Jestem zakochana w Przebudzeniu Mocy, rozczarował mnie Ostatni Jedi (choć podobno po ponownym obejrzeniu zyskuje), więc jak
zareagowałam na Skywalker Odrodzenie?
Nie będę Was trzymać w niepewności. Podobało mi się – choć
uważam, że ma wiele problemów, nie przeskoczył w moich oczach Przebudzenia, ale
dla mnie jest lepszy niż The Last Jedi.
Dlaczego jestem na tak?
Jest to bardzo proste. Ostatni Jedi zraził mnie usilnym
łamaniem konwencji serii. I choć zakochana jestem w totalnie innym i będącym
poza schematami Łotrze 1, to przy The Last Jedi oczekiwałam tych schematów.
Bo to jest historia, która na tych schematach się opiera, dając
nam nie niepowtarzalne opowieści, a historie, które znamy opakowane w nowy papierek i okraszone ciekawymi bohaterami.
Bo nie ukrywajmy, tworzenie z Vadera ojca Luka, a z Lei bliźniaczkę Luka i zagranie, że żadne się nie zna, to... jest dosłownie wzięte ze scenariusza telenoweli i najbardziej leniwe pisarstwo ever. Ale jednak właśnie ten schemat, osadzony w niezwykle fascynującym świecie się sprawdza.
Bo nie ukrywajmy, tworzenie z Vadera ojca Luka, a z Lei bliźniaczkę Luka i zagranie, że żadne się nie zna, to... jest dosłownie wzięte ze scenariusza telenoweli i najbardziej leniwe pisarstwo ever. Ale jednak właśnie ten schemat, osadzony w niezwykle fascynującym świecie się sprawdza.
Dlatego, gdy dostaję go z powrotem, czuję się jak w domu.
I choć mam pewne pretensje (o tym zaraz), to nie mam za złe odgrzebania
Palpatine, nie mam za złe, kto jest czyim dziadkiem i wnuczką. Bo to jest
dokładnie taka historia, jaką chciałam otrzymać.
Na Palpatine się zaczęło, na Palpatine się kończy
Sam pomysł wprowadzenia na nowo Palpatine szalenie mi się
podoba. Bo to od niego wszystko się zaczęło. To on postanowił wykorzystać
burzliwy i podatny charakter Anakina, by móc ciągle pozostać w cieniu, a
równocześnie realizować swój plan. Gdyby nie Palpatine Anakin być może nigdy
nie przeszedłby na Ciemną Stronę Mocy (choć z jego charakterem, pewnie by jej skosztował).
To Palpatine sterował działaniami Vadera. Choć to Vader był tym
złym i brutalnym, wszystko wykonywał na rozkaz Mistrza. To w końcu Palpatine
postanowił sprawdzić Moc Luke, choć milion razy mógł rozkazać go po prostu
zabić, bez testowania. Miał już przecież wiernego sługę.
Sam fakt, że Palpatine nadal żyje, jest dla mnie wspaniały. Bo
w końcu miał być najpotężniejszy. A nie oszukujmy się, Vader wrzucił go tylko
do szybu, tam nie było niezwykle imponującej walki, w której Palpatine zostaje
rozpruty mieczem świetlnym.
Jednak nie jest to wątek doskonały. Bo o ile gra na przestrzeni jednego filmu, wpisuje się dla mnie wspaniale w
całą historię, to niestety w nowej trylogii nie jest on dobrze rozegrany.
Nie ma do niego żadnego, najmniejszego podprowadzenia. Żadnej
sugestii, niczego. Nie jestem więc zupełnie zaskoczona, że większość widzów
zareagowała z wielkim WTF – i uznała, że wciska się im coś wymyślonego na
kolanie.
Bo takie rozwiązania powinny mieć podpowiedź. Jakąkolwiek.
Choćby rzuconą gdzieś w trzecim planie. Żadnej nie było. A zaplanowanych
historii w ten sposób się nie pisze.
I tak, można by tu teraz wyciągać, że nie było szczególnego
podprowadzenia pod to, kim jest Vader, czy kim jest Leia. Ale tam mieliśmy
rozwijanie historii (a wiadomo, że Lucas chciał w oryginale stworzyć 9 filmów,
nie 6). Tu jednak mamy nie tylko kontynuowanie rozpoczętych wątków, ale i ich
domknięcie. W świecie, w którym istnieje masa historii pobocznych.
Rey
Chciałabym powiedzieć, że jej wątek jest poprowadzony
wspaniale, ale mam problem, by go obronić. Bo choć Rey od Przebudzenia Mocy
kocham całym sercem, to czegoś po drodze zabrakło. Rey niby pląta się pomiędzy
dobrem a złem, trafia nawet na ten sam test, jakiemu poddany był Luke i musi
zmierzyć się sama ze sobą.
Jednak równocześnie, wcale to nie wybrzmiewa. I choć po wyjściu
z kina, próbowałam jej wątku bronić, gdy znajomy określił, że jest straszliwie
nijaka, to… z bólem serca muszę przyznać, że niestety jej dylematy wypadają
bardzo blado na tle innych postaci. I trudno powiedzieć, w jakim stopniu jest to wina
scenariusza, a w jakim aktorki.
Kylo Ren
Bo już sam Kylo wypada w filmie fenomenalnie. Pamiętam, że
miałam straszliwie mieszane uczucia i wcale Kylo nie pokochałam, wręcz przeciwnie, nie rozumiałam zachwytów reszty świata. Widziałam w tej roli każdego aktora, tylko nie Adama.
Ale lata minęły, Kylo się rozwijał wraz z filmami, a ja
ostatecznie doceniłam całą postać i wysiłek, jaki Adam wkłada w jego zagranie.
Inną sprawą jest, że widać gołym okiem, jak ogromny ma on warsztat aktorski.
Kylo rozegrany jest na małych gestach, minach detalach. Widać jego wątpliwości,
jego wewnętrzną walkę.
Adam na przestrzeni trzech filmów zbudował najbardziej
realistyczną postać, jaka kiedykolwiek po filmowym świecie Gwiezdnych Wojen
chodziła.
Poe Dameron
Nie ukrywam jednak, że od pierwszego filmu to Poe jest moim ulubieńcem. I w końcu dostałam go na ekranie tyle, ile chciałam. I tak jak
podejrzewałam już w Przebudzeniu, Poe ma świetną chemię ze wszystkimi
pozostałymi bohaterami.
Fantastycznie wypada, prychając z irytacją na Rey, widać,
że z Finnem ma prawdziwy bromans (a wiele fanfików wskazuje, że i dużo, dużo
więcej).
Ucieszył mnie bardzo fakt, że jego wątek został mocno
rozwinięty. Dzięki Last Jedi wiemy, jaka była jego relacja z Leią, więc po jej
śmierci wydaje się naturalne, że przejmuje dowodzenie. Jednak aż do tego filmu
nie mieliśmy możliwości dowiedzenia się, kim był przed rebelią.
Jego spotkanie z przeszłością sprawiło mi masę frajdy i mam
ochotę skandować o jakiś serial z Poe. Albo jakiś film poboczy. Cokolwiek.
Poe!
Poe!
Finn
Tak jak Poe wyszedł na pierwszy plan, tak Finn osunął się
trochę w cień – ale nic to nie przeszkadzało jego postaci. Bo już wiemy, kim
jest, znamy jego relacje z Poe i Rey, a wszystko, co robi dla Rebelii, utwierdza
nas tylko w przekonaniu, że to dobry chłopak ze skomplikowaną przeszłością.
Bardzo podoba mi się wątek spotkania z osobami takimi jak on –
byłymi szturmowcami, którzy postanowili zdezerterować. To, co mnie też
zachwyciło to sprawne podprowadzenie pod fakt, że Finn również czuje Moc. Z pełną wiarą
mówi o niej przez cały film, by w końcu wyczuwać, co dzieje się z Rey.
Pożegnanie Lei
Nie będę też ukrywać — nie jedna łza mi poleciała podczas śmierci Lei. Gdy wszyscy zebrali się wokół jej łóżka. Gdy Trójka głównych bohaterów dowiedziała się z opóźnieniem o jej śmierci. Gdy Wookiee zawył z bezsilności — pozostając jako ostatni żyjący z tej legendarnej drużyny.
Co ciekawe, podobno żadna inna aktorka w sceny Lei się nie angażowała. Wykorzystano stare zdjęcia, które oryginalnie miały znaleźć się w filmie w całkowicie innym kontekście.
Nie wszystko idealne
Jednak oprócz złego podprowadzenia wątku Palpatie, film
ma również okropny problem z tempem. Po pierwszym akcie potyka się i jakby
staje w miejscu. I jasne, potrzebujemy czasu na oddech pomiędzy szybkimi
scenami, ale jest to film kończący całą wielką sagę. Rzeczy powinny dziać się
bez przerwy.
Mam także pewne problemy z finałem. I o ile jestem w
mniejszości, bo podoba mi się sprowadzenie dawnych Jedi, bo trzyma się to tego, co
wiemy o świecie Gwiezdnych Wojen, tak nie do końca rozumiem, jak interpretować
te tłumy podczas przemówienia Palpatine.
Czy to były zjawy? Hologramy? Faktyczne osoby? Jaki był ich cel
obecności? Bo Jedi dodali Rey siły. Tamte tłumy zdawały się nie dodawać
niczego, oprócz klaskania, gdy trzeba (dobra, przesadzam z tym klaskaniem, ale
niedużo im brakowało).
Nie ucieszył mnie także pocałunek Rey i Kylo. Bo o ile sam fakt
złączenia się ich Mocy jest fascynujący i wyjaśnia to, co działo się w Last
Jedi – to ich romans jest z kolei jednym z tych, wpisujących się we frazę: jak
go będę kochać, to on się zmieni.
Tym bardziej że sama scena pocałunku nie była ani trochę romantyczna, ani trochę nie pasowała do tego, co się dzieje.
Moim kolejnym, wielkim rozczarowaniem są rycerze Ren. Już się
prawie w kinie rozpiszczałam na ich widok. W końcu jakichś zakon Sithów! Więcej się o nich dowiemy! W końcu na dużym ekranie!
Tyle że rycerze Ren oprócz plątania się to tu, to tam, nic nie
robią. Aż trudno sobie wyobrazić, dlaczego w ogóle inni mają się ich bać. Nie wydają
się groźniejsi od zwykłych szturmowców.
Na sam koniec przyczepię się do… tytułu filmu. Bo Skywalker
Odrodzenie, nie ma najmniejszego sensu w kontekście całości. Ród
Skywalkerów się nie odradza, przyjęcie nieswojego nazwiska (trudno, żeby Rey
przedstawiała się jako Palpatine), nie jest odrodzeniem rodu. Przykro mi, że
tytuł ostatniej części jest bardzo, bardzo przestrzelony.
Sentymentalna łza
Mimo to finalnie wyszłam z kina zadowolona. I zatykam uszy na
jęki krytyki. Bo siedzi we mnie ta kilkuletnia dziewczynka, która oglądała w TV
pierwszą trylogię plus Mroczne Widmo. I która strasznie zazdrościła tacie, że
mógł te filmy widzieć w kinie.
Później z radością poszła na Atak Klonów i Zemstę Sithów, i
znów ze smutkiem pożegnała sagę. Z wiedzą, że filmów miało być 9, a nie 6. I że
nigdy się tych 9 filmów nie doczeka.
Więc fakt, że właśnie siedziałam na 9 filmie sagi Skywalkerów,
jest dla mnie tak wielkim przeżyciem, że zamykam oczy na wady. Cieszę się
możliwością oglądania, cieszę się sentymentem i mam ochotę powiedzieć tej małej
Agacie, że jeszcze będzie o Gwiezdnych Wojnach mówić. I pisać. I siedzieć w
kinie.
I będzie oglądać dziewczynę Jedi, a nie słuchać kolegów, że
dziewczyny Jedi być nie mogą.