Apokalipsa była, jest i na pewno jeszcze będzie – czyli pilot 11 sezonu Supernatural

Supernatural jest zaskakującym serialem. Z jednej strony, jakby nie patrzeć, najlepsze lata ma już za sobą – pierwsze 5 sezonów, które tworzyły ciągłą całość, są nie do podrobienia. Z drugiej strony, jesteśmy w sezonie 11. Mamy za sobą lepsze i gorsze wątki. Ale więź jaka mnie łączy z bohaterami, sprawia, że jestem przetrwać w stanie chyba wszystko i nawet kolejne 10 sezonów obejrzę. Piszę to z pełną świadomością tego, że twórcy w finale sezonu 10 mieli idealną scenę, która mogła doskonale zamknąć całość.

(spoiler alert)

Jak to z Winchesterami bywa, rozwiązując jeden problem, sprowadzają kolejny. Albo na siebie, albo na cały świat. Jako że ostatnim rozwiązanym problemem były sprawy prywatne, to tym razem trzeba się zmierzyć z czymś w rodzaju apokalipsy. Problem jest taki, że o ile o Apokalipsie wszyscy słyszeli i gdy trzeba było jej zaradzić, to przynajmniej każdy znał temat. O Ciemności dawno nikt nie pamięta – więc i wymiana doświadczeń utrudniona.

Pomimo wyznań miłości ze wstępu, mam z tym sezonem na wstępie pewien problem. O ile ciekawy jest wątek zarażania dymem i szaleństwa jaki powoduje, plus śmierć kilka godzin później, tak zarażony nim Sam nie wywołuje we mnie emocji. Zbyt wiele razy któryś z braci umierał i ożywał, żeby kogokolwiek to ruszało. Myślę, że oni już bez niczyjej pomocy powinni znajdować drogę powrotną do życia. Kolejnym zgrzytem jest fakt, że Sam Deana oczywiście nie poinformował o zarażeniu. Znowu zaczynamy tajemnicami, niedopowiedzeniami, które stworzą masę problemów, jakich łatwo można by uniknąć. No i bardzo zastanawia mnie to, co się stanie z Samem. Skoro ofiary umierają po kilkudziesięciu godzinach, to co wymyślą, żeby przeżył? Nagłe olśnienie i wynalezienie lekarstwa?
Jeżeli 11 sezon nas czegoś nauczy, to tego, by nigdy nie brać obcych dzieci pod opiekę. Albo chociaż poświęcić trochę czasu i sprawdzić, czy nie mają na sobie dziwnych znaków, zanim się zdeklarujemy na bycie rodziną zastępczą.
A wracając do niedopowiedzeń pomiędzy braćmi. Dean oczywiście połowę rozmowy z Ciemnością zachował dla siebie. Bo nie warto informować Sama o takich detalach jak ten, że prawdopodobnie nie będzie on wstanie jej zabić przez znak Kaina.

Scena, w której Sam tłumaczy Deanowi, że muszą się zmienić, przestać działać pochopnie, bo zawsze będzie tak samo – przypominała do bólu rozmowę starego małżeństwa, będącego o krok od rozwodu. Nie mam pojęcia, czy to był zabieg celowy, czy nie, ale dostałam panicznego ataku śmiechu, gdy to oglądałam. Dosłownie czekałam, aż zdecydują wspólnie udać się na jakąś terapię dla par.

Ale żeby nie było, nie jest tak, że tylko narzekam. Podoba mi się bardzo pomysł, by Ciemość była zagrożeniem dla Piekła. Crowley niby bagatelizujący niebezpieczeństwo, ale jednak zaintrygowany – w dodatku w końcu znów mamy małe nawiązanie do Lucyfera i Michała, uwięzionych w klatce. Mam szczerą nadzieję, że ich w tym sezonie zobaczymy ponownie.
Castiel jest chyba jedynym Aniołem w Niebie z takim talentem do kłopotów. Gdyby nie on, reszta skrzydlatych siedziałaby na tyłkach i lamentowała, że Apokalipsa im nie wyszła. Ale mają Castiela. 
Kolejnym, ciekawym wątkiem, wydaje się wątek Castiela, będącego ciągle pod urokiem wiedźmy. Co prawda jako Anioł zdaje się częściowo nad nim panować, ale zabicie Crowley’a jest jego zdecydowaną obsesją. Modlitwa do innych Aniołów o pomoc była ryzykowna, ale chyba jednak nie myślał, że wpakuje się w aż takie tarapaty. Nie mogę się doczekać, by dowiedzieć się, kto tak naprawdę i dlaczego go uwięził i będzie torturował (bo z pewnością będzie).

Zastanawia mnie Ciemność, jako małe dziecko. Moją teorią spiskową jest, że sama Ciemność nie musi nic robić, wystarczy, że jest wypuszczona na świat, a reszta dzieje się samoistnie. Wcielenie się więc w rolę dziecka, byłoby dla niej perfekcyjnym rozwiązaniem, które chroni ją przed wszelkimi niebezpieczeństwami – a w końcu mało kto widział kiedykolwiek znak Kaina. Zresztą, nawet gdy Dean go zobaczy, to ciężko mi uwierzyć, że byłby w stanie coś z tym zrobić.

Pilot 11 sezonu Supernatural nie powalił na kolana, ani nie zapowiedział czegoś szczególnie fascynującego. Ot, zarysował nam problem. Ale ponieważ zawsze lepiej się bawiłam, gdy bracia stawali naprzeciwko globalnym problemom, niż swoim prywatnym dramatom, mam nadzieję, na naprawdę fajny sezon. Tym bardziej, że w zeszłym wróciliśmy do małej tradycji potwora tygodnia. A skoro Ciemność nadeszła, to liczę na zalew dziwnych zjawisk i potworów.


Bo przecież o to w tym serialu chodzi.