Ale czasem fajnie też naładować baterie. Tak sobie myślę.
Skąd niby mamy brać na to wszystko siłę? Zewsząd krzyczą: wstań o 5 i pobiegaj, potem zrób sobie zdrowe śniadanie, przejrzyj listę obowiązków (przygotowaną wczoraj wieczorem) i odhaczaj każdy kolejny. Idź do pracy, a po przyjściu ugotuj fit obiad, naucz się czwartego języka, a potem jeszcze tylko obowiązkowe spotkanie w klubie ze znajomymi, bo przecież trzeba być duszą towarzystwa. Pięć godzin snu i znowu to samo. Bo można być szczęśliwym tylko, gdy żyje się na pełnych obrotach.
Robię sobie dzień wolny
Wiem, jak nienormalnie może to brzmieć w świecie, gdzie popiera się tylko zatracenie w pracy nad sobą i zdobywaniu kolejnych sukcesów. Ale bądźmy szczerzy: co mi po kolejnych sukcesach, jak będę kompletnie przemęczona? Jak, zamiast cieszyć się z ich osiągnięcia, będę myślała tylko o tym, żeby iść spać. A w krwiobiegu będę miała już kawę zamiast krwi, bo już nic innego nie będę pić. Przecież herbata ani woda mnie nie pobudzą.
Ostatnio zrobiłam sobie właśnie taki dzień wolny. Obejrzała połowę pierwszego sezony Suits. Skończyłam czytać drugą część Pana Lodowego Ogrodu. Nic nie pisałam na blogu, ani na fanpagu. Olałam wszystko, nie dlatego, że mi się nie chciało. Olałam wszystko, bo potrzebowałam pobyć na chwilę sama ze sobą, z dala od świata i ludzi. Po wykańczającym lipcu był to dzień tak cudowny i regenerujący, jakbym była w najdroższym SPA na świecie.
A siedziałam tylko na kanapie w swoim mieszkaniu.
Ty też potrzebujesz takiego dnia. Jednego w miesiącu. Nie więcej. Może być zaplanowany z góry, może być spontaniczny. Ale na pewno jest Ci potrzebny.