Pan z wami! Jako i Ogród jego!


Przeczytałam masę książek. Ale tylko kilka z nich sprawiło, że czytał mrowienie w brzuchu, w podświadomości ciągle przerabiałam bieżące wydarzenia i zastanawiałam się co dalej. Rzucałam wszystko i czytałam. Nie liczyło się nic innego. Nic innego nie było ważne. Tylko książka. Tylko ten fikcyjny, nieistniejący świat, który w mojej głowie stał się prawdziwy i pozostał taki na wiele kolejnych lat.

Taki właśnie dla mnie jest Wiedźmin. Harry Potter. Pieśni Lodu i Ognia. I od teraz Pan Lodowego Ogrodu.

Nie liczyły się egzaminy. Czułam wściekłość i irytację, gdy tylko musiałam przestać czytać, bo trzeba było iść do pracy. Albo zrobić coś do jedzenia, bo organizm jakoś nie chciał karmić się słowami. A ja utknęłam na obcej planecie, w dalekiej przyszłości, wśród obcej kultury i za nic nie chciałam wracać.

Na ratunek


Vuko Drakkainen zostaje wysłany na obcą planetę Midgaard by zbadać co stało się z naukowcami, po których ślad zaginął. Mieli proste zadanie: obserwować i badać tamtejszą kulturę, ale bez ingerencji w nią. Stojąc z boku. Jednak naukowcy zagięli w tajemniczy sposób. Celem Drakkainena jest dowiedzenie co się z nimi stało i sprowadzenie ich do domu, jeżeli jeszcze żyją, oraz zlikwidowanie wszystkich śladów obecności ekspedycji.

By ułatwić mu przeżycie w obcym środowisku, zostaje upodobniony do mieszkańców planety, a także poddany eksperymentowi, który ma polepszyć jego wszystkie zmysły i zrobić z niego super wojownika. Przygotowany na wiele różnych scenariuszy, ląduje sam na obcej sobie planecie, cofając się tym samym do czasów średniowiecza. I choć mógłby być wyposażony w najnowszą technologię, która z pewnością byłaby niezwykle przydatna, warunki tu panujące sprawiają, że nic nie chce działać. Pozbawiony wszystkiego co zna, marząc o kawie, świeżym pieczywie i prysznicu, zaczyna wyprawę.

Nieświadomy, że wylądował w świecie, gdzie trwa wojna bogów, a wszystkie w rządzące nim reguły zostały złamane.


Władca Tygrysiego Tronu


Równocześnie z przygodami Vuko, przeplata się historia młodego władcy Tygrysiego Tronu, Terkeja Tendżaruka. Dzięki temu zyskujemy zupełnie nowe spojrzenie na otaczający świat. Dla Drakkainena wszystko jest nowe, obce, dziwne. Terkej pokazuje nam Midgaard z całą jego polityką, wyznaniami, historią, wojnami od strony osoby, która wie co, jak i dlaczego.

Dzięki temu łatwiej nam się odnaleźć w bieżących wydarzeniach, a świat przedstawiony przestaje być jednowymiarowy, staje się prawdziwy, żywy. Zaczynamy wierzyć, że istnieje naprawdę. Tendżaruk wychował się w spokojnych czasach, gdzie koncentrować się trzeba na rozwoju państwa, a nie zbliżającej wojnie. Wszystko jednak się zmienia, gdy jak spod ziemi wraca dawny kult, a jego wyznawcy rosną w siłę. Rzeczywistość w jakiej dorastał przemienia się w popiół i historię.

Prawa fizyki? Tu bliżej nam do magii


Choć całość zaczyna się jak rasowe s-f, bardzo szybko wskakujemy w klimaty zdecydowanie fantasy. Niedziałająca elektronika zatrzymała rozwój na etapie średniowiecza, a spowijająca świat zimna mgła rodząca potwory nie jest czymś, co można uznać za naturalne.

Dodajmy do tego czyniących i ich pieśni, co przez całą książkę jest bardzo ciekawym wątkiem, choć jeszcze pobocznym, ciągle przewijającym się w tle. Dla Vuko, magia jest czymś zmyślonym, reaguje więc nerwowo, a wszystko bierze za omam, halucynacje. W końcu zmysły tak łatwo oszukać.


Nie ograniczajmy się ze stylem narracji


Nie dość, że Grzędowicz dał nam możliwość poznania Midgaardu z punktu widzenia dwóch, bardzo różnych bohaterów, to do tego wspaniale bawi się narracją. Raz pisze w pierwszoosobowej, innym razem w trzecioosobowej formie. Wszystko jest jasno rozdzielone i daje nam kolejny punkt odniesienia, przy poznawaniu tej historii.

Przyznam, że na początku bardzo mnie ten zabieg zaskoczył i byłam do niego dość negatywnie nastawiona. Z wielu przeczytanych książek wiem, że autorzy często mają jedną ulubioną narrację, a w innej nie za dobrze sobie radzą. Grzędowicz udowodnił, że obie nie mają przed nim tajemnic, wręcz stworzył z nich mistrzowską grę słowem, stylem i w pełni wykorzystał wszelkie możliwości, jakie uzyskał, dzięki temu zabiegowi. Nie wyobrażam sobie już czytania Pana Lodowego Ogrodu tylko z jednej perspektywy.

Mam problem


Przy recenzowaniu arcydzieł, przeszkadzająca jest świadomość, że nie odda się nawet połowy tego, jaka jest książka. I przyznam szczerze, że choć napisałam to najlepiej, jak umiałam, ba, przez prawie cały miesiąc zastanawiałam się jak w ogóle zabrać się do recenzji PLO, to wiem, że nie udało mi się napisać takiej recenzji, na jaką zasługuje. Jeżeli jeszcze się nie przekonaliście, niech zachętą będą słowa mojego kolegi:


Pan Lodowego Ogrodu jest tak nieprzyzwoicie dobrą książką, że prawdopodobnie zawalisz sesje.

Kampania wrześniowa dowodzi, że miał rację.

Jeżeli książka Was zainteresowała, możecie ją kupić tutaj: "Pan lodowego ogrodu" Jarosław Grzędowicz (link afiliacyjny Ceneo - nie jest to współpraca z wydawnictwem).

Ps. Ciągle uczę się fotografowania książek, więc zdjęcia nie powalają na kolana. Ale mam nadzieję, że mi to wybaczycie :)