Nie tak dawno pisałam o tym, że Kłamczuchy zataczają koło i prawie cały ten sezon utwierdzał mnie w tym przekonaniu. Byłam już tak bardzo pod ścianą, że ukradłam Gosiarelli książkę "Tajemnice Ali", wychodząc z założenie, że cierpliwości do serialu nie mam, więc choć się dowiem, kim jest "A". W tekście spoilerów nie ma, więc jeżeli ostatni odcinek nie przyniósł Wam jednoznacznej odpowiedzi, to będziecie musieli na nią poczekać do 6 sezonu.
Gosiarella ostrzegała mnie, przed przeczytaniem Tajemnic, bo już w drugim zdaniu książki tajemnica A zostaje rozwiana, a po pierwszym rozdziale wiadomo już wszystko. W sumie odpowiedzi nie miałam tylko na jedno pytanie: kto jest pomocnikiem "A"? Ale nie żałowałam, że sięgnęłam po książkę, bo dała mi ona to, co chciałam uzyskać, czyli nową perspektywę. Od tego momentu widziałam już wszystkie podpowiedzi, jakie rzucali twórcy serialu i nie mogłam się nadziwić, jak bardzo kują one oczy. Choć równocześnie były one tak subtelne, że nie wiedząc o co chodzi, po prostu się ich nie widziało. Znów rozpaliłam swoją ciekawość, ale już nie pod względem, kto jest kim, tylko jak oni zamierzają to wytłumaczyć? Bo finał jest tak pokręcony, że ciężko mi to nawet wyjaśnić.
Tym bardziej, że nie dało się nie zauważyć, że pomiędzy książką a serialem, jest pewne bardzo mocne odstępstwo rodzinne i nie mówię tu o tym, że w książce Emily ma jasne włosy i piegi oraz rodzeństwo. Nie mogłam się nadziwić, jak twórcy mogli ot tak zmienić takie powiązanie rodzinne, skoro to MUSI mieć znaczenie. I miało. Bo wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią mi, że "A" serialowe, jest zupełnie kimś innym, niż "A" książkowe. Choć po znajomości oryginału nie jest ciężko stwierdzić, kto nim jest, a ostatnie sceny pokazały to bardzo jasno. Problem stanowi dla mnie teraz coś innego.
Książkowe "A" miało całkiem niezłe powody, by mścić się na dziewczynach i Alison. Nie jest to co prawda historia, którą kupuję (ba, po zamknięciu książki uznałam, że tak naciąganej opowieści dawno nie czytałam. Serio, Harry Potter jest bardziej realistyczny, niż ta historia), ale działania "A" były uzasadnione. Po zmianie osoby i to zmianie bardzo drastycznej, nie umiem połączyć sznureczków. Bo z jednej strony wszystko wskazuje na to, że początek historii serialowego "A" jest taki sam, jak książkowego. Tyle, że jeżeli tak jest w rzeczywistości, to serialowe "A" nie powinno mieć żadnego powodu, by mścić się na Alison, a już tym bardziej, by mścić się na dziewczynach. Jego celem powinien być zupełnie kto inny. I choć gdzieś w głowie wykluła mi się mała teoria, dlaczego mimo wszystko Alison jest celem, to ciągle nie widzę powodu, by ukarać jej przyjaciółki. I tak właśnie rozpalono na nowo moją ciekawość i kolejny sezon obejrzę. Choć przygotowuję się psychicznie na serię głupot i wyjaśnień naciąganych do granic możliwości. Bo sensu w tej historii chyba już nie ma po co szukać.
Zastanawia mnie jednak to, że do ostatniego odcinka, wszystko wskazywało na to, że "A" w serialu jest tą samą osobą, co w książce. Doprawdy nie wiem, jak oni chcą z tego wybrnąć.
Zastanawia mnie jednak to, że do ostatniego odcinka, wszystko wskazywało na to, że "A" w serialu jest tą samą osobą, co w książce. Doprawdy nie wiem, jak oni chcą z tego wybrnąć.
Ale trzymając się już stricte serialu, to ostatnie odcinki były tym, na co czekałam. W końcu oficjalnie zostało powiedziane, że "A" istnieje. Bez zbędnych oskarżeń jego ofiar, bez owijania w bawełnę i to w całkiem wiarygodny sposób. Co prawda zabawne jest to, jak bardzo głupi błąd "A" popełnia, ale myślę, że było już tak podniecone, że w końcu ma, to co chciało, że przestało zważać na detale. I choć serial nareszcie przestał gonić własny ogon i ruszył z kopyta, tak ciągle mam do niego zastrzeżenia.
Jak choćby takie, że rodzice Arii są pokazani, gdy muszą. Poważnie, ona i jej brat Mike, wychowują się sami. Nawet, gdy został pobity i związany w lesie, to wszyscy się tym przejęli, ale rodziców brak. I matka została ostatnio pokazana na jakąś minutę, bez większej potrzeby. O ile na początku serialu wątek ich rodziców był całkiem ciekawy, tak teraz po prostu ich nie ma. Gdzie są i co robią, też nie wiadomo. Podobnie sprawa ma się z Emily, ale u niej choć jest jasno powiedziane, że tata stacjonuje w jednostce wojskowej, a matka pojechała go odwiedzić. Tak było od początku, że raz byli częściej, raz rzadziej, ale jednak byli. Jedynie rodzice Hanny i Spencer są ciągle gdzieś w tle i wydaje się, że choć trochę ogarniają, że coś jest nie tak w życiu ich dzieci. Jest to o tyle niedorzeczne, że mamy do czynienia z licealistkami, które robią już co chcą, bo rodzicie przeszkadzaliby rozwojowi fabuły.
Może się i czepiam, w końcu do serial stricte młodzieżowy, ale jestem dziwna i uważam, że nastolatki jednak zasługują na fabułę, która jest logiczna. Nawet przy tak zakręconym serialu, jakim jest PLL.
Dobrze się jednak dzieje, bo nareszcie uznano, że czas zamykać wątki i zbliżać się do końca. Choć jest to zakończenie, którego nie kupuję (po zamknięciu książki myślałam tylko o tym, jak nijakie jest rozwiązanie zagadki), ciekawa jestem, jak twórcy serialu chcą wyjaśnić kto, co, jak i dlaczego. I czy jakimś cudem uda im się zachować trochę logiki w tym wszystkim.
Ps. Co myślicie o finale PLL?
Ps2. Jeżeli też czytaliście Tajemnice i chcecie podzielić się oficjalnie spostrzeżeniami, to śmiało, prośba tylko mała, żebyście na początku komentarza napisali: Spoiler. Nie psujmy innym zabawy.
Ps3. Niedobra Gosiarella wciągnęła mnie w The 100 i... na Bloga, jakie to jest dobre. Możecie się za jakiś czas spodziewać piania z zachwytu, niech tylko skończę drugi sezon.