Ustalmy coś na samym początku – nie widziałam
wcześniejszych części Predatora. Nigdy nie leżał w kręgu moich
zainteresowań. Podobnie jak Obcy. Obcego właśnie nadrabiam, więc postanowiłam
zapoznać się też z nowym Predatorem. Nie szłam więc do kina z żadnymi
konkretnymi oczekiwaniami, nie miałam w głowie nawet pół sentymentu.
I podejrzewam, że właśnie dlatego bawiłam się na tym filmie doskonale.
Zmieniamy historię
Istotny jest fakt, że film nie jest rebootem historii,
czy opowieścią o tym, jak Predatorzy powstali. To kontynuacja,
pełnoprawna, odnosząca się do wcześniejszych wydarzeń.
To, co widoczne było nawet dla takiego żółtodzioba jak
ja, który przed wyprawą do kina usłyszał o każdym wcześniejszym filmie w dużym
skrócie, to nadbudowanie wcześniejszych teorii. Co może się podobać – bo w
pewnym sensie rozwija działania i motywacje predatorów. Ale wcale nie
musi. W tym filmie Predatorzy nie zabijają już tylko i wyłącznie dla
sportu i chwały bycia najlepszymi, a w imię swojej własnej nauki.
Pełnoprawna komedia akcji
Założę się jednak o wiele rzeczy, że to, co fanom
serii będzie najbardziej przeszkadzać, to samoświadoma komedia. Bo
najnowszy Predator to nie horror, to nie slasher – choć
film oba te elementy posiada. Jest w nim nawet znany schemat zbierania drużyny
i wykonywania misji.
I przede wszystkim jest bardzo, bardzo dużo żartów. W
większości trafionych żartów. Byłam na seansie, gdzie było około dziesięciu osób
(razem ze mną) i wszyscy radośnie śmiali się na głos. Jednak nagromadzenie tak
wielu, nawet dobrych, żartów sprawia, że dziś pamiętam tylko jeden.
Wiele luk fabularnych
Myślę, że już zdążyliście się domyślić, ale zaznaczę
to wyraźnie. Nowego Predatora należy oglądać dla czystej radości
oglądania. Bez rozważania sensowności fabuły.
Bo gdy tylko zaczynamy to robić, wiele z działań
naszych bohaterów jest po prostu bezsensownych. Lub niemożliwych. Jak syn
głównego bohatera, Rory, który jest chory na pewne spektrum autyzmu,
dzięki któremu z łatwością bawi się technologią obcych. Podczas gdy najwięksi naukowcy na świecie z wielomilionowym wsparciem finansowym, od lat
mają problem z jej rozpracowaniem.
A im dalej w las (dosłownie), tym gorzej. Niestety
walka finałowa dostarcza tylko do pewnego momentu, aby później kazać zadawać
coraz więcej pytań typu: i co chciałeś tym działaniem osiągnąć?
Dużym plusem jest ciągła obecność zbroi, czy
broni, Predatora. Nawet gdy jego samego nie ma na ekranie, to nasi
bohaterowie ciągle coś przy sobie mają. Albo znajdują, albo kradną, ale
technologia obcych jest ciągle obecna.
Mamy chemię
To, co na pewno wyszło, to chemia pomiędzy
bohaterami. Mamy zgraję mniej lub bardziej normalnych weteranów wojennych,
nakreślonych grubą kreską. Co najmniej z dwóch z nich fabularnie można by
zrezygnować. Ale ich relacje pomiędzy sobą a otoczeniem dostarczają wiele
rozrywki. I są najjaśniejszym punktem filmu. Wierzę, że ta zgraja się lubi,
funkcjonuje na dziwnych, ale jakimś cudem logicznych zasadach. Szkoda tylko, że
zabrakło trochę czasu na rozwój tych postaci. Było ich zwyczajnie za dużo, by
móc to zrobić. Natomiast każda z nich miała swoją przeszłość i problemy, co
zdecydowanie zadziałało na plus wzajemnych relacji.
Nie do końca napisana została za to żeńska
bohaterka. Najpierw wydawało się, że będzie miała jakąś większą rolę w fabule.
Potem potraktowano ją czysto instrumentalnie, jak jakiś pionek na szachownicy, który
trzeba przesunąć. Następnie zniknęła na sporą część filmu, by okazać się
potrzebna na samym końcu. A szkoda, bo miała potencjał i początek zapowiadał charakter nieodstający niczym od jej szalonych kompanów.
Na szczęście ten sam los nie spotkał głównego
bohatera, Quinn McKenna. Miał co robić, był wyrazisty i sprawnie popychał akcję
do przodu – choć część podejmowanych przez niego decyzji przyprawiała o facepalm.
Ale nie możemy mu odmówić, że choć coś robił, a nie stał bez czynnie i robił
to, co inni mu kazali. Jak to się niektórym głównym bohaterom zdarza.
Doskonale się na Predatorze bawiłam, uśmiałam się bardzo mocno i wiem, że jedni ten film pokochają, a inni znienawidzą. Chyba najlepszym sposobem na seans Predatora, jest nieposiadanie żadnego sentyment do serii lub zostawienie go przed kinem.
Doskonale się na Predatorze bawiłam, uśmiałam się bardzo mocno i wiem, że jedni ten film pokochają, a inni znienawidzą. Chyba najlepszym sposobem na seans Predatora, jest nieposiadanie żadnego sentyment do serii lub zostawienie go przed kinem.
Czy jest to fenomenalny film? Nie. Czy można się na nim wyluzować i dobrze bawić? Tak.