The Holiday jest filmem bardziej noworocznym, niż świątecznym - nie dlatego, że jego finał rozgrywa się w Nowy Rok. Bardziej dlatego, że jest to film o gruntownych zmianach i próbie poukładania życia, a kiedy jak nie na Nowy Rok robimy wielkie plany, spisujemy cele i marzenia, myśląc, że teraz już na pewno będzie inaczej.
Fabuła filmu toczy się dwutorowo. Naszymi głównymi bohaterkami są: mieszkająca w Surrej, tuż obok Londynu, Iris oraz mieszkanka Los Angeles, Amanda. Obie dziewczyny docierają w swoim życiu do granicy wytrzymałości. Iris jest ślepo zakochana w swoim byłym chłopaku, który nie waha się tego wykorzystywać. Amanda, odkrywa, że jej chłopak od dłuższego czasu ją zdradza. Chcąc uciec od wszystkiego, Amanda znajduje ogłoszenie Iris o wynajmie domu na okres świąt. Iris, widząc zapytanie Amandy, w jednej chwili podejmuje decyzję - jak najbardziej może go wynająć, pod warunkiem, że ona będzie mogła zamieszkać u Amerykanki. I tak dziewczyny wymieniają się mieszkaniami na równe dwa tygodnie.
W Anglii jest zdecydowanie zimniej, niż w LA. |
Ich historie toczą się swoim własnym, przyjemnie innym torem. Dzięki czemu nie mamy poczucia, że niby przeskakujemy między tymi dwoma wątkami, ale ciągle oglądamy to samo. Iris zauroczona odkrywa Hollywood i poznaje ludzi, odpowiedzialnych za rzeczy, które na co dzień ogląda. Amanda, daje się ponieść chwili, równocześnie, próbując przystosować się do mieszkania na dużo mniejszej przestrzeni, niż przywykła. I choć dostajemy dwie, całkowicie różne historie, twórcy zadbali, by naturalnie się ze sobą splatały, w cudownie logiczny i niewymuszony sposób.
W dodatku, The Holiday ucieka od wątku strasznej przeszkody, która musi pojawić się pod postacią jakiegoś nikczemnego osobnika w konkretnej minucie każdej romantycznej historii. Wręcz przeciwnie, rozterki bohaterów są dokładnie takie, jakie miałby każdy z nas będący na ich miejscu. I chyba nikogo nie powinno zaskoczyć, że właśnie taki prawdziwy rozwój sytuacji, jest dużo bardziej poruszający.
Historia jednak nie kręci się tylko i wyłącznie wokół starych miłości i nowych uczuć. Lubię to, że opowiada o tym, jak wielkie problemy nie do przeskoczenia tu na miejscu, stając się możliwe do rozwiązania gdzieś indziej. Jak bohaterki z czasem nabierają dystansu i zaczynają patrzeć na wszystko trochę inaczej. Bo, czy nie jest właśnie tak, że przebywając ciągle z tymi samymi osobami, w tym samym miejscu, słysząc ciągle te sama rady lub nie słysząc ich już od dawna w cale, bo wszystkim znudziły się nasze problemy, po prostu nie umiemy się odciąć? Spojrzeć na wszystko świeżym okiem, z boku, z dystansu.
I taki wjazd, w dalekie, nieznane miejsce, nagle pokazuje nam zupełnie inną rzeczywistość. Pokazuje, że nic się tak naprawdę nie wali się nam na głowę, a rozwiązanie często stoi tuż przed nami. A na naszej drodze stają osoby, które nie tylko sprawiają, że na chwilę o wszystkim zapominamy, ale które przeżyły podobne historie. Rozumieją. Bo jak duży dystans by nas nie dzielił, w ilu różnych językach byśmy nie mówili, wiele zdarzeń w życiu każdego z nas jest identycznych. I było wieki temu. Nasze zagmatwane historie z punktu widzenia ludzkości wcale nie są takie wyjątkowe i unikalne. I to chyba dobrze. Bo lepiej jest rozmawiać z kimś, kto potrafi nas zrozumieć.
The Holiday zostawia nas z uśmiechem na twarzy i ciepłem rozlanych w serduszkach. I nadzieją, że wszystko, prędzej czy później się ułoży. A to chyba potrzebne o tej porze roku, gdy jesteśmy już zmęczeni, dni są irracjonalnie krótkie, a zaraz musimy przekręcić licznik o kolejny rok.