Gdy brałam do ręki "Rodzinę Monet" Weroniki Marczak nie sądziłam, że będę tu o niej pisać, bo to miała być szybka lektura na wyrobienie sobie zdania. O książce krążą bowiem dwie, główne narracje: jest koszmarna i szkodliwa lub jest wspaniała i wciągająca. A ja za bardzo nie zgadzam się ani z jedną, ani z drugą opinią. I - uwaga - mam na to argumenty.
WAŻNE: Książka nie nadaje się dla osób poniżej 15 roku życia. Zawiera elementy przemocy psychicznej.
Miejmy jednak jasność już na wstępie: to nie jest książka, którą mam zamiar gorąco polecać. Jeżeli szukacie definicji "guilty pleasure", to ona nią jest, co akurat nie uważam, za wadę samą w sobie, bo sama właśnie guilty pleasure szukałam. I pod tym kątem totalnie spełniła swoje oczekiwania, trudno mi jednak napisać: idźcie i czytajcie, bo wśród tylu książek, które można przeczytać i polecić, miałabym recenzenckiego kaca. Bawiłam się więc doskonale, ale nie, nie rzucajcie się na ten tytuł. Przynajmniej nie z mojego polecenia. Czy powinnam po powtórzyć jeszcze w podsumowaniu? Biorąc pod uwagę, że w kilku miejscach mam zamiar tej książki bronić, pewnie tak.
Rodzina Monet - o czym jest książka?
"Rodzina Monet" opowiada o czternastoletniej Hailie, która za jednym zamachem traci mamę i babcię. Przed tułaniem się po rodzinach zastępczych ratuje ją niespodziewanie rodzeństwo, o którym istnieniu nie miała pojęcia. I tak z Wielkiej Brytanii musi przenieść się do USA, gdzie poznaje pięciu obrzydliwie bogatych i wpływowych braci. Jak się możecie domyślić, Hailie z braćmi łączy wspólny - i nieżyjący już - ojciec. Tym samym opiekunem prawnym czternastolatki zostaje dwudziestoośmioletni Vincent, najstarszy z piątki rodzeństwa. I tu warto podkreślić, że drugim dorosłym w tej ferajnie jest Will, pozostała trójka braci - Dylan i bliźniacy Shane i Tony - to ciągle nastolatkowie, niewiele od Hailie starsi.
Trudno powiedzieć o fabule coś więcej, bo polega na tym, że Hailie chodzi do szkoły i musi sobie przy okazji poradzić z bardzo apodyktycznymi i nadopiekuńczymi braćmi, którzy za nic nie wiedzą, jak obchodzić się, ani z nastolatką ani nawet z siostrą.
I zacznę właśnie od tego, bo to, jak ją traktują jest głównym zarzutem - poniekąd słusznym - do tej książki. Mamy bowiem piątkę starszych, wyrośniętych mężczyzn, którzy próbują kontrolować każdy krok dziewczyny. A że mają ogromne wpływy i pieniądze, to wolno im zrobić absolutnie wszystko. Nastolatkowie więc z lubością rządzą szkołą, skutecznie zabraniając jakiemukolwiek chłopakowi choćby rozmawiać z Hailie, a niejednokrotnie dopuszczają się i rękoczynów na innych uczniach. Tacy typowi, szkolni tyrani.
Całkowicie zgadzam się z argumentem, że byłoby miło, gdyby w książkach dla dziewczyn i kobiet pojawił się inny typ mężczyzny, niż apodyktyczny typ, który chce kontrolować każdy jej ruch. Nie mówię, że ma ich nie być w ogóle, miejsce w popkulturze jest dla każdego, ale czytając dość spore ilości literatury młodzieżowej, jest ich od groma i jeszcze więcej. I zestawiani są najczęściej z niedoświadczonymi i nieśmiałymi nastolatkami (a w literaturze dla dorosłych z kobietami), a całość przedstawiana jest w sposób maksymalnie uromantyczniony. Jak w "50 twarzach Greya" czy "365 dniach".
Czy rodzina Monet to 365 dni dla nastolatek?
Przy czym trudno mi się tutaj zgodzić, by "365 dni" stawiać obok "Rodziny Monet", a takie porównania widziałam wielokrotnie. Bo dla mnie sama obecność apodyktycznych facetów to za mało by można równać to, co te książki ze sobą prezentują. Już wyjaśniam dlaczego.
"365 dni" prezentuje związek romantyczno-erotyczny pomiędzy porywaczem a porwaną. W "Rodzinie Monet" nie chodzi o związek romantyczny, dlatego nie uważam, by książka mogła być szkodliwa pod kątem obecności apodyktycznych mężczyzn, ponieważ Hailie ma z nimi relacje czysto rodzinne. Co więcej, co uważam za ogromny plus książki, Hailie ani razu nie myśli o seksie, nawet gdy potajemnie spotyka się z kolegą ze szkoły. Ten temat dla niej nie istnieje i słyszy o nim tylko, gdy bracia przerzucają się wulgarnymi żartami.
Wątek ten nie razi mnie z jeszcze jednego powodu. Ponieważ tacy opiekunowie/rodzice zwyczajnie istnieją i starają się kontrolować absolutnie każdą minutę życia swoich dzieci. Myślę, że pod tym kątem "Rodzina Monet" może być dla jakiejś nastolatki miejscem, gdzie bohaterka mierzy się z dokładnie takimi samymi problemami nadmiernej kontroli i próby wywalczenia sobie choć trochę przestrzeni. I karami, i strachem przed opiekunem, bo Hailie boi się swojego opiekuna.
Za inny plus uważam to, że w żadnym momencie Hailie nie uważa zachowania swoich braci za normalne. Czuje, że jest przez nich tłamszona, że musi bardzo uważać, bo nie wiadomo co i kogo zdenerwuje. Nawet pod koniec książki, gdy już mniej więcej zna ich charaktery, nadal myśli o tym, jak nieprzewidywalni są, jak traktują ją całkowicie nie fair. Uważam to za plus, bo jak łatwo byłoby napisać, że dziewczyna zachłysnęła się bogactwem i zapatrzyła w swoich wpływowych braci, i była przekonana, że to wszystko robią z miłości. Nie, Hailie nie jest przekonana o ich miłości, nawet gdy sami ją o tym zapewniają.
Zgadzam się natomiast totalnie, że opisy braci powinny być trochę inne - i tu moim zdaniem jest wina redakcji książki. Nie autorki. Ponieważ książka pierwotnie powstawała na Wattpada*, a ten rządzi się swoimi prawami. Nie trudno znaleźć tam szalone opowiadania mniej lub bardziej erotyczne, ale nawet w tych nieerotycznych, bohaterowie są często opisywani w sposób działający na wyobraźnię. Opis braci w "Rodzinie Monet" więc jest dokładnie taki, a równocześnie otrzymujemy go z perspektywy czternastoletniej Hailie, bo całość pisana jest w pierwszej osobie. Co niejednokrotnie wywołuje pewien dysonans.
I choć wiem, że wydawnictwa po to biorą hit Wattpada, by baza czytelników z Wattpada kupiła książki, więc redaktorzy nie chcą za bardzo nic zmieniać w treści, która ma już swoich fanów, tutaj jednak redaktor powinien zareagować bardziej. To powiedziawszy, jakimś cudem udało się uniknąć wrażenia, że może pojawić się wątek kazirodczy - a naprawdę starałam się go znaleźć, bo przed sięgnięciem po książkę, przeczytałam kilka komentarzy, które mocno go sugerowały. No wiec nie, napięcia seksualnego w "Rodzinie Monet" nie ma żadnego (jeżeli sięgnę po kolejne tomy i się pojawi, obiecuję tu wrócić i wszystko odszczekać). (I teraz wszyscy udajemy, że wcale nie jarało nad kazirodztwo w "Rodzie smoka").
Pojawia się także wątek zaburzeń odżywiania. W pewnym momencie staje się jasne, że Hailie za dużo schudła, a ona sama czuje wstręt do jedzenia. I tak, bracia zaczynają ją pod tym kątem pilnować (między czasie zagrożono jej zamknięciem w szpitalu), ale jest też wspomniane, że została zapisana do psychologa i chodzi na terapie. I z jednej strony informacje te mogłyby być bardziej podkreślone, z drugiej, zastanawiam się, czy nie lepiej w ten sposób, niż gdybyśmy dostali skrzywiony i nieprawdziwy opis sesji terapeutycznej.
Rodzina Monet, czyli wydany hit Wattpada
Natomiast totalnie widać, że jest to książka wydana na Wattpadzie, bo cierpi dokładnie na to samo, co cierpią wszystkie tamte opowiadania/powieści (krzywiących się właśnie informuję, że tam są teksty o objętościach, które trudno nazwać inaczej). Na to samo cierpiały też opowiadania na blogach publikowane piętnaście lat temu. Wiem, bo czytałam i publikowałam.
Wadą jest zbyt wielkie przywiązanie do detali, opisywanie każdego mebla w pomieszczeniu, koloru firanek i wstążek, którymi są przewiązane. Gdy doszłam do wymienienia absolutnie każdego dania podczas bożonarodzeniowej uczty, trudno powtrzymać mi było pewne rozbawienie. Tak, wszyscy piszący przez to przechodzili. I tu też szkoda, że nie zareagował redaktor, bo spokojnie wiele z suchych opisów pomieszczeń można by skrócić, czy dodać im kilka ładnych metafor, by czytelnik nie czuł się, jak podczas czytania katalogu sklepu meblowego.
Z emocjami bohaterki jest różnie. Całkiem sprawnie opisane są jej emocje względem braci, czy szkoły, ale już totalnie leży motyw żałoby po mamie i babci, co rzuca się szczególnie na początku książki, gdy dziewczyna powinna być jednak bardziej tym przytłoczona. Na szczęście autorka, choć z samą żałobą sobie nie poradziła, nie zapomniała o mamie Hailie i dziewczyna w miarę regularnie o niej myśli.
Najbardziej zaskoczyło mnie jednak to, że całkiem dobrze rozróżniono samych braci. Byłam przekonana, że będę się gubić, który jest który, ale ich charaktery są na tyle wyraziste i odmienne, że bardzo szybko orientujemy się w sytuacji i nawet jako czytelnicy jesteśmy w stanie przewidzieć reakcję poszczególnych braci Monet. Myślę, że warto ten aspekt pochwalić, bo wymyślenie charakteru bohaterów i konsekwentnie się ich trzymanie, jest trudną sztuką.
Sam charakter Hailie delikatnie ewoluuje, staje się ona z czasem odważniejsza, choć nie zmienia to faktu, że jest niepewną siebie i nieśmiałą nastolatką. I przyznam szczerze, że najbardziej mierziło mnie to, że wpojone "siedź prosto" i "bądź grzeczna" wpoili jej nie bracia, a matka i właśnie a z takimi naukami przyjechała już do wielkiej willi. I to właśnie część z tej przesadnej grzeczności i wpojonego ustępowania we wszystkim sprawia, że Hailie wpakowuje się w część swoich problemów.
Nie znaczy to, że bracia Monet mają zamiar pozwalać jej na bycie odważną i przebojową, ale nie ukrywajmy, że gdyby nie miała wkute do głowy, że "mama zawsze kazała robić tak i tak", może doszłaby z nimi jakość do ładu. Bo choć Vince za nic nie nadaje się na opiekuna nastolatki - facet potrafi tylko grozić i to ze stoickim spokojem - to Hailie oddała swoją wolność na "dzień dobry" bez żadnej walki, starając się na siłę przypodobać otoczeniu.
Ale przyznam, że podczas czytania zastanawiałam się regularnie, czy miała w sumie inne wyjście. Ma czternaście lat, trafia do obcego domu, a jak to dziecko, zwyczajnie nie ma możliwości kontrolowania swojego życia. Hailie pod tym względem jest trochę jak Harry Potter, opiekunowie są, jacy są i należy to przetrwać.
Rodzina Monet - czy warto przeczytać?
Nie będę ukrywać, nie planowałam tak długiego wpisu, ale jak widać, o guilty pleasure można mieć wiele przemyśleń ;) I choć wymieniłam wiele rzeczy, które moim zdaniem są krytykowane niesłusznie (a przynajmniej mocno wyjęte z kontekstu), nie mam zamiaru "Rodziny Monet" gorąco polecać. Bo poszukujący wartkiej fabuły, jej tu nie znajdą, poszukujący fantastycznego stylu również - ponieważ styl pisania Marczak nie jest dobry, ci którzy szukają głębokiego profilu psychologicznego, to też nie te drzwi.
"Rodzina Monet" może przypaść do gustu komuś, kto potrzebuje fabuły, która nie jest wymagająca (i lubi książki z nastoletnimi bohaterkami), a równocześnie pozwoli się zrelaksować. Dla mnie to zadanie spełniła doskonale, zabijając nudę w drodze do pracy, czy w zimny wieczór, gdy mój mózg nie miał ochoty na nic skomplikowanego.
*Wattpad - platforma dla młodych pisarzy, gdzie mogą publikować swoją twórczość i mieć kontakt z czytelnikami.