zabieg, przeprowadzi go, a potem nie klaszczą, gdy całość okaże się sukcesem. No i pamiętajmy o czasie rekonwalescencji!

Jest to oczywiście najlepsze rozwiązanie, ale raz, że drogie a dwa, że trzeba o nim pomyśleć już teraz. Nie w momencie, gdy tysiącletni wampir Klaus zapuka do drzwi uśmiechając się przyjacielsko

Gdyby koniec świata niespodziewanie nastąpił, zombie zazombiły planetę, a wampiry rozsiadły się na mojej kanapie, to... łatwiej byłoby dać się ugryźć i poczekać aż wampiryzm sprawi, że okularów już nie będę potrzebować.

W sumie równie dobrze mogłabym od razu je ściągnąć i schować je do futerału, bo te oprawki naprawdę były drogie.