Hurtem, czy dawkami? Jak oglądam seriale

Jeszcze nie tak dawno wydawać by się mogło, że ten temat nie powinien istnieć. Serial był nadawany codziennie lub raz w tygodniu, trzeba było zasiąść o odpowiedniej godzinie i starać się nie przegapić żadnego odcinka. Choć… no nie do końca. Bo przecież można było kupić całe sezony na płytach DVD, zacząć oglądać serial, gdy już zakończył swoją emisję i miało się wszystkie odcinki. Co prawda o binge watchingu zaczęliśmy mówić dopiero dzięki Netflixowi, ale to nie jest tak, że nie istniał przed nim.

Poczekajmy kilka lat z oglądaniem

Jest masa seriali, które zaczęłam oglądać gdy miały już dobrych kilka sezonów lub skończyły swoje nadawanie. Trzeba nadrobić dziewięć sezonów Supernatural? To wspaniale!

Jak się domyślacie, zdecydowanie wolę połykać serial hurtowo, niż czekać z tygodnia na tydzień na kolejny odcinek. Ma to swoje plusy: każdy cliffhanger wyjaśniam od razu i minusy: nie sypiam.

A tak bardziej poważne (jakby kompulsywne oglądanie nie było poważne), to binge watching lubię dlatego, że łatwiej mi wkręcić się w historię. Jest mało seriali, na które z niecierpliwością czekam z tygodnia na tydzień. Przy oglądaniu hurtem, na nic nie czekam. Mam wszystko od razu, natychmiast mogę zdecydować , czy serial po kilku odcinkach rozkręca się w interesującym mnie kierunku, czy lepiej przestać oglądać.

Nie zmienia to oczywiście tego, że są seriale, które oglądam nadal choć są przerażająco złe i powinnam przestać je śledzić kilka sezonów temu.

Bywa tak, że dzięki oglądaniu po kilka odcinków na raz nie zauważam tak bardzo idiotyzmów fabularnych. Nudniejsze wątki szybciej przechodzę, łatane grubymi nićmi dziury w historii lubią się przez to zamazywać. Co innego, gdy trzeba na każdy odcinek czekać – dostajemy moment na zastanowienie się nad tym co się wydarzyło i dochodzimy do wniosku, że to było całkowicie bez sensu.


Ale jak jedne dziury fabularne znikają, tak inne wyskakują na pierwszy plan. Często są to pierdoły, które znikają z pamięci – jakieś zdanie rzucone przez bohatera jako luźna uwaga, któremu potem przeczy rozwój wydarzeń. I nagle najważniejszym problemem staje się: „hej, trzy odcinki temu mówiłeś, że nie da się tego tak zrobić! Więc jakim cudem teraz się da!”.

Tyle, ile spędziłam na zastanawianiu się, dlaczego w Pamiętnikach Wampirów nie mogą kontaktować się ze zmarłymi, a ich spin-offie (w którym powinny rządzić te same zasady) ten problem już nie istnieje, dla osoby postronnej zapewne wydawałby się stratą czasu. Odpowiedzi nie znalazłam.

Ja to w ogóle oglądałam?


Jeżeli ogląda się tylko kilka seriali, trudno jest zapomnieć o którymś z nich. Problem robi się, gdy kilka zamienia się w kilkanaście lub kilkadziesiąt. Oczywiście nie ogląda się ich wszystkich na raz, choćby przez podziały na seriale jesienno-zimowe, wakacyjne, mid-seasony itd. ale przychodzi taki moment w życiu każdego pożeracza popkultury, że zwyczajnie przestaje ogarniać. Dlatego bez przerwy zapominam oglądać The Expanse, choć uwielbiam i polecam wszystkim bardzo mocno. Z tego powodu nie jestem na bieżąco z The 100, a iZombie zaczęłam nadrabiać dopiero kilka dni temu.


Bywa też, że wyskakuje nagle w Internecie jakiś wpis ze spoilerem, albo ktoś ze znajomych z entuzjazmem o danym serialu opowiada, a mi nad głową zapala się czerwona lampka: „och, zapominałam o nim! Nic więcej nie mów, ja nie chcę wiedzieć co się stanie!”
Wszystkie seriale, o których zapominam to te, na które muszę czekać. Westworld nie skończyłam do tej pory, choć mi się bardzo podobał.

Przede wszystkim, oglądam to co chcę

Mój sposób na oglądanie ewoluował. Najpierw starałam się oglądać wszystko i być na bieżąco z każdym możliwym tytułem. Szybko okazało się, że brakuje doby, a nagrody zdobywają tytuły o których nawet nie słyszałam. Później skoncentrowałam się na serialach które faktycznie sprawiają mi frajdę, starając się by z nimi na bieżąco, a na nowości tylko rzucać okiem – kończyło się także poza nowościami nie oglądałam niczego innego. Nie miałam czasu ani na stare seriale, ani na śledzenie dalszych wydarzeń w nowych. Obecnie stosuję zupełnie inną metodę. Oglądam to, na co mam ochotę przestając się przejmować, że nie jestem z czymś na bieżąco. I tak ignorowałam wszelkie nowości maratonując Teen Wolfa. Jak mnie na nowości naszło, to wybrałam tylko te, na które miałam ochotę, a nie te, z którymi wypadało się zapoznać (nadal nie widziałam Stranger Things, jakoś mnie nie ciągnie). Przyszła mi ochota na coś lekkiego, pomyślałam, ze czas nadrobić iZombie.

I stało się coś, czego od dawna mi brakowało. Znowu czuję radość z oglądania. Oglądam sobie po kilka/kilkanaście odcinków jednego serialu pod rząd, bez stresu, że gdzieś tam czeka inny. Niech czeka, przyjdzie i jego kolej.

Prześlij komentarz

0 Komentarze