Potworny bezkres wyobraźni

Przebijając się przez wiele książek i filmów, jedno nie przestaje mnie zaskakiwać. Nieskończona wyobraźnia pisarzy i filmowców w tworzeniu coraz dziwniejszych ras i postaci. Dziś zaledwie garstka, trzech przedstawicieli, mniej niż planowałam, bo do wszystkiego nie udało mi się dotrzeć, kilka z nich wymaga ode mnie ponownego przeczytania książek, których obecnie pod ręką nie mam. Myślę więc, że w bliżej nieokreślonej przyszłości, pewnie pociągnę ten temat.
Tylko przy Harrym Potterze robię konkretne nawiązania do fabuły, przy innych przykładach, aby nie psuć zabawy, tym co nie widzieli i nie znają, koncentruję się tylko na postaciach, nie zdradzając, jaki mają wpływ na fabułę.

Co by nie mówić, prym w tej kategorii zdecydowanie wiedzie science fiction, która musi wymyślać wiele dziwnych i zaskakujących ras. W przeciwieństwie do mojej kochanej fantastyki, która niestety w większości przypadków spoczęła na laurach i odgórnie przyjętym kanonie (tu liczę na okrzyki oburzenia, że to nie prawda, i masę przykładów, na wspaniałości ze światów fantasy).

Dementorzy (Harry Potter)


Pałałam do nich ciepłymi uczuciami już od momentu, gdy po raz pierwszy pojawili się w Harrym Potterze. Istoty, które samą swoją obecnością odbierają umiejętność odczuwania radości, a pozostawiają tylko smutek i rozpacz? Tak, to zdecydowanie ten wytwór wyobraźni, który lubię.
Dementor jest człekokształtny, ale niezbyt urodziwy. Zamiast oczu, ust czy nosa, ma jeden otwór gębowy (?), nie dziwne więc, że wszystko ukrywa pod szatą, a kaptur odrzuca, tylko do wykonania Pocałunku Dementora. Sam Pocałunek jest dość ciekawą sprawą, bo oznacza on wyssanie duszy nieszczęśnika (jakże romantycznie, pocałunkiem nazwać akt zeżarcia duszy, w dodatku przez coś, co nawet nie przypomina ust). Oczywiście, żeby nie było łatwo, nieszczęśnik owy posiłek przeżywa, pozostając na zawsze rośliną.
Swoją drogą, czytając o Pocałunku, natrafiłam na ciekawe zagadnienie: czy ktoś, kto stworzył Horkruksy, jest w stanie przeżyć Pocałunek, czy nie? Jakby na to nie patrzeć, Horkruksy miały zapewnić nieśmiertelność, więc teoretycznie, powinien przeżyć i nadal mieć duszę. Z drugiej strony, akt pozbawienia duszy, nie zabija ciała, więc nieszczęśnik powinien być w nim uwięziony, aż do naturalnej śmierci. Ale, jakby na to nie patrzeć, Dementory nie są głupimi stworzeniami - w końcu same wybrały, po której stronie chcą walczyć i kto zapewni im więcej pożywienia, musiały więc móc logicznie myśleć - więc na pewno znają one wielkość duszy. I nagle dostają tylko jej część. Czy byłyby w stanie zamęczyć nieszczęśnika, aż ten zginie w męczarniach?


Inna sprawa, czy Voldemort, mając 7 fragmentów duszy, istniał równocześnie w siedmiu różnych miejscach? Jak to się działo, że w dniu śmierci w domu Harry'ego, nie odrodził się we wszystkich miejscach, gdzie ukrył fragmenty dusz? W końcu każda z nich, funkcjonowała tak samo. Teoretycznie, wszędzie powinny leżeć osłabione oseski, czekające, aż ktoś je znajdzie i doda im sił.
Wracając do Dementorów, to przykład, jak niszczące były dla psychiki, świetnie było widać na Bellatrix Lestrange. Co prawda, zawsze opisywana była, jako okrutna i szalona, ale myślę, że nie byłoby z nią aż tak źle, gdyby nie wieloletnie przebywanie w Azkabanie, po którym całkowicie zatraciła się w służbie Czarnemu Panu i gotowa była poświęcić wszystko dla niego.

Goa'uld (Stargate SG-1)


Kolejny, mało urodziwy gad. Albo kijanka. Jak kto woli. Pomimo że niepozorna, jest to skrajnie niebezpieczna i inteligentna rasa pasożytów. Ich sposób działania jest prosty: przegryzają się przez kark (lub tylną ścianę jamy ustnej), owijają wokół kręgu szyjnego i łączą się z nosicielem na stałe, dzięki dostępowi do rdzenia kręgowego. Jakby tego było im mało, z łatwością przejmują kontrolę nad nosicielem, co silniejsi mogą z nimi walczyć, starając się nie dopuścić do przejęcia kontroli, ale jest to i tak z góry przegrana walka. Co istotne, nosiciel pomimo że jest odłączony od swojego ciała, niekoniecznie oznacza to, że jest nieświadomy tego co się dzieje. Goa'uld może go zepchnąć w stan nieświadomości, ale wcale nie musi.
Sam proces oddzielenia Goa'uld od swojego nosiciela jest trudny i najczęściej śmiertelny dla obojga. Najbezpieczniejszą opcją jest, gdy Goa'uld sam opuszcza swojego nosiciela, ale dzieje się to w skrajnym przypadkach - gdy ten umiera i pasożyt nie jest już w stanie uratować mu życia. A właśnie, żywotność. Goa'uld ma niesamowite zdolności regeneracji i siebie, i swojego żywiciela, a gdy te nie pomagają, korzystają z tzn sarkofagów, które przywracają kondycje fizyczne nosicielowi. Problem jest jednak taki, że ludzie nie są odporni na działanie sarkofagów, i choć może on zapewnić praktycznie nieśmiertelność, to niszczy psychikę nosiciela. Po wiekach bycia marionetką w rękach (mackach? płetwach? witkach?) Goa'uld, nie ma już kogo ratować.
OK, to mamy zniewolonych ludzi, których nie ma jak uratować. Dodajmy teraz to tego wielkie ego pasożytniczej rasy, która nie dość, że uważa się za bogów, to potrafi świetnie adaptować technologię innych ras. Dzięki czemu, ich nazwa, Władcy Systemów, nie wzięła się znikąd. Mają pod sobą tysiące wszechświatów, gdzie setki istnień oddaje im hołd i uważa za swych bogów.


Wystarczająco ich już nie lubicie? To znielubicie jeszcze bardziej. Mają bowiem pod sobą rasę Jaffa, która wiernie im służy (są to między innymi wojownicy walczący w imię Goa'uld). Tyle, że Jaffa nie mają wielkiego wyboru, bowiem służą jako inkubatory dla młodych pasożytów. Tak, dobrze czytacie. Każdy Jaffa, ma wyciętą w brzuchu dziurę, w której przez wiele lat dorasta mały Goa'uld (wbrew tradycji natury, że małe jest słodkie, to małe jest akurat równie paskudne jak duże). Moglibyście się zastanawiać, dlaczego Jaffa nie wyciągną z siebie małych, podstępnych gadów (płazów?), póki są jeszcze bezbronne. Nie robią tego, ponieważ te maluchy wytwarzają w ciele Jaffa przeciwciała, są więc swego rodzaju systemem odpornościowym. Jaffa pozbawiony Goa'ulda umiera. Jest więc uzależniony od tyranii, umiera za rasę, która udaje bogów, zabija w jej imieniu niewinne istoty, poświęca jej wszystko, mając w zamian kilka przeciwciał.
Nie ma to jak sprawiedliwość.

Płaczące Anioły (Doktor Who)

Ale co tam Dementory i Goa'uld, ja się ostatnio boję Płaczących Aniołów. Ej, nie śmiać się, one tylko wyglądają tak niewinnie!
No właśnie, wyglądają niepozornie i są w KAŻDYM mieście. Prędko nikt mnie na cmentarz nie zaciągnie. Jak rozróżnić Płaczącego Anioła, od niewinnej rzeźby, którą ktoś sobie machnął w ramach wyrażenia swojej wewnętrznej weny? Jak taka rzeźba wydaje się Wam zbyt realistyczna (wiecie, włosy jak prawdziwe itd), to nie zachwycajcie się talentem rzeźbiarza, tylko uciekajcie jak najszybciej, modląc się, by Anioł nie obrał Was na cel. Innym sposobem rozpoznania Anioła, jest zamknięcie oczu, albo odwrócenie głowy. Anioły bowiem, nie mogą się ruszać, dopóki na nie patrzycie. Z tym że, ta technika ma pewną wadę. Taką drobną. Anioły są szybkie, więc może się okazać, że zamiast opuszczenia rąk, czy odwrócenia głowy, Płaczący Anioł swoi tuż przed Tobą. I na ucieczkę może być już za późno.
Mówi się, że jest to jedna z najstarszych ras i pamięta ona początki wszechświata. Na pewno, jest jedną z najniebezpieczniejszych, bo Anioła nie sposób jest zabić (wierzcie mi, sam Doktor ucieka jak je widzi). Jedyne co możecie zrobić to... nie mrugać, nie spuszczać ich z oka i mieć w głowie genialny plan ucieczki. Przed Aniołem innego ratunku nie ma.


Wiem, z pewnością jesteście już ciekawi, co one takiego strasznego robią. Nie, nie wysysają z Was krwi, ani nie wyrywają Wam najsmaczniejszych fragmentów ciała. Dobra, z tym wyrywaniem, to może nie do końca prawda, ale zaraz do tego dojdę. Anioły cofają swoje ofiary w czasie, by żywić się energią przyszłych dni ich życia (przynajmniej tak ten cały zabieg rozumiem). I teraz sobie wyobraźcie, że zostajecie rzuceni 100 lat wstecz. Uwięzieni w rzeczywistości, w której to Anioły mają władzę, a wy doczekacie tam swojej śmierci. A co do wyrywania, to Anioły aby porozumieć się z innymi istotami, zabijają nieszczęśnika, np poprzez skręcenie mu karku, czy wyrwanie rdzenia kręgowego, aby wykorzystać zwłoki jako swoisty przekaźnik. Telefon jak wolicie.
I pewnie dlatego są moją ulubioną rasą w Doktorze Who.

Przeczytałam ten wpis raz jeszcze, i aż roi się tu od wyrywania kręgosłupów, wysysania dusz, czy wgryzania się w ciało... Co jest ze mną nie tak, że umieszczam taki wpis na blogu i jeszcze dobrze się przy tym bawię?

Ps. Zwrócił ktoś uwagę na niesamowicie poetycki tytuł? ;)
Ps1. Znajcie moją silną wolę - w ramach przerwy wzięłam do czytania Wyrok Śmierci Sandry Brown i kompletnie przepadłam. Poważnie rozważałam napisanie tego wpisu dopiero jak skończę ją czytać.
Ps2. Mogę sobie planować i rozpisywać, a jak widać, w pewnym momencie mój tok pisania i tak poszedł w swoją stronę...
Ps3. A wracając do tematu... wasze ulubione potworności i dziwy?


Prześlij komentarz

0 Komentarze