Big Bang Theory, czyli droga do znudzenia*

Podobno moje narzekanie na ósmy sezon uświadamiają, jak bardzo serial stracił na jakości. Tak tylko ostrzegam.

Jeszcze nie tak dawno pisałam, że BBT jest dla mnie równie ważny, jak przyjaciele. Ósmy sezon jednak sprawił, że będę musiała te słowa odszczekać, a zacząć się bać, czy nie należy spodziewać się takiego samego upadku, jak w przypadku HIMYM.
O ile można śmiało powiedzieć, że sezon siódmy może nie był porywający, ale nie był też zły. Miał lepsze i gorsze odcinki, ale żarty ciągle wywoływały uśmiech na mojej twarzy, a zakończenie dawało nadzieję, na ciekawy rozwój akcji w kolejnym sezonie. Problem jest taki, że sezon ósmy nie ma na siebie żadnego pomysłu.

Gdzie się podziały żarty?

Pamiętacie pierwsze sezony? Gdy nasi bohaterowie mówili niezrozumiałym językiem i przeżywali fikcyjne wydarzenia bardziej od prawdziwego życia? A widzicie te sceny obecnie? No właśnie. Jak sobie scenarzyści o nich przypomną, to czasem się pojawiają. O ile sama bardzo lubię wątek pojawienia się Bernadette i Amy, bo w pewnym momencie odświeżyły formułę serialu, tak nagle jakby producenci zapomnieli, że ciągle mamy do czynienia z nerdami. Żarty ze zderzenia się dwóch światów, albo są całkiem pomijane, albo przeciwnie, opowiadanie w sposób, który już widzieliśmy. A niestety,ten sam żart opowiadany w kółko, w pewnym momencie przestaje być zabawny.
Dodajmy do tego, że sceny wydają się być coraz bardziej wymuszone. Jak choćby odcinek świąteczny i ptak, który wpadł do laboratorium. Gdzie miał być komizm? W tym, że trzech dorosłych facetów, naukowców, zamiast dzwonić po pomoc, bo trzeba to miejsce odkazić, postanawia ptaka wypłoszyć? A to nie jest przypadkiem tak, że nawet jakby go wypłoszyli od razu, to i tak musieli by wzywać ekipę odkażającą?
A robienie z Amy kompletną nieudacznicę zaczyna być już przykre, a nie śmieszne. Na samym początku, gdy zabiegała o akceptację, bo nigdy nie miała przyjaciół, można było jeszcze szukać logicznego wyjaśnienia i pośmiać się pod nosem. Teraz jednak, gdy Amy wie, że ma przyjaciół, ma chłopaka, wie, że jest przez nich akceptowana, powinna jednak trochę zmienić swoje podejście. Ale zamiast tego, scenarzyści wkładają w jej usta słowa: obiecałam sobie, że jak będę mieć przyjaciółkę, to będę zawsze robić, to co ona chce. Na świecie jest tyle osób, które są w ten sposób wykorzystywane, szczególnie w wieku nastoletnim, a popularny sitcom mówi nam, że nie ma w tym nic złego. Daj sobą pomiatać, ważne, że masz przyjaciółkę.

Leonard i Penny

Główna para serialu, której... czy ktoś im jeszcze w ogóle kibicuje? Bo ja nie. Jak dla mnie, to Leonard powinien przejrzeć na oczy i zobaczyć, jak bardzo Penny go wykorzystuje.  Nienoszenie pierścionka zaręczynowego? Pretensje o to, że chłopak chce jej pomóc? Penny zachowuje się tak, jakby była z nim, bo inaczej będzie skazana na samych kretynów, którzy będą ją wykorzystywać. A Leonard biegnie na każde jej zawołanie.
Inna sprawa, że ta para w ogóle nie dostarcza niczego nowego. Jest bo jest. Zaręczyny? Tyle razy widzieliśmy ich próby zaręczynowe, że gdy w końcu się zaręczyli naprawdę, nie było w tym nic poruszającego. Raczej wzruszenie ramionami. I te dramy na początku sezonu, że są zaręczeni, ale czy aby na pewno do siebie pasują. Naprawdę, trzeba się zaręczać, żeby zobaczyć, jak wiele ich różni? Zawsze mi się wydawało, że ludzie przechodzą na etap narzeczeństwa, gdy są przekonani, że to ze sobą chcą spędzić przyszłość, a nie zastanawiają się nad tym po zaręczynach.
No i sama Penny. Rozumiem Kaley, że miała ochotę ściąć włosy, ale niestety zniszczyła tym swoją postać. O ile w życiu prywatnym może się golić nawet na łyso (choć niestety Kaley ma taką urodę, że ładnie jej tylko w długich włosach, krótkie odebrały jej cały dziewczęcy urok, jaki miała), o tyle jej bohaterka, Penny, od początku była kreowana na typową blond przedstawicielkę. I choć widać było, że scenarzyści chcą ją trochę odczarować, poprzez wysłanie jej na studia, to tamten fakt przebiegł bezboleśnie. Różnie sobie radziła, miała typowe dla siebie wpadki. I nagle, w ósmym sezonie, Penny zrobiła się bizneswoman, która po nocach uczy się rzeczy istotnych do pracy i jest skutecznym sprzedawcą. W dodatku ścięcie włosów, naprawdę nadało jej wyglądu kobiety, która żyje karierą, zabierając cały dziewczęcy urok.

Rajesh i jego dziewczyna

Raj ma w końcu dziewczynę. Ciekawą postać, dającą duże możliwości scenarzystom. I ja się pytam, gdzie ona jest? Nawet imienia jej nie zapamiętałam, bo przewinęła się trzy, cztery razy? Tyle możliwości: chłopak nigdy nie był w poważnym związku, ile sytuacyjnych gagów można by z tym zrobić; ukochana Rajesha nie lubi Penny - kolejny wątek, na który bardzo czekałam. Wątek przez scenarzystów tak pominięty, jakby uznawali, że jest niewarty uwagi. A to przecież Raj miał największe problemy ze znalezieniem dziewczyny i w końcu powinien dostać swój, dobrze napisany wątek, a nie być dodatkiem do Howarda. Scenarzyści mieli możliwość odświeżenia serialu dzięki nowej twarzy, ale zupełnie tego nie wykorzystali.

Dwie ciekawe relacje

Tak naprawdę parą, która cięgnie ten sezon, jest Sheldon i Amy. To oni mają najbardziej urocze sceny, to ich relacja ciągle jeszcze jest zabawna i to na nich scenarzyści jeszcze mają jakiś pomysł. Choć patrząc na to, co dzieje się z pozostałymi wątkami, obawiam się, że i tutaj w pewnym momencie, zrobią po prostu skok, i nagle ta dwójka stanie się normalną parą. Tak naprawdę, to ten sezon warto było oglądać tylko dla jednej sceny, gdy Sheldon i Amy wyznają sobie miłość.
Drugą ciekawą parą, i jedynym naprawdę śmiesznym wątkiem z tego sezonu, jest relacja pomiędzy Stuartem, matką Howarda i samym Wolowitzem. Tyle, że znowu, scenarzyści nagle o wątku zapomnieli. Pewnie wrócą do niego na chwilę w najbliższych odcinkach, ale nie oczekuję, żeby wykorzystali nadarzającą się okazję. Został on potraktowany tak samo, jak dziewczyna Rajesha, która pojawia się gdzieś w tle. Aż mnie boli, gdy widzę tak dobre pomysły, które są tak bardzo zmarnowane.

Skończcie to już

Choć fanką serialu jestem od dawna, to aż mnie korci by napisać petycję, o zakończenie serialu. Widać, że producenci postanowili dociągnąć do utartych 10 sezonów, ale ja się pytam, po co? HIMYM też uparcie dążyło do magicznej dziesiątki i finałowy sezon miał tak naprawdę tylko jeden odcinek, który wywoływał mały uśmiech na twarzy. Uśmiech. Czy sitcom nie powinien przypadkiem rozśmieszać?
Ja wiem, że Przyjaciele mieli dziesięć sezonów i jakoś wszyscy boją się nakręcić mniej. Ale Przyjaciele, to klasa sama w sobie. Tam kiepski odcinek to był wypadek przy pracy, a sezony trzymały równy poziom. Żarty się nie przedawniają, niezależnie od tego, który raz się je widzi. I pomimo że był pisany na bieżąco, widać, że scenarzyści mieli pomysł i sukcesywnie go realizowali. Ja wiem, że wszyscy mają ambicję, by dorównać Przyjaciołom, i gdy tylko serial okazuje się hitem, to uparcie go eksploatują. Myślę, że jednak warto przyznać się przed sobą, na brak pomysłów na ciąg dalszy, zakończyć kręcenie na 7 sezonie i mieć na swoim koncie świetny serial. A nie świetny serial, który nagle staje się koszmarnym serialem.

Ps. Nawet nie wiecie, jak trudno jest napisać wpis, o serialu, który przez tyle lat przyjmowało się bezkrytycznie. A może wiecie? Co Was tak bardzo rozczarowało ostatnimi czasy?

Ps2.Ogłoszono, że Supernatural będzie miał 11 sezon. Mam bardzo mieszane uczucia. Z jeden strony, wrócili obecnie do początkowej formuły, a i matka Crowleya jest dobrym wątkiem. Z drugiej, bądźmy szczerzy, jak bardzo kocham SPN, tak chyba dobrze byłoby pomyśleć o tym, jak go porządnie zakończyć. Póki jest na fali, a ciągle jest, bo rodzina SPN jest ogromna i wielka. I fajnie by było, gdyby nie dostała po twarzy straszną szmirą i z bólem serca rezygnowała z oglądania swoich ulubieńców.

Ps3. Wciągnęłam się totalnie w Doktora Who i mam za sobą przygodę z 11. W tym momencie wróciłam do 9 i... tak bardzo brakuje mi tego co wyprawiał na ekranie 11, że ciężko mi się przestawić. Co nie zmienia faktu, ze serial nadal mi się podoba. Ale moją miłością jest 11 Doktor. 

Ps4. Zaczęłam oglądać wczoraj Broadchurch i jaki ten serial jest dobry! Ma w sobie wszystko, za co kocha się brytyjskie produkcje. Plus, można wyliczać aktorów z Harry'ego Pottera i Doktora Who.

Ps5. W menu górnym dodałam dokładniejsze etykiety, co by się Wam łatwiej szukało konkretnych wpisów. Bałagan bałaganem, ale Kontrolować też go trzeba ;)

*Tytuł posta wymyśliła niezawodna Magda ze Stulecia Literatury, która razem ze mną płacze nad poziomem serialu.


Prześlij komentarz

0 Komentarze