Moim corocznym zwyczajem jest
odświeżenie sobie wszystkich sezonów Przyjaciół. Nachodzi mnie z reguły we
wakacje, gdy czuję zmęczenie nadganianiem dużej ilości produkcji, a i na
bieżąco nic za bardzo nie jest puszczane. Daję sobie na wstrzymanie i wracam do
tego co doskonale znam. Bezpiecznej rozrywki, która mnie niczym nie zaskoczy.
Jeżeli miałabym wybierać parę w
serialu, której istnienie jest mi całkowicie obojętne, to bez wahania wskazuję
na Rachel i Rossa. I nie dlatego, że ich nie lubię, wręcz przeciwnie, nie
wyobrażam sobie tego serialu bez nich. Powód jest bardzo prosty, nie do końca
wierzę w ich związek i uczucie. A może inaczej, nie do końca wierzę w miłość
Rachel do Rossa.
Bo spójrzmy na ich uczucie. Ross
kocha się w Rachel od zawsze. Podkreślane jest to na każdym kroku i każda jego
dziewczyna/żona przegrywała z Rachel natychmiast. Jestem nawet w stanie
założyć, że gdyby Carol nie okazała się lesbijką, a Rachel zechciałaby być z
Rossem, to on byłby gotowy się dla niej rozwieść. Zostawia dla niej Julie, z
którą było mu doskonale. Myli przy ołtarzu imię swojej przyszłej żony, zbyt
zajęty myślą, że Rachel siedzi wśród gości. Postawiony pod ścianą, nie potrafi
zrezygnować z widywania się z nią. Zawsze zastanawiam się, na ile Ross nie
chciał się później z Rachel rozwieść z powodu ilości rozwodów na koncie, a na
ile chciał z nią zostać mając nadzieję, że się zejdą i będą po prostu mężem i
żoną.
A teraz popatrzmy na Rachel. Nie
zwraca na Rossa żadnej uwagi, do momentu, w którym otrzymuje broszkę. I nagle
biegnie na lotnisko powiedzieć mu, że go kocha. W ciągu kilku minut podejmuje
decyzję, że jest w nim zakochana! Tak szybko można się zauroczyć w kimś kogo
się nie zna i można pomylić to z miłością. Ale jednak zrozumienie, że kocha się
kogoś kogo zna się bardzo dobrze, a nie tylko jest się do niego przywiązanym
emocjonalnie, przyjacielsko, bratersko, wymaga czegoś więcej, niż pokazania
broszki.
Można by uznać, że powodem
odkrycia, że Rachel naprawdę kocha Rossa, było zobaczenia go na lotnisku z
Julie, tyle że wiemy, że to nie prawda. Bo jednak Rachel nie pojechała na
lotnisko tylko go przywitać, pojechała powiedzieć mu, że chce z nim być. I od
tego momentu obsesja Rachel rośnie, aż… Ross rozstaje się ze swoją dziewczyną
na niej, a ona traci zainteresowanie. Mówi dosłownie, że już nie czuje tego, co
czuła wcześniej.
I zawsze mi w tym momencie ręce
trochę opadają, bo ja doskonale rozumiem jej wściekłość za zrobienie listy za i
przeciw. Ale jednak, być o coś złym, a przestać być zakochanym z powodu takiej
pierdoły to bardzo niedojrzałe. Takie rzeczy przytrafiają się w wieku
dojrzewania, gdy nie rozumie się własnych emocji, a te robią co chcą, a nie
wśród dorosłych ludzi.
Rachel postanawia znowu być z
Rossem, gdy odkrywa, że ten dziesięć lat temu był gotowy iść z nią na
studniówkę. Znów ot tak, nagle coś do niego czuje. Widzicie schemat? Ross robi
coś romantycznego i Rachel jest zakochana. Ross jest Rossem, Rachel traci
zainteresowanie.
Ładna z nich para, ale częściej się ze sobą męczą niż są szczęśliwi. |
Jedyny moment, w którym trzymam
całkowitą stronę Rachel, to gdy robią sobie dyskusyjną przerwę, Ross upija się i zdradza ją z dziewczyną z ksero. Bo nawet
jeżeli wziąć pod uwagę, że ze sobą zerwali, a nie po prostu ostro się
pokłócili, to wylądowanie od razu w łóżku z inną dziewczyną, nie jest mile
widziane. I choć doskonale wiemy, że Ross należy raczej do tych wiernych, niż
zdradzających, trudno się dziwić, że Rachel czuła mocne opory przed zakochaniem
się w nim.
Tylko że opory czuła do momentu,
w którym Ross nie znalazł sobie kolejnej dziewczyny. I znowu, Rachel pakuje się
z butami w udany związek Rossa, rozwala go, a potem stawia dziwne warunki i
wywala Rossa za drzwi. Nic do niego nie czuje, aż ten nie poznaje Emily, a
Rachel jest gotowa przerwać ceremonię ślubną, by wyznać mu miłość.
Uważam, że związek Rossa i Rachel
nie jest romantyczną historią, a opowieścią o ludziach z problemami. To
historia o niedojrzałej dziewczynie, która zawsze miała wszystko i wszystkich,
i nie potrafi pojąć, że ktoś może być poza jej zasięgiem. Nie umie znaleźć
sobie nikogo, by być z nim dłużej, a równocześnie nie chce byś z mężczyzną,
który bezgranicznie ją kocha. Zwraca na niego uwagę tylko wtedy, gdy on robi
coś bardzo romantycznego, co łapie ją za serce, albo staje przed możliwością
ułożenia sobie życia. Problem jest taki, że Rachel uważa, że Ross może sobie
ułożyć życie albo z nią, albo z żadną.
Z kolei Ross beznadziejnie
pielęgnuje uczucie od czasów licealnych, nie potrafiąc przez bardzo długi czas
zdobyć się na jakiekolwiek ruch, choćby zwyczajne zaproszenie na kawę. Zepsuty
przez niecodzienną zdradę, jakiej dopuściła się Carol, stał się wręcz
chorobliwie zazdrosny. Dodatkowo jest uzależniony od swojej licealnej miłości.
Nie potrafi sobie z tym uczuciem poradzić nawet, gdy jest naprawdę zakochany w
innej kobiecie, jest mu z nią doskonale i mógłby sobie ułożyć z nią życie. Zamiast
tego pozwala, by rozwalano mu to za każdym razem.
Boli mnie to bardzo, bo zamiast perfekcyjnej pary,
która powinna być ze sobą już od liceum, dostaliśmy dwójkę ludzi, którzy w
realnym świecie stworzyliby sobie piekło na ziemi i męczyliby się w bardzo
dysfunkcyjnym związku.
Oczywiście w pewnym momencie scenarzyści odeszli trochę od tej dwójki, stawiając życie miłosne pozostałych bohaterów na pierwszym planie, a Rossa i Rachel swatając z masą pobocznych postaci i dając im od siebie odpocząć. Ale niestety, niewiele to zmienia.
Przyznam, że gdyby Przyjaciele
byli innym serialem, opartym tylko na tej dwójce bohaterów z takimi historiami,
to nigdy nie dotrwałabym do końca i nigdy bym do niego nie wracała. Na szczęście dostaliśmy przede wszystkim cudowną opowieść o przyjaźni, szóstki młodych ludzi, która nawet potrafi być ponad światopogląd
bohaterów.