Nie ukrywam, że sama podchodziłam do tego filmu, jak do jeża. Bo przy całej rozciągłości Gwiezdnych Wojen, jest tylu pobocznych bohaterów, tylu nowych można wymyślić, że naprawdę, nie trzeba ruszać legendy. Bo przyznajmy, Han Solo grany przez Harrisona Forda, jest ikoną popkultury.
Z drugiej strony, czy się nam to podoba, czy nie, w świat Star Wars wchodzi pokolenie nowe, które będzie miało zupełnie inny związek emocjonalny z serią. Bardzo prawdopodobne, że widzieli Przebudzenie Mocy jako pierwszy film z serii. Bardzo prawdopodobne, że nie oglądali filmów w kolejności kręcenia, a chronologicznie. Bardzo prawdopodobne, że od starych części może odrzucić ich sposób kręcenia, tak różny od dzisiejszego. Trochę gorsze efekty specjalne. I z dużą dozą prawdopodobieństwa, dla nich ten czy tamten aktor grający Solo różnicy nie zrobi. I możemy się złościć i tupać nogami, ale zamiast tego, lepiej się cieszyć, że Gwiezdne Wojny zdobywają nowych fanów :)
Ale, wracając do głównego pytania...
Czy film o młodym Hanie Solo był potrzebny?
Nie był. Niestety fabularnie film nie wnosi nic, ani do uniwersum, ani do postaci. Skomplikowanie fabuły jest... no niestety widać, bardzo mocno, że były zmiany na stanowiskach osób odpowiadających za film. Z drugiej strony, dostajemy kino przygodowe, w centrum którego po raz pierwszy, nie ważą się losy całej galaktyki. Zamiast tego oglądami garstkę przemytników, których celem jest napad i wykaraskanie się z długów. I właśnie z tego powodu, film i fabuła byłyby lepsze, gdybyśmy oglądali w głównej roli Lando, albo jakiegoś całkowicie nieznanego przemytnika, dodając w tle smaczki z na temat Hana Salo, rzucane jakby od niechcenia w dialogach.Lando wybroniłby się doskonale, bo tak naprawdę nasze wyobrażenie o tej postaci siedzi bardziej w naszych głowach (lub w książkach, jeżeli należycie do fanów, którzy wszystkie je pochłonęli. Ale nawet wtedy, Lando ciągle jest wyobrażeniem fanów). A odtwarzający rolę Lando, Donald Glover, spisał się w niej wyśmienicie. Jego obecność na ekranie natychmiast odciągała uwagę widza od innych aktorów.
Zobaczcie, wyglądało to właśnie tak!
Z drugiej strony, sceny takie jak, poznanie Chewbaccy, czy zdobycie Sokoła Millenium były bardzo fajnie wymyślone i wygrane. Trudno było się na nich nie uśmiechnąć. Niestety, kilka scen, przybliżających nam wydarzenia, o których i tak wiemy, to zdecydowanie za mało, by zapełnić film fabularnie.W dodatku, całość, a wstęp szczególnie, cierpi na mocną ekspozycję, zarówno świata jak i samych bohaterów. Dialogi brzmią dosłownie "jesteśmy tutaj, robimy to, żeby móc zrobić tamto!". Naprawdę, widz by zrozumiał następstwo zdarzeń, bez tak nachalnego tłumaczenia, czego będziemy światkiem przez kilka następnych minut.
Przepraszamy, ale nie napisaliśmy wam ról
Jest mi bardzo, ale to bardzo przykro, że postać Emilii została napisana na zasadzie: Han musi mieć jakieś love interest oraz zrobiona na chodzącą encyklopedię. Bo pomysł na jej historię i to, kim się finalnie stała, miał dobre podwaliny. Tylko, trzeba było napisać postać i dać Emilii cokolwiek do zagrania.W dodatku zakochanie pomiędzy tym dwojga, jest całkowicie przekreślone przez brak jakiejkolwiek chemii pomiędzy aktorami. Pasują do siebie, jako para przyjaciół z dzieciństwa, ale dwojgiem zakochanych w sobie młodych osób, to nigdy nie byli.
Emilii nie napisano roli, więc nie miała czego grać i grała po prostu poprawnie. Z równie nienapisanej roli bardzo dużo starał się wyciągnąć Dryden Vos. I jego postać boli tym bardziej, że naprawdę aktor miał na nią pomysł, dodał jej maniery, pewien niepokojący sposób zachowania, mówienia, ogromną pewność siebie. Ale znów, gdyby wyciąć jego rolę i po prostu w dialogi wrzucić opowieść o przerażającym handlarzu, który dla dłużników nie ma litości, to wyszłoby na to samo.
Drogi Disney'u proszę, ucz się od Marvela
I na koniec mała dygresja. Od razu ostrzegam, że może być przez niektórych uznana za SPOILER, więc w tym momencie możecie od razu przejść do podsumowania wpisu lub komentarzy. Na samym końcu pojawia się pewna postać, która w mojej wiedzy, powinna być postacią martwą. Planowałam nawet post, w którym miałam rozważać, ile w takim razie Han Solo ma lat, podsunięty pomysł, że może podróżne w nadprzestrzeni mogą trzymać jego ciało młodym dłużej, poszperać za jakimiś fajnymi fanowskimi teoriami. Problem jest jednak taki, że... w obecnie lecącym serialu animowanym, ten bohater został przedstawiony jako nadal żywy.Ale dlaczego ja się właściwie buntuję?
Bo wrzucanie wątków serialowych do filmów, nie jest dobrym pomysłem. Tak jak Lucasowe filmy gwiezdno-wojenne nie wymagały, byśmy się zaczytywali w książkach i komiksach, żeby rozumieć fabułę, jak obecne lepiej, żeby wzięły z tego przykład. Nie można bowiem wymagać, by ktoś oglądający filmy, leciał oglądać serial, aby móc zrozumieć o co chodzi.
I na przykład taki Marvel, choć ma od groma wszystkiego, to do filmów nie wrzuca fabuły, która będzie znana tylko osobom oglądających Agentów Tarczy. Co innego w drugą stronę, wrzucać do seriali wątki filmowe, jako mrugnięcie oka do widza - bo jak ktoś zabrał się za serial to mamy dużą dozę pewności, że filmy też widział. A jeżeli nie, to kinowe hity łatwiej i szybciej nadrobić, niż 6 sezonów serialu.
Pomimo że w Solo pojawienie się tej postaci nie było dużym wątkiem, tak jednak nie można powiedzieć, że nie było kompletnie bez znaczenia. A jako, że mamy do czynienia z filmem pobocznym, to trudno powiedzieć, czy na dużym ekranie doczekamy się wyjaśnienia sytuacji.
Mimo wszystko - nawet dobrze się bawiłam
Film o Hanie Solo to taki poprawny film przygodowy. Bez skomplikowanej fabuły, który sam nigdy nie zbudowałby wielomiliardowej franczyzy. Jednak, podczas seansu dość szybko przyjęłam tryb oglądania - jakiś przemytnik gania po kosmosie (bo nie udało mi się za nic przestawić, że oto przede mną Han Solo), to bawiłam się całkiem nieźle - biorąc pod uwagę, że byłam bardzo negatywnie nastawiona. Oglądało się go trochę jak kosmiczną wersję Indiany Jonesa.Solo jest filmem, który może się przyjemnie oglądać, ale równocześnie nie zmienia on niczego - ani w Star Wars, ani w postrzeganiu kina, ani nie stanie się najukochańszym filmem. Ot, jest i człowiek nie cierpi, gdy go ogląda.
Tylko, chyba nie na takie filmy Star Wars czekamy.