Niezależnie od tego, czy
oglądacie True Blood, czy nie, na pewno słyszeliście o tym, że
właśnie rozpoczął się ostatni sezon serialu. Reklamowanego
wszędzie jako serial kultowy. Lubię go, jak wiele innych, ale kurcze, naprawdę każdy z nich
musi
być nazywany kultowym?
Kultowy – będący symbolem grupy lub pokolenia.
I
choć wiem, że jego użycie w tym przypadku jest poprawne, bo
oznacza po prostu, że ten serial jest popularny w danych kręgach,
to... ciągle mi tu nie pasuje. Do nie tak dawna przecież zwykło
się tak mówić na rzeczy, które naprawdę były kultowe,
przeżyły kilka pokoleń. Gwiezdne Wojny są kultowe. Władca
Pierścieni jest kultowy. Rolling Stonsi są kultowi. Milczenie Owiec
jest kultowe. Przyjaciele są kultowi.
Ale
cholera, nie każdy serial, który obejrzymy w telewizji. Bo o
większości zapominamy zaraz po zakończeniu emisji. Słowo to
powinno wyróżniać, a nie stać się jednym z najpopularniejszych haseł
reklamowych.
Bo
co dziś kultowe nie jest? Ledwo film ukaże się w kinach, już
ochrzczony zostaje kultowym. Dwa pierwsze odcinki nowego serialu
miały wysoką oglądalność? Kultowy. Nie ważne, że przerwano
emisję w połowie pierwszego sezonu i z tego powodu rozpaczali tylko
rodzice aktorów i pies reżysera.
Kultowy znaczy... zwyczajny?
Współczesna
popkultura obdarła to słowo z jego niezwykłości. Obecnie bycie
kultowym oznacza bycia na tym samym poziomie co cała reszta show-biznesu. Bo idąc za tym, jak traktowane jest to określenie, to
swego czasu kultowa była Britney Spears, a teraz kultowy jest Justin
Bieber i Miley Cyrus.
Bo
tak, kultowy znaczy popularny, ale ma on przecież dużo większe
znaczenie. Kultowy oznacza poziom wyżej. Coś, co już nie tylko
jest popularne, ale w świecie popkultury jest na piedestale. Jest
ideałem, względem którego mierzy się swoje sukcesy.
Tylko
teraz, jak je mierzyć? Przecież wszystko jest kultowe.