Po czym poznać, że naprawdę popierasz pomysły swojej partii?

Zanim reszta tekstu, od razu powiem wprost: nie byłam na protestach. Lipiec prywatnie nie ułożył mi się tak bardzo jak tylko mógł i choć demokracja mojego kraju nie jest mi obojętna, tak świadomie podjęłam decyzję, że dla własnego zdrowia psychicznego biorę udział tylko w wydarzeniach, które choć na chwilę wyciągają mnie z dna. Pożegnania z bardzo bliskimi osobami nie są łatwe. Kolejne rocznice ich odejścia również. Obydwie rzeczy w krótkim czasie zwyczajnie mnie przerosły.

Jednak uciec od polityki się nie da, więc obserwuję przerażona to co się dzieje i nawet ogłoszone dzisiaj veto, nie sprawiło, że przestałam się bać.

Przy czym nie wiem już, czy bardziej boję się tych co rządzą, czy tego, co słyszę wokół siebie.

Taka jest demokracja, rządzą, więc mogą zrobić co chcą


Chciałabym to wymyślić, ale zostałam niedawno tym zdaniem dosłownie zastrzelona. Żaden kontrargument nie przeszedł przez moje gardło, bo nie spodziewałam się, że w ten sposób można w ogóle myśleć.

Na szczęście demokracja taka nie jest. Tak, naszych obecnych rządzących wybraliśmy w wyborach demokratycznych, dając im władzę, ale przecież nie oznacza o władzy absolutnej, jawnego łamania zasad, konstytucji, prób gwałtownych zmian. I jestem jedną z tych osób, które nie wierzą, że sądy, czy ustawa antyaborcyjna  to są dla rządzących tematy zastępcze, odciągające społeczeństwo od innych ważnych rzeczy. Choćby dlatego, że to są one same w sobie istotne tak bardzo, że nie jestem wstanie przyjąć ich jako zapchajdziury.

To że każda partia, nie jest idealna i zawsze próbuje coś ugrać jest niestety niezmienne – chciałabym mieć nadzieję na to, że kiedyś wejdzie młoda krew, jakaś nowa partia, na którą warto będzie głosować, ale żadna z nich nigdy nie będzie krystaliczna. Próby zlikwidowania trójpodziału władzy są jednak dla mnie nowym levelem. Jestem z pokolenia, które urodziło się już w wolnej, demokratycznej Polsce.

Zostałam więc nauczona, że rządzący nie mogą robić tego co chcą, bo po to mamy prawo, by blokowało taką samowolkę. Nie działa ono idealnie, mamy wiele wyroków, które są niesprawiedliwe, ale wymiany sędziów tego nie zmienią. Przecież prawo, którym się posługują, zostaje takie samo. Za to będą oni sędziami czyimiś, którzy musieliby mieć w sobie wiele odwagi, by działać zgodnie z własnym sumieniem, a nie z sumieniem partii.

Dzisiaj dobra zmiana ci się podoba, a jutro?


Jestem wstanie zrozumieć, że zwolennikom obecnej władzy pomysł się podoba, ale dziwi mnie krótkowzroczność ich działania. Bo dziś PiS zmieni sędziów na swoich. Kiedyś PiS przestanie być u władzy, za to ustanowione przez nich zasady zostaną. Naprawdę myślicie, że wybrani teraz sędziowie zostaną na swoich stanowiskach? Przecież kolejna partia ich wymieni, bo będzie mogła. To nie jest tak, że buntujemy się i walczymy, bo mamy teraz krystalicznie czystych sędziów, którzy nigdy nie popełnili żadnego błędu i orzekali odpowiednie wyroki (przy czym odpowiedni wyrok zawsze dla każdego oznacza coś innego). Ale wyobraźcie sobie, że regularnie tych sędziów wymieniamy – co partia, to nowi. A przecież tak będzie.

Nie każę ci zmieniać opcji politycznej


Każdy głosuje na tych, którzy działają dla jego dobra. Ale musimy patrzeć też trochę inaczej – czy moja partia teraz działa naprawdę w imię mojego dobra? Czy nanoszone przez nią zmiany nie spowodują w przyszłości totalnego chaosu? I do czego w ogóle mogą prowadzić?

Albo najprostsze z nich: czy gdyby partia, której nie lubię, próbowała przeforsować identyczną ustawę, to byłbym za?