Niech ktoś przytuli Tennanta, czyli o Broadchurch słów kilka

Mówiąc o serialu kryminalnym, z reguły mamy przed oczami całą serią CSI, gdzie poważne sprawy rozwiązuje się w przeciągu 40-minutowego odcinka, czasem z bardzo skomplikowanym śledztwem zajmującym aż dwa. Bardzo rzadko pojawia się tam ktoś, kto zmusza śledczych do dłuższego zbadania sprawy, a i tak kryminalni mają jeszcze czas na złapanie kilkunastu innych morderców w między czasie.
Ciekawe jak poradziliby sobie ci sami śledczy w Broadchurch, gdzie nic nie wygląda na takie jakie jest, a mordercą może być każdy. To wystarczyło, by przykuć mnie do krzesła i kazać niecierpliwie oglądać kolejne odcinki.

Całość zaczyna się jak każda inna historia. Do małego miasteczka przybywa nowy detektyw, Alec Hardy, i od razu trafia na początek śledztwa w sprawie morderstwa 11 Danny'ego. I mogła by to być historia jakich wiele, gdyby nie to, w jaki sposób twórcy nam ją zaserwowali.


Zacznijmy od samego śledztwa. Alec, razem ze swoją partnerką z pracy, Ellie Miller, chodzą od domu do domu, przesłuchując kolejnych świadków, wykreślając z listy jednych podejrzanych, a wpisując innych. Tok rozumowania Hardy'ego jest prosty: nie wierz nikomu, a każdy kto nie ma alibi, jest prawdopodobnym mordercą. Tyle że jest on zbyt brutalny, dla mieszkającej od lat w Broadchurch Ellie, która zna tu każdego i za każdego mogła by poręczyć. Nikt z ludzi mijanych przez lata, nie może przecież być tym zwyrodnialcem, który nie tylko podniósł rękę na dziecko, ale pozbawił go życia. Hardy jednak nie ma ochoty bawić się w gierki pt. "on nie mógł tego zrobić". Na wszystkie sposoby zmusza Miller to patrzenia z boku, uczy wykorzystywać każdą sytuację do obserwacji. Ciągle pyta: kto zachowuje się inaczej niż zwykle? Naciska, by wyzbyła się zaufania jakie ma, a zaczęła analizować i żyć w świecie pełnym podejrzeń. Brnąc coraz głębiej w dowody, fałszywe zeznania, szybkie zmiany głównych podejrzanych, Ellie zaczyna widzieć świat wyprany z dobrych i uczciwych ludzi, bo każdy coś ukrywa.

A w małym miasteczku swoje mroczne sekrety trzeba chować bardzo głęboko. Twórcy o tym doskonale pamiętali, idziemy więc nie tylko tropem śledztwa, ale dostajemy także możliwość przyglądania się życiu mieszkańców Broadchurch, od pierwszych godzin po tragicznych wydarzeniach. Widzimy jak rodzina Danny'ego radzi sobie z nagłym ciosem. Jak próbują przeżyć każdy kolejny dzień. Jak reagują sąsiedzi, począwszy od współczucia, po życia tanią sensacją. Obserwujemy zachowanie lokalnej prasy, która nigdy nie miała możliwości opisania takiej sprawy - jest to w końcu małe turystyczne zagłębie, gdzie nic poważnego nigdy się nie dzieje. Dzięki temu, nie tylko dostajemy pełny portret socjologiczny Broadchurch (który z każdym kolejnym odcinkiem z przyjemnością śledzę), ale i mamy możliwość prowadzenia swojego małego śledztwa, wysnuwania wniosków i zarzutów, jeszcze zanim Hardy spojrzy w tamtą stronę.

To serial, gdzie każdy ma swoją historię i wpływ na bieżące wydarzenia.

Oglądając kolejną produkcję BBC, mam ochotę spytać, skąd oni mają tam tak dobrych aktorów, scenarzystów, reżyserów... bo nie ma po prostu do czego się przyczepić. Aktorsko dopracowane są nawet najmniejsze role, a główne to już majstersztyk. Bohaterów można kochać, lubić, nienawidzić, albo nawet zmienić zdanie od jesteś w porządku po irytujesz mnie jak jasna cholera. Zawsze uważałam, że największą porażką twórców, w tym przypadku nie ważne, czy filmowców, czy pisarzy, jest stworzenie bohaterów, którzy nas nie interesują. Których losem się nie przejmujemy, a ich obecność zbywamy wzruszeniem ramion. Broadchurch zostało zaludnione nie tylko charakterystycznymi i realnymi postaciami, ale także takimi, które nie są po prostu dobre lub złe. Mają swoją przeszłość, motywacje, lęki, mniej lub bardziej skomplikowane relacje ze sobą nawzajem. Scenarzyści pamiętali dosłownie o każdym.

Wszyscy wiemy, że David potrafi zrobić każdą minę, jaką świat wymyślił. Ale w Broadchurch wygląda właśnie tak.

Serial, prócz nie odkrywczego, ale świetnie wykorzystanego pomysłu na fabułę, ma jeszcze jedną, dość mocno odczuwalną cechę. Klimat. Ciężki. Łapiący za gardło. Dławiący. Przejmujący.
David Tennant, grający Aleca Hardy'ego, wygląda jakby opuścił piekło, a z każdym odcinkiem mamy wrażenie, że zwiedził je bardzo dokładnie. Nie mam pojęcia jak David przygotowywał się do tej roli i co sobie musiał przypominać na planie, ale nie były to zbyt przyjemne rzeczy. Mogę Wam zagwarantować, że jeżeli nie już w pierwszym odcinku, to do końca pierwszego sezonu będziecie mieli ochotę stworzyć na FB grupę: "Niech ktoś przytuli Davida Tennanta". Hardy przez wszystkie odcinki wygląda, jakby ktoś właśnie zabił mu ulubionego kota, a w drugim sezonie chyba jeszcze otruł psa, bo David chodzi jeszcze bardziej ponury i zmęczony życiem. Nie byłabym zdziwiona, gdyby na początku każdego dnia zdjęciowego brali Davida do piwnicy i przypominali mu najgorsze sceny z życia. Jakby istniały Dementory (a wszyscy wiemy, że istnieją), to jestem pewna, że Tennant na czas pracy na planie dostał swojego, do prywatnego użytku.


Trudno nie wspomnieć także o Olivii Colman, wcielającej się w partnerkę Hardy'ego, Ellie Miller. Jej bohaterka jest szczęśliwą matką, żoną, obiecującą i wspinającą się po stopniach kariery policjantką. Olivia umiejętnie pokazała, jak trudne śledztwo powoli odbija się na Miller, jak zmienia ją samą, weryfikuje jej punkt widzenia świata. Jak dojrzewa jako policjantka, która nigdy nie podejrzewała, że będzie musiała przeprowadzać bezduszne przesłuchania swoich znajomych. Informować swoich przyjaciół o śmierci ich dziecka.
W dodatku Ellie nie daje się łatwo zbyć i nie odstrasza jej ponury mur obronny jaki wzniósł wokół siebie Hardy. Powoli, prychając co chwilę na jego całkowity brak manier, przebija się przez niego, starając się zrozumieć co sprawiło, że jest on właśnie taki, a nie inny. I w pewnym momencie zaczyna rozumieć. A czy to dlatego, że Alec zaczął się przed nią otwierać, czy to ona zaczęła stawać się podobna do niego - interpretację zostawiam Wam.

Broadchurch nie jest serialem lekkim. Nie odprężycie się przy jego oglądaniu, bo zmusi Was do refleksji i wprawi w nostalgiczny, a zarazem, niespokojny nastrój. W dodatku oglądanie kilku odcinków na raz jest całkowicie niewskazane, bo wzbudza myśli, że świat jest zły i niesprawiedliwy oraz chęć skakania z balkonu. A równocześnie nie pozwoli nie włączyć kolejnego odcinka, bo jest to jedna z tych historii, która zaczyna się jak wiele innych, ale gdy już się zacznie, to wciąga na długie godziny i nie ma zamiaru wypuścić.


Prześlij komentarz

0 Komentarze