Ósmy sezon Teorii
Wielkiego Podrywu był tak zły, że wyżyłam się już na nim mniej
więcej w połowie jego emisji. Po krytycznej recenzji
pojawiło się kilka odcinków, które wydawały się być
światełkiem w tunelu, ale po obejrzeniu finału sezonu poczułam
ogromne rozczarowanie. We wpisie znajdują się spoilery.
Wiedziałam, że coś
wielkiego ma się w finale wydarzyć, więc usiadłam do oglądania
naprawdę pozytywnie nastawiona. Miałam nadzieję, że jakoś
uratują cały sezon, nastawią mnie pozytywnie do następnego. Ale
nie. Już po pierwszych sekundach ostatniego odcinka poczułam się,
jakbym pominęła cały sezon. Sheldon całujący się z Amy, z
własnej nieprzymuszonej woli, jakby była to najnormalniejsza randka
na świecie? Czy my przeskoczyliśmy kilka lat do przodu? Czy tam nie
ma żadnych uzgodnień, ile ma trwać pocałunek, ile trzymanie za
rękę? Naprawdę mam wrażenie, że mocno coś pominęłam. Poza
tym, ta cała kłótnia, że przerwał na chwilę całowanie, żeby
zapytać o serial. Rzeczywiście dramat.
I to ignorowanie problemów Sheldona, przez Penny i Leonarda. Naprawdę, świetni przyjaciele. Zamiast mu wytłumaczyć, co zrobił źle i dlaczego, to
po prostu go zbywają. Z kolei Sheldon nagle staje się poradnią dla
związków, które nie umieją się zdeklarować. Poważnie, jak on
mógł się tak zmienić, pomiędzy jednym odcinkiem, a drugim? Bo ani
jedna scena w tym sezonie nie pokazywała, by mógł wydorośleć pod
tym kątem. Z Sheldonem zrobili to, czego obawiałam się niedawno –
po prostu przeskoczyli jego niewygodne zachowania, bez żadnego
wytłumaczenia. A już wszystko mi opadło w ostatniej scenie. Amy rzuca Sheldona, a ten zmartwiony wyciąga pierścionek
zaręczynowy.
Drodzy scenarzyści, tak
się nie robi. Całe lata budowaliście postać niedojrzałą, która
posuwa się małymi kroczkami do przodu, tylko po to, by go
spektakularnie zepsuć. Nie lubię widzieć takich zagrań. Macie
pełną świadomość, że zrobiliście sezon, który jest
beznadziejnie słaby, przygotowaliście więc cliffhanger, który
jest wyciągnięty z kapelusza i niczym nieuzasadniony. Chcecie na
siłę zatrzymać mnie przy tym serialu, ale systematycznie mnie od
niego odrzucacie.
Dodajmy do tego wątek
Penny i Leonarda, którzy dla odmiany znowu się kłócą. Po
spontanicznej decyzji wzięcia ślubu w Vegas, Leonard nagle
przyznaje się, że na delegacji opił się i całował z inną.
Wszystko byłoby super, gdyby nie to, że przez osiem lat scenarzyści
budowali postać, której wyrzuty sumienia kazałyby powiedzieć
Penny o tym od razu. A nie trzymać w tajemnicy i wyjawić dopiero
przed spontanicznym ślubem. Inna sprawa, że ciągle nie rozumiem,
dlaczego oni są razem. Ta para tak ewidentnie się ze sobą męczy i
robi kolejne kroki w związku, bo takie są wobec nich oczekiwania. Świetna lekcja dla
młodych ludzi. Nie ważne, czy jesteście ze sobą szczęśliwi, czy
do siebie pasujecie, czy macie wspólne plany na przyszłość.
Trwajcie uparcie i męczcie się ze sobą, bo skoro już razem
jesteście, to tak wypada. Lepiej być w nieudanym związku, niż być
samemu.
Postać Stuarta niestety
także została sprowadzona do parteru. I rozumiem, że nagła
śmierć aktorki grającej Matkę Howarda pokrzyżowała scenarzystom
szyki i chwała im za to, że odcinek jej poświęcony był naprawdę
dobrze zrobionym hołdem całej ekipy w jej kierunku. Ale niestety,
nie zastanowili się, jak dalej poprowadzić wątek Stuarta, tylko
zepchnęli go do roli niechcianego nigdzie popychadła, którego
trzeba się pozbyć. Kolejna świetna lekcja, dla młodzieży: jak
twojemu przyjacielowi wali się życie, to staraj się wykopać go za
drzwi. Jak najbardziej wykaż się chęcią pożyczenia mu pieniędzy
na biznes, ale jeżeli pomoc wymaga czegoś więcej, to znajdź
powód, żeby się go pozbyć. Tylko przeszkadza. W tym miejscu
powinnam też napisać coś o relacji pomiędzy Howartem a
Bernadette, ale... nic się u nich nie dzieje. Dosłownie. Gdyby nie
połączenie ich wątku ze Stuartem, to nie wiem, czy w ogóle byłby
sens poświęcać im czas antenowy.
Rokujący ciekawie na
początku związek między Rajeshem i Emily,
najpierw był całkowicie pomijany. Teraz okazuje się, że Emily nie jest słodką dziwaczką, tylko jakąś nienormalną laską. I Raj musi od niej uciekać. Ale
ponieważ nie chce być sam (kolejna cenna lekcja), to oczywiście
decyduje się wbrew sobie nie przerywać znajomości, tylko przystać
na rzeczy, które totalnie mu nie pasują.
I mała rada dla
przyszłych pisarzy: jak chcecie, by Wasz bohater został uznany za
dziwaka, to koniecznie wymyślcie, że chce mieć randkę na
cmentarzu. Bo to jest taki oryginalny i niespotykany pomysł.
Dałam BBT szansę na
pokazanie, że jeszcze mają na siebie pomysł, ale ten sezon
pokazał, że powinni się zakończyć w okolicach piątego/szóstego
sezonu. Zupełny brak jakiegokolwiek zamysłu, co począć dalej z
bohaterami. Nagłe zmiany w ich zachowaniu, robienia z Penny
bizneswoman, z Sheldona romantyka, który chce padać na kolana. Amy,
która miała być kopią Sheldona, stała się sfrustrowaną
niezaspokojoną kobietą, która myśli tylko o tym, kiedy w końcu
pójdzie z nim do łóżka. Bernie i Howard nie mają za sobą żadnej
ciekawej historii odkąd zostali małżeństwem. No i Penny z
Leonardem, którzy w końcu powinni się na dobre rozejść.
Drodzy scenarzyści,
doprowadziliście do tego, że jest mi całkowicie obojętne co
stanie się z bohaterami, których stworzyliście. Dlatego podziękuję
za następne odcinki, bo ewidentnie uczycie się od HIMYM jak zepsuć dobry serial. A ja nie chcę na to dalej
patrzeć.
Ps.Widzieliście finałowy odcinek? Co o nim myślicie?
Ps2. Mój płacz po zamknięciu Forever miesza się z radością, że Galavant dostał drugi sezon.
Ps3. Tak wiem, dziś miała być recenzja Gotham, ale będzie w tygodniu. Bo przypomniałam sobie, że mam na jej wygląd plan od dawna (znaczy dokładnie rzecz biorąc, to mi o tym przypomniano) i potrzeba na to trochę więcej czasu.
0 Komentarze