Cud na 34 ulicy, czyli warto walczyć o dobro innych



Będę teraz narzekać na to, że kiedyś były czasy, a teraz nie ma czasów, ale… mam wrażenie, że jeszcze tak z 10-20 lat temu, filmy świąteczny próbowały, choć być oryginalne. Oczywiście nie wszystkie, oczywiście nie te od Hallmarku – ale nawet jak trafiam na film, którego nie jestem w stanie obejrzeć (jak Święta last minute), to ma on w sobie coś innego.

Cud na 34 ulicy sprawił, że wzruszyłam się i płakałam jak bóbr. I choć sam finał jest uroczo naiwny, a ci źli są jak z kreskówki, to równocześnie film ma jasny przekaz. W mocnym duchu świąt.


A ty wierzysz?

Głównym bohaterem jest Kris Kringle, czyli… Święty Mikołaj. A przynajmniej tak twierdzi Kris, od początku do końca utrzymujący, że jest świętym Mikołajem. I właśnie to przekonanie, pakuje go w sam środek wojny handlowej, która odbija się mocno na jego życiu.

Kris bowiem uważa, że powinność Świętego Mikołaja to coś więcej, niż samo dawanie prezentów. Mikołaj niesie ze sobą nadzieję i uczy empatii. Dlatego nie może zdzierżyć, jak pijani, byle jak odwalający swoją robotę mikołaje do wynajęcia rujnują dzieciom święta.

Równocześnie mamy Dorey, która organizuje świąteczną paradę marketu Cole – która ma zachęcić do robienia zakupów świątecznych właśnie u nich. Market jest w trudnej sytuacji finansowej i tak naprawdę właśnie od tych świąt zależy, czy utrzyma się w przyszłym roku, czy czeka go zamknięcie. Na jego upadek liczy właściciel marketu znajdującego się po drugiej stronie ulicy – Shopper's Express.



Więc gdy totalnym przypadkiem Dorey angażuje jako Świętego Mikołaja Krisa, a ten przyciąga do marketu całe rodziny, właściciel Shopper's Express chce go za wszelką scenę zdyskredytować. Nawet jeżeli miałby staruszkowi zniszczyć życie.

Oprócz tego mamy wątek córeczki Dorey, która w Świętego Mikołaja nie wierzy. Od lat widzi, ja mama wynajmuje kolejnych, śmierdzących wódką panów. A sama Dorey nie ukrywa przed małą Susan, że to ona kupuje prezenty – a nie jakiś gość w czerwonym wdzianku.

Jednak Kris, mając prawdziwą brodę i porządny strój, a także potrafiący porozumieć się z dziećmi w różnych językach (scena, w której migał z niesłyszącą dziewczyną, rozwaliła moje serce na tysiąc kawałków), każe się jej zastanawiać, czy naprawdę nie ma Świętego Mikołaja.

Bryan w Dorey jest szaleńczo zakochany (ale na zdjęciu jest z jej córką Susan, którą regularnie bierze pod opiekę).

No to wierzysz, czy nie?

Cała akcja toczy się jednak na Sali sądowej – zbieg różnych wydarzeń sprawia, że Shopper's Express udaje się zrobić z Krisa wariata, któremu grozi zamknięcie w szpitalu psychiatrycznym.

Mamy więc zabawne, ale również poruszające sceny z Sali sądowej, w której adwokat Krisa stara się udowodnić, że skoro nie można udowodnić nieistnienia Mikołaja, to nie można udowodnić, że Kris nim nie jest.

Pewne rzeczy trzeba po prostu wziąć na wiarę.

Są to poruszające sceny z jednej strony dlatego, że wywołują pewną nostalgię. Zamknięcie Świętego Mikołaja za kratami, będzie dla dzieci słuchających tych wiadomości, zniszczeniem pewnej legendy. Bo w ich oczach to nie starszy pan, Kris zostanie zamknięty, a Święty Mikołaj. Gość, w którego wierzą, któremu przed chwilą siedziały na kolach. I o którym rodzice powiedzieli, że jest prawdziwy.

Z drugiej strony, adwokat Bryan, wyraźnie walczy o człowieka. Człowieka, który nie zrobił nic złego, który nawet jeżeli fałszywie wierzy, że jest Świętym Mikołajem, na pewno nie jest niebezpieczny. I to są momenty, w których siedziałam cała zapłakana. Bo choć sam Bryan uważa za okrutne, by mała Susan w Mikołaja nie wierzyła – sam przecież wie, że to tylko legenda. A równocześnie, chce walczyć o człowieka, dla którego ta legenda jest jego rzeczywistością.

Ja wierzę

Samo zakończenie jest… z jednej strony mocno naiwne. Z drugiej, pozostawia przyjemnie otwartą furtkę. Możemy więc przyjąć takie rozwiązanie, jakie chcemy. Uznać, że wszystko jest splotem okoliczności lub uwierzyć, że Kris naprawdę jest Świętym Mikołajem.

Jednak niezależnie od tego, czy uwierzymy, czy nie – zostaniemy z przyjemnym ciepłem w sercu. Bo są obok nas ludzie, którzy zwalczą o dobro drugiej osoby. Bo zwyczajnie uważają, że tak trzeba.