Pozwól sobie na porażki


Pewnie właśnie myślicie, że ostatnio spadłam ze schodów i mocno uderzyłam się w głowę. Kilka razy. No bo jak to: pozwolić sobie na porażki?! Kiedy CAŁY świat mówi o odnoszeniu sukcesów, blogi rozwojowe ciągle pokazują, że trzeba lepiej, mocniej, bardziej i przy tym wszystkim jeszcze zorganizowanie. A ja namawiam Was do przyjęcia porażki. Ba, pogodzenia się z nią i życia dalej.

Jednak nie spadłam ze schodów, ani nawet z krzesła. I będę próbowała Was mocno przekonać, żebyście od czasu do czasu pogodzili się z przegraną.



Ta sesja nie poszła mi tak jak powinna


Szesnastego czerwca wzięłam urlop, a zamiast wypoczywać, siedziałam nad książkami. Ciągle miałam albo egzamin w pierwszym terminie, albo jakąś poprawkę choć-przecież-się-kurde-uczyłam. Na urlopie planowałam parę rzeczy pomiędzy nauką, ale niestety nad notatkami musiałam spędzić więcej czasu, niż bym chciała.

Nigdy jeszcze nie miałam tak ciężkiej sesji – tym bardziej że na licencjacie przeszłam je bez bólu poprawek. W dodatku jednego egzaminu nie udało mi się zaliczyć, przez co muszę zmierzyć się z nim we wrześniu. A w planach miałam zajmowanie się tylko i wyłącznie pracą magisterską, żeby móc ją bronić na spokojnie w październiku.

Ale wiecie co? Trudno, takie jest życie. To już ostatnia sesja i jakoś ją przeboleję. Bo nie ma nad czym płakać, a niezdany egzamin nie jest końcem świata.

Zamiast złorzeczyć światu i się poddawać, zastanówmy się co poszło nie tak


I dlaczego. Niezdany egzamin nie oznacza, że jestem głupia i nie nadaję się do niczego. Oznacza, że gdzieś popełniłam błąd i muszę go skorygować. Być może mój system nauki był nieefektywny. Albo nie da się zdać go tylko na podstawie notatek i trzeba przeczytać jedną, czy dwie książki. Albo przeoczyłam gdzieś jakieś pytanie. Lub po prostu – nie umiałam tego perfekcyjnie, więc nie miałam prawa zdać.

Wiecie, nie zawsze da się lać wodę i pisać o tym, że kura była pierwsza.



Ważne, by zawsze w siebie wierzyć


Jasne, że porażka – niezależnie od tego, na jakim gruncie by była – boli jak cholera. Odbiera zapał i radość z czegokolwiek. Więc tak, trzeba dać sobie trochę czasu, żeby ją przetrawić. Na przykład jeden wieczór. Jeżeli jest poważnych rozmiarów, to jeden dzień. Ale nie więcej.

Tkwienie przez tydzień/miesiąc i rozmyślanie nad tym, że się nie powiodło, sprawia, że zamiast szukać rozwiązania, zamiast zaczynać od początku, tylko się dołujemy. A porażka powinna być dla nas lekcją. Jeżeli wytrwale do czegoś dążymy i nie przynosi to żadnych skutków, wychodzi na to, że pomysł na realizację celu jest po prostu do... kosza. Plan działania musi zostać natychmiast skorygowany. Poprawiony.

Więc pozwalam sobie na porażkę. Czasem jest potrzebna. A teraz biorę chwilę oddechu i poprawiam plan działania. Z tamtym było coś nie tak.