Przyznam, że bardzo długo nie
lubiłam jesiennych dni. Już bardziej wolałam zimowe, lodowate powietrze, niż
jesienną pluchę. Od pewnego czasu zaczęło się to mocno zmieniać i z każdym
rokiem wyglądam jesieni coraz bardziej. Tak samo mocno, jak wiosny, którą uwielbiałam
zawsze, ale to akurat zrozumiałe, bo data urodzin wskazuje na to, że wiosenne
ze mnie dziecko.
Przede wszystkim,
co zaskakujące, marznę mniej, niż kiedyś. Owszem, nadal będę zakładać dwie pary
skarpetek w domu, ale nie telepię się z zimna tak bardzo, jak dawniej. Jeszcze
kilka lat temu potrafiłam marznąć przy 20 stopniach, obecnie oddychałam z ulgą,
że temperatury spadły z szalonych trzydziestu. Nie mam pojęcia, czego to jest
powodem. Jedynie moje stopy wydają się nadal buntować. Ale może to moja wina.
Biegając na bosaka po panelach, prawdopodobnie nie pomagam im w utrzymywaniu ciepła (w sensie stopom, nie panelom). Nadal nie będę tą rozebraną i rozgrzaną osobą, gdy inni będą się telepać z zimna. Ale lepiej je znoszę. I jestem z tego powodu
przeszczęśliwa.
Inną sprawą
jest to, że po prostu też zmądrzałam. Staram się ubierać ciepło i nie unikam
zakładania ciepłych podkolanówek, czy dodatkowego podkoszulka. Uwielbiam też wszelkiego rodzaju czapki, kaszkiety, kapelusze. Czasy, gdy chodziłam w absurdalnie krótkiej kurtce, z gołą głową, bez szalika, udając, że mi ciepło, są
już dawno za mną. Do tej pory nie wiem, co sobie myślałam.
Uwielbiam też
jesienne ubrania. Płaszcze, apaszki, a w zeszłym roku zaopatrzyłam się w
jesienny, wymarzony kapelusz. I buty jesienne też kocham całym sercem. Nie wiem
dlaczego, ale ubrania na tę porę roku mają w sobie jakąś taką szczególną magię,
jakiej pozbawione są pozostałe.
I miasto w
deszczu. Sam deszcz jest nieprzyjemny, szczególnie gdy wieje. Ale wygląd
mokrego od deszczu miasta, gdy wszystko się błyszczy, jest fantastyczny. I
miasto nocą. Tak, robi się ciemno coraz szybciej, zaraz będę wstawać i będzie
ciemno za oknem, będę wychodzić z pracy, i będzie ciemno za oknem, w ogóle w
pracy będzie jeszcze ciemniej, niż jest. Mój pokój nie grzeszy wielkimi,
słonecznymi oknami. Ale miasto nocą zawsze wygląda magicznie. A mokre od
deszczu miasto nocą, to jest już poezja. Lub poranne mgły, gdy słońce najpierw
próbuje się przez nie przebić przy wschodzie, a potem radośnie oświetla od
góry.
Nie zapominajmy
też o cudownie słonecznych dniach. Gdy wszystko mieni się żółcią, pomarańczą,
czerwienią, liście szeleszczą pod butami. Słońce nie jest tak ostre, jak w
lecie, zdaje się bardziej przystosowywać do kolorytu otoczenia.
Tak naprawdę,
z roku na rok, coraz bardziej lubię jesień.