Nie mam do końca pojęcia od czego
zacząć. Może zacznę od tego, że gdy niespełna dwa lata temu po raz pierwszy
usiadłam w sali kinowej, żeby obejrzeć retransmisje Frankensteina, nie
wiedziałam czego się spodziewać. Na kolana powaliła mnie niesamowita
scenografia, gra aktorska i całe przedstawienie historii. Do tej pory wspominam
to jako niezwykłe przeżycie. A gdy teraz o tym myślę, najmilej wspominam to, że
aktorzy zostali obsadzeni po ich umiejętnościach i dopasowaniu do roli, a nie
kolorze skóry – co dobitnie pokazało, że kolor skóry w pokazywanej historii nie
ma żadnego znaczenia. Odmieniło to moje postrzeganie kultury, zarówno tej
masowej, jak i wyższej.
Na Koriolana czekałam bardzo
długo, bo właśnie te dwa lata. Wiedziałam o nim już wtedy, gdy szłam na
Frankensteina, ale niestety było to już po transmisji sztuki Szekspira. Mając
nadzieję, że NTL będzie regularnie transmitowało swoje sztuki w Krakowie,
starałam się śledzić informacje na ten temat.
Nie będę też nikogo oszukiwać,
nie jestem żadną znawczynią Szekspira. Lubię jego utwory, z każdym rokiem coraz
bardziej, ale ciągle zbyt dużo jeszcze nie przeczytałam, o wystawieniach
teatralnych nawet nie mówiąc. O Koriolanie nigdy wcześniej nie słyszałam. I nie
oszukujmy się, nie mam pojęcia, czy zwróciłabym na niego uwagę, gdyby nie
grający tam Tom Hiddleston, którego karierę śledzę bardzo uważnie. Dlatego
poniższe wywody mogą być dla znawców zbyt ogólne, może nawet błędne.
Po samych zapowiedziach
wiedziałam, że w Koriolanie nie uświadczymy takiej scenografii jak we
Frankensteinie. Koriolan był wystawiany w Donmar Warehouse, mieszczący się w
dawnej fabryce. Miejsce, które nigdy nie było przeznaczone na teatr, nie może
posiadać tych samych możliwości, co budynek, który został zbudowany z myślą, o
przedstawieniach scenicznych. Z tym, że to w żadnym wypadku nie jest wadą
Koriolana.
Nie jeden film akcji nie ma takiej dobrej choreografii walki, jak Koriolan ma na scenie. |
Sztuka jest intensywna i
brutalna, a minimalistyczna, surowa inscenizacja tylko to podkreśla. Dodajmy do
tego oszczędne światło, które gwałtownie gaśnie przy dźwiękach niepokojącej i
jakże nowoczesnej muzyki. Odczuwamy szorstkość i niepokój świata w jakim żyją
bohaterowie. To co mnie całkowicie uwiodło, to to, jak sprawnie można
wykorzystać kilka krzeseł i drabinę, do stworzenia każdego miejsca. Raz krzesła
lądują pod ścianą i rozmowy toczą się na otwartej przestrzeni. Innym razem
stają się osłoną w bitewnym szale, i gdy Tom staje na nich krzycząc, widzimy
Koriolana stojącego na barykadach. Innym razem staje się miejscem obrad Senatu,
walki o głosy społeczeństwa i manipulacji politycznych. Całości dopełniają
wyświetlane na ścianach napisy. Pełnią funkcję swoistego graffiti, oddającego
nastroje społeczne.
Wydawać by się mogło, że takie
wymieszanie starego z nowym, może do siebie nie pasować. Z jednej strony mamy
starożytny Rzym, z drugiej nowoczesną muzykę, napisy migające na ścianach,
aktorów, w których strojach daleko się doszukiwać historycznej wierności. A
jednak wszystko ze sobą doskonale współgra. Sztuka poprowadzona jest w taki
sposób, że nowoczesność dopełnia starożytność, sprawia, że historia staje się
bardziej zrozumiała. Tym bardziej, że Koriolan, jest opowieścią ponadczasową.
Szekspir doskonale pokazuje nam, jak chęć władzy, potrafi zniszczyć człowieka.
Jak jedną nieprzemyślaną decyzją potrafimy zniszczyć cały swój dorobek. Mamy
świetnie zilustrowany sposób, w jaki manipuluje się opinią publiczną – co w
każdych czasach jest niesłychanie ważne, ale w obecnych, w którym mamy ciągły
dostęp do informacji i źródeł, które cytują się nawzajem, jest chyba jeszcze
istotniejsze. W momencie, gdy ważne jest to, by być pierwszym, bez sprawdzenia
źródła, bez zadania kilku dodatkowych pytań, w czasach, gdy wiedzę, czerpiemy
tylko z nagłówków gazet, dobrze jest uświadomić sobie, jak łatwo nami
manipulować.
Ot, i cała scenografia. Niby nic tam nie ma, a klimat robi niesamowity. |
Manipulacji nie stosują jednak tylko
politycy, ale i daleki od polityki Koriolan, który w sprytny sposób zdobywa
głosy ludu. Manipuluje, tylko po to, by kilka scen później, jego manipulacje
wyszła na wierzch, poprzez inną, równie sprytną manipulację. Zresztą nie
patrzymy tylko na to, jak władza oszukuje lud, ale również na to, jak łatwo
ulegać namowom i naciskom bliskich osób. Jak łatwo bliskie nam osoby, chcą nam
ułożyć życie, chcą nas wcisnąć w role, w których nigdy się nie sprawdzimy.
Patrzymy, jak matka Koriolana, wysyła syna na wojny, by wrócił w chwale, lub
umarł w chwale – przepełniona przekonaniem, że tylko wielkie dokonania mają
jakiekolwiek znaczenie w życiu. Matka nieprzyjmująca do wiadomości, że jej syn,
gardzący ludem, nijak nadaje się na kogoś mającego rządzić miastem, siłą wciska
go w rolę konsula, której on sam wcale nie pragnie. Nie da się uciec od myśli,
jak wielu z nas obecnie jest w podobnych sytuacjach. Nie tak przejaskrawionych
jak ta Koriolana, ale ile rzeczy robimy, bo tego chcą on nas inni? Bo tak ma
być, bo tak wypada, choć w głębi czujemy, że nasze miejsce jest zupełnie gdzie
indziej? Szekspir z precyzją chirurga pokazuje nam, jak delikatna gra na
emocjach, odpowiedni dobór słów, wywołanie wyrzutów sumienia potrafi zmusić nas
do podjęcia decyzji.
Tak jak Frankenstein pokazał, że
kolor skóry aktorów nie ma żadnego znaczenia, tak Coriolanus pokazał, że ich
płeć również. Jednym z ważniejszych bohaterów sztuki, jest Sycyniusz Welutus,
opisany jako stary, brodaty mężczyzna. Cóż o Helen Schlesinger można powiedzieć
dużo, ale nie to, że jest starszym brodatym mężczyzną. Zamiast Sycyniusza mamy
więc Sicinię*, a ktoś taki jak ja, kto sztuki wcześniej nie czytał, a o
wszystkim dowiedział się podczas researchu do tego tekstu, może się tylko
uśmiechnąć. Cała reszta bardziej obytych osób za pewne w pierwszej chwili
uniosła zaskoczone brwi do góry, ale nie wierzę, że komukolwiek zmiana płci
mogła przeszkadzać. Rola jaką odgrywa w powieści Sycyniusz, jest bardzo
istotna, ale nigdzie ma sceny, która sugerowałaby, że może przypaść tylko i
wyłącznie mężczyźnie. Aż ciśnie się na usta, że takich niedopowiedzianych ról
jest więcej (najświeższy przykład mamy w The Night Managerze), i szkoda, że
odgórnie przypisywane są tylko i wyłącznie mężczyznom. I nie mówię tu o
filmach, czy serialach, które bazują w jakiś sposób na książkach, ale także
scenariuszach zupełnie oryginalnych. Automatycznie wsadzamy w wiele ról
mężczyzn, gdy spokojnie mogłyby je zagrać również kobiety. I ubiegając zarzuty,
że mam coś przeciwko męskim aktorom – nie, nie mam, a fanpage bloga jest mi
świadkiem. Ale jest mi zwyczajnie źle, gdy widzę, że aktorki zbliżające się do
trzydziestki/czterdziestki nagle nie mają co grać, bo nie pasują już dawno do
ról licealistek. Gdy wrzuca się nas w świat, gdzie czterdziestoletnie bohaterki
grają dwudziestoletnie aktorki, a trzydziestolatki grają babcie. I gdy wrzuca
się w nas w świat, w którym w całym filmie przewija się tylko jedna aktorka,
której jedynym zadaniem jest być gdzieś w tle. Trudno mi więc uciec od
radosnego uśmiechu, gdy widzę zabiegi takie jak w Koriolanie. Szekspir nie
umieściłby w takiej roli kobiety, bo w takie mieliśmy czasy, ale reżyserka
doskonale wiedziała, że obecnie kobieta w rządzie nikogo z widzów nie zaskoczy.
Będzie na swoim miejscu, a nikt z nas nie pomyśli, że coś jest nie tak, bo
przecież ona jest kobietą i nie może grać takiej roli.
*nie jestem pewna, czy w spolszczonej wersji byłaby to
Sycynia, więc postanowiłam zostawić wersję angielską.
Jak bym się nie starała wysilić wyobraźni, tak Helen nie wygląda na starszego mężczyznę. |
Nie mogę też przejść obojętnie nad wprowadzonymi zabiegami komicznymi. Same zdania, które aktorzy wypowiadają, są
mało zabawne, wręcz wyprane z jakiegokolwiek humoru, opowieść skierowana jest
czysto na dramat bohatera. Ale to, w jaki sposób aktorzy wypowiadają część
swoich kwestii, sprawia, że stają się zabawne. To jak Koriolan reaguje Wolumnię,
swoją matkę, jest jednym z moich ulubionych komicznych wstawek. Jak pewny
siebie, nagle traci całą swoją butę, bo mama za nim stoi. Tom Hiddleston
świetnie przechodził od potężnego wojownika, do synka, który chce tylko
zadowolić matkę. A Deborah Findlay, wcielająca się w rolę Wolumni, nie
pozostawiła żadnych złudzeń, że to ona kieruje życiem syna i synowej. Między tą
dwójką na scenie była świetna chemia, widać było, jak Koriolan chce się
zbuntować, ale ostatecznie nie ma odwagi, jak staje się przy niej małym
chłopcem. Nie mam żadnego problemu w uwierzenie, że Deborah mogła by być jego
matką, rozstawiającą go po kątach i bez problemowo temperującą charakter
dorosłego i dużo wyższego od niej mężczyzny, który pomimo usilnych prób, w
końcu zawsze kładzie uszy po sobie.
Trudno było mi się też nie
uśmiechnąć na widok Marka Gatisa, wcielającego się w rolę Meneniusza Agryppa.
Zakochałam się w jego bohaterze od razu – ironiczny w stosunku do trybunów
ludu, oddany przyjaciel, a z drugiej strony, twardo stępający po ziemi i
chłodno kalkulujący człowiek. Choć nie udało mi się uciec od myśli, że Mark
wcielający się w Mycrofta Holmesa w ekranizacji BBC, ma interesujący dobór ról.
Musi się użerać z takimi uparciuchami jak Sherlock albo Koriolan. Jakby choć
raz nie mógł mieć spokoju i normalnych ludzi dookoła siebie. Dodatkowo, okazało się, że można krztusić się ze śmiechu, gdy Mark Gatis mówi: Jestem Meneniusz. To jest doskonałe aktorstwo w czystej postaci.
Jeżeli ktoś nie do końca mi
przypadł do gustu, to jest to Brigitte Hjort Sørensen, wcielającą się w żonę
Koriolana. Nie miała do mówienia żadnych długich monologów, jej rola głównie
ograniczała się do kilku zdań, płaczu, stania z boku i przyglądania się wydarzeniom
oraz całowania Koriolana*. Tylko, że to wszystko też trzeba umieć zrobić. Bo
gdy mam aktorkę, która płacząc zakrywa twarz rękami i wykrzywia usta, a później
widzę, jak spazmów i łamiącego się głosu dostaje Deborah, do tej pory grająca
silną kobietę, to jednak coś jest nie tak. Że nie wspomnę już o Tomie, który gdy
dotarł do sceny, w której ma się wzruszyć i rozpłakać, to łzy płynęły mu po
twarzy. I nie musiał już robić dziwnych min i chować twarzy, byśmy myśleli, że
płacze. Widzieliśmy, że to robi i to wystarczyło. Dlatego, choć Brigitte nie
zagrała bardzo źle, to jednak mając do grania bardzo ograniczony wachlarz emocji,
który kręci się głównie wokół strachu i rozpaczy, oczekiwałabym, że nie
zostanie zmieciona od tak przez aktorów, którzy rozpłakać się mieli w jednej,
czy dwóch scenach.
*ekhem… chcę tę rolę
Nie będę się wymądrzała i mówiła,
że jest to najlepsza interpretacja Koriolana, bo nie widziałam innych. Ale z
pewnością mogę powiedzieć, że jest to bardzo dobra interpretacja, koncentrująca
się wokół bohaterów i ich dramatów. Koriolan jest sztuką tak bardzo współczesną,
pomimo że napisaną tak dawno i umieszczającą swoją akcję jeszcze dawniej, że z
pewnością sięgnę po niego w wersji papierowej, a i będę wypatrywać innych
interpretacji tej opowieści.
Czy polecam? Z całego serca. Dla
samej historii. Dla doskonałej gry aktorskiej. Dla świetnych choreografii walki
na miecze. And last but not least, dla Szekspira. I dla każdego innego powodu,
jaki znajdziecie, bo żaden z nich nie jest zły, jeżeli kończy się zobaczeniem
tak dobrej sztuki.
0 Komentarze