Szybcy i Wściekli to niezwykle ciekawa seria. Wyewoluowała od
filmów o nielegalnych wyścigach samochodowych (które zresztą do tej pory
bardzo lubię) do filmów superbohaterskich. Bo choć postacie nie mają
żadnych super mocy, to to, co wyrabiają na ekranie, zdecydowanie bliższe jest bohaterom
Marvela niż zwykłym filmom akcji.
Pisałam o tym już podczas recenzji
7 części, gdzie radowało mnie oglądanie komiksowych kadrów na ekranie, choć
równocześnie narzekałam mocno na fabułę – a raczej jej brak. Minęły 4 lata, a ja
mogłabym się dalej czepiać o to samo, tyle że… nie chcę.
Bo choć fabuła jest tak bardzo sztampowa, że bardziej się nie
da, to przede wszystkim chodzi o bohaterów, ich wymiany zdań, relacje, a reszta
to zwyczajne tło, które przydarza się przy okazji.
Hobbs i Shaw, Shaw i Hobbs
Mogłabym pisać, jak bardzo skomplikowanymi są oni bohaterami,
ale… nie do końca byłoby to prawdą. Z drugiej strony, choć ociekają oni testosteronem,
a ich dialogi rzadko wychodzą poza próbę wzajemnego obrażania się mało
wyszukanymi określeniami – nie są to też aż tak prostolinijne postacie.
Szczególnie Deckard Shaw wydaje mi się bardziej niejednoznaczny,
niż kiedykolwiek przypuszczałam, że będzie.
Co jednak jest istotne, postacie te nie istnieją bez aktorów. Przyznam
szczerze, że nie wyobrażam sobie nikogo innego w tych rolach. Chemia pomiędzy Dwayne’em
Johnsonem a Jasonem Stathamem jest niezwykła. Tak mocna, że nie przeszkadzały
mi nawet ich żarty. A te, no nie tylko nie są wysokich lotów, ale są gdzieś na
poziomie gimnazjum i porównywaniu na przerwach w łazience kto ma większego.
Jednak sposób, w jaki je wypowiadają, sprawia, że człowiek prycha
śmiechem, a potem delikatnie się odsuwa, żeby nie dostać krzesłem.
Sam film zresztą bardzo celowo śmieje się z takiego pozowania na
samowystarczalnego twardziela, zmuszając bohaterów do coraz większych ustępstw
i współpracy.
Stathamowi i Rockowi partneruje Vanessa Kirby w roli Hattie. Nie
będę zdradzać, kim jest i jaka jest jej rola w filmie, bo to byłby duży spoiler,
ale trzeba przyznać, że bez trudu dotrzymuje kroku kolegom z planu. Bohaterka
Kirby nie jest tam tylko dla ozdoby, zdaje się mieć ciekawą przeszłość, a jej
relacje z Shawem i Hobbsem są satysfakcjonujące.
Przyznam szczerze, że mam nadzieję zobaczyć tę trójkę na
ekranie raz jeszcze. Tym bardziej że zakończenie filmu niby jest zamknięte, ale
w razie sukcesu, furtka na kolejną część została uchylona.
W tym wszystkim jest jeszcze Idris Elba, który jest naszym
villanem. W moim odczuciu wypada on najsłabiej z całej obsady, ale głównie
dlatego, że to taki typowy zły z uniwersum Marvela.
W sensie jest, działa, niby ma swoje motywacje, ale w filmie jest głównie po
to, by zmuszać naszych bohaterów do biegania, bitki i jazdy samochodami.
Rodzina!
Nie możemy jednak zapomnieć o flagowym motcie Szybkich i
Wściekłych. I bynajmniej nie są to szybkie samochody. Ani wściekli kierowcy. Najważniejsza
jest rodzina.
I choć już po zwiastunach było widać, że ma ona i w tym filmie
znaczenie, to okazuje się, że wpisana została w scenariusz jeszcze mocniej, niż
można było się spodziewać. Bo rodzina ważna jest nie tylko dla Hobbsa, ale
także dla Shawa, choć dla każdego z nich to znaczy coś zupełnie innego. I każdy
dla tej rodziny poświęcił się w zupełnie inny sposób.
Bardzo mnie ten wątek cieszy. Bo Szybcy i Wściekli zawsze byli
głupawymi filmami. Niezależnie od tego, ile mieli w sobie budżetu i efektów specjalnych,
bohaterowie nigdy nie bili zanadto skomplikowani, a fabuła rozbudowana. Choć ciągle
mam wrażenie, że w pierwszych częściach miała więcej sensu 😉
Jednak to właśnie motyw rodziny sprawiał, że natychmiast
bohaterów polubiliśmy. Zżyliśmy się z nimi, a oglądając kolejne części, pokazywaliśmy,
że chcemy być częścią tej szalonej rodziny. I choć to po prostu filmy akcji, to
jednak filmy akcji z konkretnym i bardzo spójnym przesłaniem przez całą swoją
serię.
Bo zawsze na końcu okazuje się, że aby wygrać, trzeba współpracować.
I tak samo jest i tym razem. Rodzina nie składa się bowiem tylko z genów i tej
samej krwi, a świadomych wyborów. I choć Hobbs i Shaw zdają się ziać
nienawiścią do siebie i pozować niczym koguty porównujące piórka, finalnie i tak
będą gotowi poświęcić dla siebie życie, pracując ramię w ramię.
Szaleństwo!
Nie byłoby serii Szybkich i Wściekłych bez coraz bardziej
szalonych rzeczy, które mogą gonić samochody. Lub które te samochody mogą
ciągnąć. I przez co mogą się przebić.
Tak samo jest i tym razem, a ja przyznam szczerze, z radością wypatruję
tych durnych momentów, pokazujących, że ogranicza nas tylko wyobraźnia. Bo
fizyka siedzi w koncie obrażona i ignorowana.
Jedno jednak mi w tym filmie bardzo przeszkadzało. Mieliśmy tu świetne
choreografie walk, które psuła trzęsąca się kamera. Ja wiem, że żaden z tych aktorów
nie ma lat 19 i może trzeba coś schować, ale jeżeli mamy długie sekwencje, a
kamera trzęsie się tak, że mało co widać, to… nie jest dobrze. Tym bardziej że
patrząc na to, jak panowie są zbudowani, nie wierzę, że aż tak trzeba tuszować ciosy, jakie sobie zadają.
Przyznam, że oglądając ten spin-off trochę marzyłam za czasami,
gdy kamera była nieruchoma i można było śledzić na spokojnie wszystko, co się
dzieje.
Jednak największą zaletą tego filmu jest to, że nie udaje, że
jest czymś innym. Już zwiastuny pokazywały cały jego klimat i można było bardzo
trafnie ocenić, czy ma się na coś takiego ochotę. Cały montaż i muzyka już na
wstępie pokazują, na co przyszliśmy do kina. Film nie wmawia nam, że jest
ważniejszy, niż jest w rzeczywistości. Twórcy doskonale wiedzą, co robią – rozrywkowe
kino akcji, z charakterystycznymi aktorami na tle dużej ilości wybuchów i z
rodzinnym morałem (niczym w baśniach).
Co jest w tej serii niezwykle piękne. I niezależnie od tego,
które części Szybkich i Wściekłych lubicie, których nie, to jeżeli ta seria
sprawia Wam radość to i ten film to zrobi.