Scorpion, czyli wszystko jest możliwe

Jeżeli zarzucamy proceduralom takim jak CSI brak realności (rozwiązywaniu trudnych spraw w 24 godziny, sprzęt jakiego prawdziwi kryminolodzy na oczy nie widzieli, idealny obraz z każdej kamery), to serial Scorpion wynosi zawieszenie niewiary na zupełnie inny poziom. Przy czym robi to tak sprawnie i sympatycznie, że gdy tylko zaakceptuje się konwencję, dostajemy uroczy serial na wieczorne: nie mam co oglądać.

Grupa Sciorpion to zbiór geniuszy wyrzutków, którzy nie bardzo umieją funkcjonować w społeczeństwie. I co ważniejsze: nie dlatego, że uważają innych za niewartych wysiłku, ale dlatego, że reszta społeczeństwa czuje się tak niezręcznie z ich racjonalizmem, że natychmiast się ewakuuje. Bo tam, gdzie my się boimy, dla Scorpiona wchodzi matematyka, fizyka, psychologia i czysta kalkulacja ryzyka.

Na głównego bohatera parzy się całkiem przyjemnie. Nie zaprzeczajmy.
Dostajemy więc Waltera O’Briena (Elyes Gabel), geniusza szczycącego się większym IQ niż Einstein, będącego szefem całej grupy. Wolter ze swoim dużym IQ ma równocześnie bardzo małe IE*, ponieważ wszystko wokół siebie przelicza i kalkuluje. Dla przykładu, dla niego bezsensowne jest płakanie nad ciałem zmarłej osoby, ponieważ to już tylko ciało. Tej osoby w nim już nie ma. Z tym, że nie mylcie Woltera z innym geniuszem, Sheldonem, bo Wolter stara się zrozumieć emocje, pojąc ich znaczenie i stosować w życiu, nawet jeżeli miałby tylko udawać, że wie o co chodzi. Podoba mi się, jak całą postać odgrywa Elyes Gabel, bo umiejętnie balansuje na krawędzi z jednej strony naukowej znieczulicy Woltera, a z drugiej zaskoczenia bohatera, gdy odkrywa coś takiego jak zazdrość, której nie rozumie. O co w końcu miałby być zazdrosny, skoro jest najmądrzejszy na świecie?
*IE – inteligencja emocjonalna

Istnieje duża doza prawdopodobieństwa, graniczącego z pewnością, że przy serialu zatrzymała mnie ta dwójka, ze szczególnym naciskiem na Toby'ego.
Toby Curtis (Eddie Kaye Thomas), specjalista od spraw psychologii behawioralnej i lekarz medycyny. Nie ważne, że nie ma dyplomu (nie odeprał, bo po co), skoro pamięta wszystko co w życiu przeczytał i gdy trzeba potrafi przeprowadzić każdą operację. Jest więc z jednej strony lekarzem zespołu, gdy trzeba nagle kogoś opatrzyć, ale głównie zajmuje się profilowaniem przestępów, których mają złapać. I jak na geniusza przystało, jest w tym naprawdę dobry. Ale jak mówi, stare polskie przysłowie, każdy kto idzie na psychologię ma ze sobą jakiś problem. Toby jest podatny na uzależnienia, szczególnie hazard. Dostajemy więc genialnego psychologa hazardzistę, śmiertelnie zakochanego w swojej koleżance, która ma problem z angażowaniem się. Happy Quin (Jadyn Wong) bowiem nie jest największą fanką angażowania się emocjonalnego, a jeżeli już, to średnio ma ochotę się z tym afiszować. W dodatku ma spore problemy z hamowaniem złości i na wiele rzeczy potrafi reagować agresją. Jest równocześnie genialną inżynier, która w krytycznych sytuacjach zachowuje zimną krew.

Praca terenowa nie jest wymarzoną pracą Sylvestra.
To tej trójki dorzućmy jeszcze Sylvestra Dodd (Ari Stidham), genialnego matematyka, wręcz żyjący kalkulator. I panikarz objęty taką ilością fobii, że wszyscy przestali już liczyć. Przed chwilą pisałam, że Wolter ma małe IE. Cóż, Sylwester z pewnością ma je za duże. I jeżeli szukacie typowego naukowca-geeka, to w postaci Sylwestra go znajdziecie.

Powyższą grupę genialnych (ile razy to słowo jeszcze powtórzę? Styl, Agata, styl!) naukowców kontrolują dwie osoby: jedną z nich jest agent Cabe Gallo (Robert Patrick), który jest chyba najcierpliwszym agentem wszechczasów, oraz załatwia Scorpionowi rządowe zlecenia i służy jako ta uzbrojona część ekipy. Oraz Paige Dineen (Katharine McPhee), która nie jest ani z rządu, ani ze środowiska naukowego. Dołączyła do ekipy, bo się z nimi dobrze dogaduje i można powiedzieć, że służy za pewien łącznik pomiędzy normalnymi ludźmi, a tą mądrzejszą częścią zespołu. No i ma syna-geniusza, którego zrozumieć pomagają jej nasi genialni naukowcy.

Patrząc na Katharine za każdym razem myślę, jak jest podobna do Emmy Watson.
Ale dlaczego ja ich w ogóle opisuję? Bo chcę pokazać, że pomimo mało realistycznych akcji, to jednak ten procedural różni się od pozostałych, właśnie bohaterami. I nie chodzi o to, że są nad wyraz inteligentni, ale o to, że scenarzyści przypisali im więcej niż jedną cechę charakteru – no dobra, większości z nich. Co na tle CSI, jest cechą wyróżniającą, bo rzadko bohaterowie są naprawdę jacyś, z reguły możemy grać w swoiste bingo, kogo taka drużyna będzie miała w zespole. I zawsze ma.

Co nie zmienia faktu, że poza tym, iż jest to naprawdę sympatyczny serial z bohaterami, których lubi się od razu, to jest to serial z rodzaju guilty pleasure. Bo sprawy, które rozwiązują i tempo w jakim to robią, i sposób, pobijają na głowę nawet CSI Miami. Co oznacza, że albo jesteście wstanie odrzucić na bok oczekiwania do jakiegokolwiek realizmu* i po prostu będziecie się dobrze bawić, albo będzie Was czoło bolało od face palmów.


Ja się dobrze bawię. Choć czasem wnoszę oczy to nieba w pytającym geście.

*Nie znam się kompletnie na fizyce itd, więc nie zaprzeczam, że teoretycznie dałoby się przeprowadzić każdą z tych akcji w ten sposób. Ale pomiędzy wyliczeniami na kartce, a rzeczywistością, jest jednak bardzo duży rozrzut.

Prześlij komentarz

0 Komentarze