20 minut męczarni, czyli 48 próśb do Świętego Mikołaja



Nie będę ukrywać, nie przetrwałam więcej, niż 20 minut tego filmu. Nie będę więc komentować całości (choć zrezygnowana zaczęłam losowo przewijać i nie znalazłam nawet pół minuty akcji. Ani sensownego dialogu).

Dlatego skomentuję tylko te pierwsze 20 minut i powiem Wam, dlaczego nie powinniście tego filmu oglądać. Ani nawet w desperacji puszczać swoim dzieciom.

O co chodzi?

Fabularnie film wydaje się uroczy – mamy małe elfki, które zostały przydzielone do części pocztowej. W czasie pracy (albo raczej zabawy, bo za dużo to tam nie pracują), do kominka wpada im cały worek z prezentami. Maluchy oczywiście postanawiają nie informować o tym nikogo z dorosłych (to naprawdę są małe elfiki, nie rozmiarowo, a wiekowo), za to wyruszają na ziemię, aby wypytać ludzi, co by chcieli pod choinkę.

Znaczy tę część wyruszaniem na ziemię odkryłam, jak już przewinęłam dalej, bo nie udało mi się do niej dotrwać. Ale nie wydawała się fascynująca.

Równocześnie mamy rodzinę, trochę wyjętą z Kroniki Świątecznej. Zmarły ojciec, samotna matka i dwójka dzieci – z tym że tu dla odmiany starsza siostra Emma i młodszy brat Blake.  O ile w Kronice, starszy brat się buntował, ale jednak widać, że swoją siostrę kocha, tak tutaj Emma zasługuje, by wylądować w oknie życia.

Zachowuje się, jakby chciała bratu specjalnie zepsuć święta i wytyka mu, że nie pamięta ojca (jakby to była wina Blake’a), a matkę dosłownie wyśmiewa, za każdą próbę poprawienia nastrojów.
Nie trzeba oglądać do końca, by wiedzieć, że wszyscy się pogodzą, ale jednak przewinęłam, aby się upewnić. Tak na końcu wszyscy się godzą.

Więc, czemu jest tak źle?

Zacznijmy od aktorstwa, bo ono jest okropne. Niestety, w większości postawiono na dzieci, które grają na poziomie przedstawienia szkolnego. Ich wypowiedzi, to recytowanie zapamiętanego tekstu, a momentami wydaje się to recytacją bez rozumienia, o co chodzi.

I jasne, dziecięce aktorstwo jest zawsze inne, od dorosłych. Ale mamy tak wiele świetnych dziecięcych aktorów, ciągle świeżo odkrywanych, że zawaliła jedna z dwóch rzeczy (albo i obie na raz).

Albo zawalił casting, który wybrał je po fotogeniczności lub nie miał z czego wybierać albo zawalił reżyser, który miał totalnie gdzieś jak aktorzy grają. A mała dziewczynka, Clara Kushnir grająca elfa Mindy, jest w swojej manierze tak irytująca, że dosłowne zgrzytałam zębami przy oglądaniu.

Patrząc na to, że gra aktorska dorosłej części obsady była równie koszmarna, niestety dużą rolę ponosi tu reżyser. Nie wiem, może nie miał pieniędzy na duble. Patrząc zresztą na scenografię, nie miał on w ogóle za dużo pieniędzy, a z małym budżetem, to może nie powinno się robić filmów wymagających scenografii, czy jakichś efektów specjalnych.

Nie ma tu nawet pół roli, która mogłaby pociągnąć ten film w jakikolwiek sposób. I widać to już na zwiastunie (przy filmach świątecznych zwiastuny oglądam dopiero przy pisaniu recenzji, żeby się źle nie nastawiać, ale może to jest błąd?).

Scenariusz i bohaterowie

Autorką scenariusza jest Neale Kimmel, której według IMDb był to pierwszy filmowy scenariusz w karierze i to… widać. Bardzo, bardzo, bardzo widać. Zresztą, nie ma ona na kocie dużo więcej, bo po Życzeniach pojawiają się jeszcze tylko Opiekunowie kucyków oraz, zapowiadane na przyszły rok, Love Alaska. I jasne, aby napisać coś dobrego, trzeba napisać wiele złych rzeczy, ale na litość bloga, po napisaniu tego scenariusza ktoś musiał pomyśleć „daję na to pieniądze”. I tego już nie rozumiem.

Dialogi są tragicznie drętwe. Wypowiadające je postaci mają charaktery nakreślone tak grubymi kreskami, że aż mnie dziwi brak śladów flamastra na ekranie. Nawet zabawne wstawki – jak elf, który ma mieć odpowiedź na każde pytanie, a w rzeczywistości nic już za bardzo nie pamięta i gubi się w swoich rzeczach, jest bardziej żenujący niż zabawny. I tak jest ze wszystkim. Nawet świąteczne „ho, ho, ho” robione przez Mikołaja jeszcze nigdy nie było tak sztuczne.

Scenografia

Dawno nie widziałam tak złej scenografii w filmie. Elfie uszy dosłownie ociekają plastikiem i nie dużo brakuje, by zobaczyć, jak są założone. Dom świętego Mikołaja to jedne wielkie kartonowe ściany z okropnym żółtym oświetleniem – które niby miało nadawać ciepła całości, ale tym razem tylko podbijała wrażenie sztuczności.

Nie wiem, dla kogo jest ten film. Bo jasne, 5-letnim i młodszym widzom może się podobać. Ale mamy tyle lepszych filmów i bajek dla nich, że naprawdę szkoda ich kilkuletniego życia na tak zły film. A i dorosły umrze po drodze z nudów (i zażenowania) przy próbie towarzyszenia maluchom w seansie.