Only lovers left alive


Na wampiry w większości przypadków reaguję alergicznie. Popkultura je tak wyeksploatowała, że bardziej się już chyba nie da, a co zrobiono z nimi w niektórych przypadkach woła tylko o pomstę do nieba.

Mamy obecnie co najmniej trzy seriale im poświęcone, a jedyny, który zdecydowałam się oglądać, śmieje się już sam z siebie. Swoją drogą jestem bardzo do tyłu z True Blood i wcale nie czuję potrzeby dowiedzenia się co dalej. Z reguły wystarczy mi wspomnienie świecącego w blasku słońca Edwarda, żeby pokręcić ze smutkiem głową i nie sięgać po dany tytuł. Nawet Dracula, z moim ukochanym Jonathanem Rhys Meyersem bardzo szybko mnie znużył — choć pierwsze wrażenie miałam jak najbardziej na tak.

Ale ponieważ uwielbiam poznawać filmografie ulubionych aktorów, a obecnie mam totalną fazę na Toma Hiddlestona, nie ma uproś, oglądam każdy film, w jakim zagrał. Nawet jeżeli jest to film o wampirach.


Akcja gna do przodu na złamanie karku...

...w standardowym ujęciu tematu. Wiecie, ciągle ktoś kogoś gryzie, latają oderwane członki, a w tle przewija się łowca wampirów. Ale nie tutaj. Cała akcja leniwie się ciągnie, pokazując urywki z życia Adama (Tom Hiddleston) oraz Evy (Tilda Swinton). I przez cały film NIC się nie dzieje. Co jest wbrew pozorom atutem, a nie minusem. Ja wiem, że wiele osób włączyło go, po czym po 20 minutach zrezygnowało z dalszego oglądania. Bo problem w tym filmie jest jeden: to nie jest film o wampirach, pomimo że głównymi bohaterami są wampiry.

Równie dobrze mogliby to być zwykli ludzie, albo wilkołaki - ale dodanie wątku wampirzego dało twórcom możliwość zmierzenia się z tematem nieśmiertelności, przemijania, postępujących zmian. No i miłości, trwającej nie kilkanaście lat, a całe dekady.


Marzenie o nieśmiertelności

Jak świat długi, szeroki i stary, tak ludzkość od zawsze próbuje przedłużyć swoje życie. Oszukać organizm, poprawić jego działanie, albo kombinować jak przenieść ludzką świadomość do maszyn. Bo czyżby to nie było fantastyczne, żyć wiecznie? Oglądać zachodzące zmiany, dożyć ekspansji kosmosu, poznać tych wszystkich wybitnych naukowców, pisarzy, aktorów. Dla Adama wieczność nie jest prezentem, a przekleństwem.

Wszystko, co w świecie kochał, przeminęło. Nie ma już wspaniałych naukowców, którzy prowadzili pierwsze pionierskie badania — i niejednokrotnie zostali za to ukarani, przez nic nierozumiejące społeczeństwo. Nie ma już ukochanej przez niego epoki romantyzmu, gdzie wszystko wydawało się mieć głębszy sens.

Zamiast tego otacza go chmara pędzących przed siebie ludzi, niszczących siebie i swoje środowisko. Ludzi kompletnie pozbawionych marzeń o wyższych celach, niedoceniających świata. Adam nie umie i nie chce odnaleźć się w tych czasach. Siedzi zamknięty w swoim mieszkaniu, grając undergroundową muzykę, mając kontakt tylko ze swoim managerem. I tęskniąc za swoją wielką miłością, Evą.


Miłość ponad wszystko

Z niewyjaśnionych przyczyn Eve nie mieszka z Adamem, ale gdy tylko wyczuwa jak źle mu samemu, ładuje się do samolotu i natychmiast do niego leci. Nigdy nie widziałam tak dobrze oddanej na ekranie intymności, szacunku, miłości, znania drugiej osoby na wylot. Eve dobrze wie, co myśli Adam, a Adam dobrze wie, co myśli Eve. I nie sprawia to, że są sobą znudzeni. Wręcz przeciwnie, od wieków są razem i nic nie zapowiada, by miało się to zmienić.

Nigdy nie lubiłam filmów o miłości, bo w większości przypadków zostaje ona spłycona i nijaka. Rzadko pokazuje się, że nawet odwzajemniona miłość może być trudna i to nie dlatego, że pomiędzy kochanków wkrada się osoba trzecia. Miłość Evy i Adama nie jest prosta. Tam gdzie Adam się wycofuje, tam Eve chce żyć. Adam rozpamiętuje to co było i żyje przeszłością, Eve pamięta o przeszłości, ale wie, że powinno się istnieć tu i teraz, czerpać z tego co jest. Zachwycać się tym, co nas otacza, a nie myśleć tylko o tym co było i przeminęło przed wiekami.


To mógłby być wstęp do historii

Gdyby to był serial, to Only lovers left alive było by odcinkiem pilotażowym. Na szczęście nie jest i mam nadzieję, że nit nigdy nie pokusi się na kontynuację. Bo ten film jest taki, jaki być powinien. Leniwy, zmuszający do przemyśleń o sobie, świecie, życiu, miłości. No i wisienka na torcie, którą uwielbiam: nie sposób przewidzieć zakończenia.

Tego typu produkcje mają to do siebie, że skończyć się mogą w każdy sposób, a ja trzęsę się za każdym razem ze strachu, że to będzie kiepskie zakończenie. Na szczęście w tym przypadku jest ono idealne. Reżyser Jim Jarmusch skończył ten film dokładnie w tym miejscu, w jakim powinien zostać zakończony. Co w zestawieniu z tytułem, robi naprawdę świetne wrażenie.

Ps. Prawdopodobnie powinnam wspomnieć o siostrze Evy, która przyjeżdża i miesza w życiu kochanków, ale... tak naprawdę to nie jest film o tym. Postanowiłam więc z pełną premedytacją nie rozwodzić się nad jej postacią. 



Widzieliście Only lovers left alive? Jak wrażenia? A może macie zamiar zobaczyć?