Galavant, czyli jak wyglądałby Disney w realnym świecie

Niech Was nie zwiedzie złudne wrażenie, że skoro w tagach znajduje się tajemnicze słowo: musical, to nie jest to serial dla Was. To jest jak najbardziej serial dla Was. Zaraz dowiecie się dlaczego.

Precz ze schematami

Galavant już od pierwszych minut drwi ze schematów Disney'a i tego, czego się spodziewamy po baśniowym klimacie. Gdy tylko wydaje się, że wiemy jak potoczy się akcja, scenarzyści drwiąco się do nas uśmiechają i wywracają ją do góry nogami. I robią to tak dobrze, że raz po raz wybucham na głos śmiechem. Nawet Luby zwrócił mi kilka razy uwagę, żebym sobie dała na wstrzymanie, bo mu przeszkadzam. Starałam się jak mogłam, ale pomysły i wykonanie twórców są tak zaskakujące, że ciężko było hamować niekontrolowaną radość. 

Piosenki? A dlaczego nie?

Nie da się ukryć, że Galavant to musical. No, ale przecież każde dziecko wie, że w baśniach wszyscy śpiewają. Częsty problem w musicalach jest taki, że bohaterowie jakby nie zdawali sobie z tego sprawy. Wiecie, ktoś nagle zaczyna śpiewać, inni się przyłączają, nawet tańczą synchronicznie, a po skończonej piosence wszyscy zachowują się, jakby się nic nie stało.
Ale nie tutaj.
Bohaterowie doskonale zdają sobie sprawę z tego, że co jakiś czas zaczynają śpiewać, do nie wiadomo skąd biorącej się muzyki. Ale to baśń w końcu, muzyka tam jest tak normalna jak powietrze. I tak widzimy ludzi przewracającymi oczami, gdy Król zaczyna śpiewać. Albo tytułowego Galavanta niemogącego złapać oddechu pod koniec wykonywania numeru, bo piosenka była wyjątkowo długa. Albo zmuszanie całego dworu do przyłączenia się do piosenki. Och, zapomniałabym o Królu, który cieszy się z udanego układu choreograficznego. Są to sceny tak radosne i niewymuszone, że mam ochotę biec do stacji ABC i gratulować im pomysłu osobiście.
Dodajmy do tego, że piosenki wpadają w ucho same i po obejrzeniu, chodzi się przez kilka dni i nuci ich motywy. No i aktorzy naprawdę umieją śpiewać. A nie udają, że umieją, jak to czasem bywa.

Trudno nie zakochać się w tej postaci. Źródło gifu (które potwierdza, że nie tylko ja tak myślę)

Nietuzinkowi bohaterowie

Również tutaj serial całkowicie wymknął się przyjętym schematom. Owszem, mamy złego Króla Richarda (Timothy Omundson), ale pomimo że jest przedstawiany jako zły i bezwzględny, to ciężko od razu go nie polubić. Rozbraja od samego początku ze swoją naiwnością świata i zapatrzeniem w Madalenę (Mallory Jansen). A Madalena tylko na papierach jest panną w tarapatach. Dodajmy rycerskiego, sprytnego i niepokonanego Galavanta (Joshua Sasse). Który tak samo jak jest wielki, sprytny i niepokonany, jest też naiwny jak dziecko.
Ale nie tylko główni bohaterowie sprawiają, że serial ogląda się tak dobrze. Pisałam kiedyś, jak wielka siła tkwi w bohaterach drugoplanowych, i ten serial to potwierdza. Świetna rola Kucharza (Darren Evans), który już w pierwszej scenie podbił serca widzów, i z tego co słyszałam dorobił się nawet własnego fandomu. W zestawieniu z potężnym przybocznym króla Garethem (Vinnie Jones), tworzą na ekranie niezastąpioną parę. A pojawiający się w serialu piraci sprawili, że musiałam oglądać ich sceny po dwa razy, bo za pierwszym razem śmiałam się tak głośno, że gubiłam ich kwestie.
Obsada doskonale wczuła się w klimat opowieści. Z jednej strony puszczają nieustanne oko do widza, pokazując, że nic co tu się dzieje, nie jest w najmniejszym stopniu na poważnie. Z drugiej strony ani trochę nie przerysowują swoich postaci, co sprawia wrażenie naturalności ich bohaterów.


Zapowiedź może robić wrażenie, że zdradza dużo z fabuły, ale to nie prawda. Nie jest to nawet 1/10 tego co się tam dzieje. A żeby jeszcze bardziej was przekonać, ktoś pod tą zapowiedzią skomentował, że tak cudownie się zaczął się trailer, po czym zaczęli śpiewać i zepsuli wszystko. A kilka komentarzy niżej cofa swoją wypowiedź. Po obejrzeniu pierwszego odcinka. Chyba nie ma lepszej rekomendacji. 

Dajcie temu serialowi dwa/trzy odcinki, jeżeli naprawdę nie przepadacie za musicalami. Ja sama nigdy nie uważałam się za fankę gatunku, ale zakochałam się w nim już po pierwszym odcinku. Pomimo że piosenkę rozpoczynającą odcinek pierwszy widziałam wcześniej, i wcale nie rzuciła mnie na kolana. Dwa dni później, gdy zdecydowałam się na obejrzenie, żałowałam że odcinki mają tylko po 20 minut (na szczęście transmitowane były po dwa na raz, bo jeden zdecydowanie nie wystarcza) i nuciłam pod nosem zasłyszane piosenki.
Niestety, stacja ABC jeszcze nie zdecydowała, czy serial będzie kontynuować, bo oglądalność jak na warunki amerykańskie miał kiepską. Ale wypuścili go  dziwnym czasie, bo odcinki szły równocześnie z rozdaniem Złotych Globów, czy podczas Mistrzostw AFC, a nie ma co oczekiwać, że nieznany nikomu serial odciągnie widzów od tych wydarzeń. I mam nadzieję, że ABC weźmie to pod uwagę.
Nawet sami twórcy, choć złośliwie zrobili cliffhanger na koniec sezonu, w finałowej piosence pytają, czy dowiemy się, co się stanie dalej, czy doczekamy drugiego sezonu. Mam nadzieję, że doczekamy, bo całość robi wrażenie, jakby Disney naprawdę istniał w jakiejś innej rzeczywistości. I jeżeli istnieje, to jestem przekonana, że wygląda właśnie tak.



Prześlij komentarz

0 Komentarze