Od czasu do czasu podrzucacie mi
nowe seriale do obejrzenia (nie zdecydowałam jeszcze, czy mam Was za to kochać,
czy raczej podać nr swojego konta, żebyście mi wpłacali datki na przeżycie, bo
za niedługo nie będę miała czasu na nic poza serialami. Nie, żeby mi się ten
pomysł nie podobał). Tak było i z The Magicians, które podrzuciła mi Kinga
*macham do Ciebie zawzięcie*. Jako, że jest to serial bardzo świeży, to
jesteśmy dopiero po 5 odcinkach. I choć pierwsze trzy sprawiły, że nie do końca
wiedziałam, co myśleć, tak ostatnie dwa odpowiedziały na wszystkie moje
wątpliwości.
W skrócie, czym są Czarodzieje? Można
by ująć, że to trochę taki Harry Potter pomieszany z Narnią i trudno od tego
porównania uciec. Z tym, że Brakebills, szkoła dla czarodziei, nie jest szkołą
do której chodzą małe dzieciaki, jak w Hogwarcie, a uniwersytetem dla
zdecydowanie dorosłych osób. Przy czym nie koniecznie są to osoby, które
wiedzą, że magia jest prawdziwa.
I moim głównym problemem było
właśnie to uczucie, że gdzieś tu jest Harry Potter, a w tej scenie bardziej
Narnia. Nie do końca umiałam się odnaleźć i pozbyć porównań, choć bądźmy
szczerzy – szkoły magii nie są ani tylko w Harrym Potterze (spójrzmy chociażby
na Trylogię Czarnego Maga), a i równoległy świat też nie jest zarezerwowany
tylko dla Narnii. Ciężko mówić tu o jakimś ściąganiu, tym bardziej, że światy
rządzą się innymi zasadami. Dlatego nie wzruszyłam ramionami i postanowiłam
sprawdzić, co serial ma mi do zaoferowania.
![]() |
Są sztuczki z kartami i Sztuczki z Kartami. |
A na pewno ma do zaoferowania
ciekawe postacie. Osobiście jestem zakochana w dwójce drugoplanowych bohaterów,
Eliocie (Hale Appleman) i Margo (Summer Bishil), którzy tworzą zgraną i
kolorową parę. Eliot z jednej strony mówi i zachowuje się jak arystokrata, a z
drugiej, jego głównym celem życiowym jest zorganizowanie jak najlepszych imprez
na uczelni. Sam aktor w wywiadach określił go nieoficjalnym księciem Brakebills i jest to najlepsze podsumowanie
tej postaci. Z kolei Margo spokojnie można nazwać księżniczką. Z jednej strony
pewna siebie, kokietka, a z drugiej widać, jak bardzo potrzebuje ludzi wokół siebie
i jak niepewnie się czuje we własnej skórze. Nie będę Was okłamywać, ale bardzo uważnie wypatruję scen z tą dwójką i na szczęście na ich ilość nie można
narzekać, choć chciałabym więcej. A Eliot to chyba zasługuje na swój własny
serial. Po wielu różnych serialach, stwierdzam, że bohaterowie drugoplanowi
niejednokrotnie potrafią serial uratować, a na pewno są jego siłą i ważną
częścią. I cieszy mnie, że tu dostajemy tak fajną parę, która ciągle przewija
się w tle i zdecydowanie jest jakaś.
I choć to ta dwójka skradła moje
serce, nie umiem narzekać na pozostałych aktorów i bohaterów, bo nie tylko są
dobrze zagrani, ale i dobrze napisani przez scenarzystów. Penny (Arjun Gupta),
choć wydaje się, że już na dzień dobry wiemy kim jest, tak po piątym odcinku
powiem Wam, że ma się o nim zupełnie inne zdanie niż na początku. Duży problem
mam za to z Julią (Stella Maeve), bo o ile w pierwszym odcinku myślałam, że
będzie to jedna z moich ulubionych postaci, tak wątków z nią po prostu nie
znoszę. Gdyby nie to, że są istotne dla całej fabuły i często pojawia się w
nich Pete (David Call), którego nie umiem rozgryźć, to po prostu bym je
przewijała. Oglądam ją i mruczę pod nosem desperatka.
Przy czym to słowo nabiera na sile z każdym kolejnym odcinkiem.
![]() |
Quentin i Eliot mają bardzo fajną dynamikę na ekranie. I to nie są żadne lekcje eliksirów, tylko przygotowanie popisowego drinka Eliota. |
Ale najważniejsze, głównym
bohaterem serialu jest Quentin Coldwater (Jason Ralph) i przyznam, że ciężko
jest go nie polubić. Quentin jest z jednej strony wielką kupką niepewności,
nieszczęścia i strachu, a z drugiej strony jest równie zdeterminowany, odważny.
Z jednej strony się jąka i nie wie co powiedzieć ze zdenerwowania, unika
kontaktu wzrokowego, ale z drugiej, jak trzeba rzucić skomplikowane zaklęcie,
to możesz na niego liczyć. Tak długo żył w przeświadczeniu, że nigdzie nie
pasuje i wplątując się przez to w początki depresji, że czujemy wręcz jego ulgę, gdy odkrywa, że jednak
jest na świecie miejsce, do którego przynależy. A zestawiony z Eliotem, tworzą
tak ciekawą ekranową parę, że mam ochotę kogoś uściskać. Ich bohaterowie są od
siebie tak różni – od sposobu ubierania się, bo mówienie – że uzupełniają się w
stu procentach.
To co mnie urzekło w serialu na
dzień dobry, to sposób przedstawienia świata. Brakebills zawsze pokazane jest w
ciepłych kolorach, ma się wrażenie, że słońce świeci tam inaczej, mocniej.
Ludzie są bardziej kolorowi, choć to tylko wrażenie zewnętrzne, bo od początku
serialu słyszymy, że magia nie bierze się ze świata radości. To cierpienie i
wyrzeczenia. I niebezpieczeństwo, bo każdy błąd można przypłacić życiem. Świat
zewnętrzny, zwykły, z kolei pokazany jest w barwach zimnych, niebieskich wręcz.
Wydaje się nijaki, brudny, nudny. Te dwie różnice pełnią niesamowicie ważną
rolę narracyjną, ale nie mogę napisać nic więcej, bo będzie to bardzo brzydki
spoiler. Ale twórcom należą się ogromne brawa za to, że w ciągu sekundy wiem, po
której stronie świata się znajduję, a reżyser wcale nie musi mi przy tym
pokazywać któregoś ze znanych mi bohaterów.
Druga rzecz, która mnie
przekupiła, to mocne nawiązania do naszej popkultury. W Harrym Potterze
czarodzieje byli bardziej obok nas, odcięci od świata mugolskiego. Tak
naprawdę, ze zwykłego świata do świata
czarodziei nic nie przenikało. Tutaj, mamy jawne nawiązania do Harry’ego
Pottera, jak Eliot krzyczący na żarty któreś z Potterowych zaklęć, czy
porównanie czegoś do Igrzysk Śmierci. Daje to poczucie, że oni naprawdę gdzieś
tam są, w naszym, realnym, współczesnym świecie. I jest to uczucie bardzo
ważne, jeżeli mamy się przywiązać do tej historii.
![]() |
Powinnam napisać Wam coś o Alice, bo jest ważną postacią, ale jest jedyną postacią, o której nie wiem, co myśleć. |
Czy jest coś, co mnie razi? Jest
kilka rzeczy. Po pierwsze, razi mnie, jak oni są zaawansowani po zaledwie kilku
tygodniach/miesiącach nauki. Rzucają naprawdę trudne zaklęcia, czegoś co na mój
gust pierwszoroczny rzucać nie powinien. Na marginesie, jestem ogromną fanką
sposobu w jaki czarują, poprzez skomplikowany układ palców i dłoni. Po drugie,
sposób rozgraniczenia tego, kto może studiować, a kto nie, wydaje mi się trochę
dziwny. Zdecydowanie muszą popracować nad sprawdzeniem, kto posiada umiejętności
magiczne, bo nie do końca kupuję, jak można magię sprawdzać w taki sposób. Po
trzecie, serial jest na podstawie książki. I mam czasem takie wrażenie, że za
dużo i za szybko wciska do odcinka. Nie mam pojęcia jak napisana jest książka
(podobno zaledwie część pierwsza do nauka w Brakebills, ciężko powiedzieć jakim
tempem będzie szedł serial), ale mam czasem wrażenie, że coś mi umyka. Nie są
to duże rzeczy, wszystkie najważniejsze wątki są dobrze wytłumaczone, ale choćby fakt posiadania
mentorów itd., takie zwykłe organizacyjne sprawy szkoły, które dla czytelników
powieści są jasne, dla widza niekoniecznie.
Co myślę o The Magicians?
Zdecydowanie trzeba dać im szansę. Nie jest to serial, który rzuci Was na
kolana w pierwszym odcinku, ale zdecydowanie ma w sobie intrygującą historię.
Mamy trochę tajemnic, których nikt nie spieszy się nam zdradzać i to jest w nim
naprawdę fajne. Ma dobrze zarysowanych bohaterów, a na aktorów nie można złego
słowa powiedzieć. A czwarty odcinek pokazał, że możemy się spodziewać naprawdę
fajnych rzeczy – to właśnie ten odcinek rozwiał moje wątpliwości. I choć nie
jest to serial pozbawiony wad, a każdy pewnie znajdzie inne, to ma przyjemny
klimat, zmusza do uśmiechu, potrafi zaciekawić historią i, co ważne, ma się
ochotę włączyć kolejny odcinek.
0 Komentarze