Żyjesz sobie spokojnie. Czasem z
dnia na dzień, czasem z planem podboju świata. Robisz swoje, raz lepiej, raz
gorzej, ale starasz się. Wiesz, że to prędzej czy później zaprocentuje.
Sukcesem. Awansem. Tygodniowym urlopem na Kanarach. Albo chociaż możliwością
poczytania książki w piątek wieczorem. I pewnego dnia, przychodzi on. Pan Bezsens.
Rozsiada się wygodnie, uśmiecha się i prosi o herbatę. I ciasteczka. Myślisz,
że to tylko dzisiaj. Na godzinę. Zaraz wyjdzie. A potem mija miesiąc, a ty
zaczynasz podejrzewać, że powinien zacząć dorzucać się do czynszu.
Pan Bezsens nachodzi mnie
regularnie. Czasem zupełnie bez powodu. Wszystko się układa jak w zegarku.
Lepiej być nie może, a on nagle przychodzi, puka, uśmiecha się i mówi, że dawno
go tu nie było. A ja nagle siadam i zastanawiam się, czy to co robię, w ogóle
ma jakąkolwiek wartość? Po co się wysilać? Skąd mam wiedzieć, czy to co robię w
ogóle ma jakikolwiek sens, skoro naprzeciwko siedzi Bezsens i kręci głową.
Przecież on musi mieć rację.
Ale w tym przypadku jest trochę
prościej. Bo wszystko przecież się układa. Więc łatwiej wstać i wywalić go za
drzwi. Głupio siedzieć i narzekać, i zamartwiać się, i biadolić nad sobą, gdy naprawdę wszystko się układa.
Gorzej, gdy tak nie jest. Gdy staram
się, robię wszystko co mogę, a jednak po kolei nie wychodzi. Wszystko. I teoretycznie, niby jest ok.
Wiesz, nie widać gołym okiem, że się nie układa. Wszyscy myślą, że jest ok. Ale
ja wiem, że nie jest. Że nie wyszło to, to i tamto. A Pan Bezsens siedzi i
cichutko szepcze: następna rzecz też nie
wyjdzie. Bo to TY. Tobie nigdy nie wychodzi. Wszystko na co mam siłę, to
usiąść w kącie, zamknąć życiu drzwi przed nosem i zapomnieć o świecie, sobie.
Mam ochotę pogrążyć się w tym, jak jest beznadziejnie, jak beznadziejną się
jestem osobą. Wmawiam sobie najgłupsze rzeczy. I co gorsze, wierzę w nie.
Każda czynność, która wymaga
wysiłku, odkładana jest na jutro, które nigdy nie nadchodzi. Bo przecież mam
momenty zrywu. Tak na półgodziny przed snem, po kolejnym dniu, który udało mi
się przetrwać. JUTRO BĘDZIE INACZEJ. Patrzę na Pana Bezsens i wiem, że wywalenie go za drzwi jest jedynym słusznym
rozwiązaniem. Ale to wymaga czegoś. Akcji. Uwierzenia w siebie. Zaraz. Tylko jeszcze
obejrzę kolejny filmik na youtubie. O już wieczór? Od jutra, od jutra wezmę się
za siebie. Uwierzę w siebie. Przecież moje życie nie może być bez sensu.
I nagle w uchu słyszę wyszeptane
wszystkie rzeczy, które mi nie wyszły. Pan Bezsens siedzi i szepcze. Zamykam
oczy. A może ma rację?
0 Komentarze