Kampania prezydencka trwa dalej, czyli 4 sezon House of Cards

Wczoraj zakończyłam oglądanie House of Cards i przyznam, że nie jestem do końca pewna, co myśleć o czwartym sezonie. A jako, że czasu od premiery trochę już minęło i z pewnością wszyscy zagorzali fani serial już zobaczyli, to spokojnie możemy porozmawiać nie uciekając od spoilerów.

Zacznijmy od tego, że HoC nie zgubiło swojego klimatu, co przy tylu odcinkach jest naprawdę dużym osiągnięciem. Jasne, mamy lepsze i gorsze wątki, ale ciągle czuć ten sam klimat, co w sezonie pierwszym. Na ekranie jak zawsze nie dzieje się za dużo, akcję niejednokrotnie ciężko nazwać wartką (choć jak już się dzieje, to dzieje się porządnie i z przytupem), ale za każdym razem, trafiamy do miejsca, które doskonale znamy. Pomimo że bohaterowie ewoluowali na przestrzeni tych czterech sezonów, zmieniły się wątki, a cały czas zmienia się układ sił w walce o władzę – to jednak HoC zostało ciągle tym samym serialem, który zaczęliśmy oglądać.

Jak na ironię, pomimo że Frank pokazał swoje najgorsze oblicze, zabijając Zoe w sezonie pierwszym, to mam wrażenie, że z sezonu na sezon staje się coraz bardziej podły. Choć przecież nie może zrobić już nic gorszego, od zabicia kogoś własnoręcznie! Nie da się!

Sezon trzeci zostawił małżeństwo Underwoodów w rozsypce, a nas z przerażeniem, co dalej. Bo jasne było dla wszystkich, że Frank i Claire bez siebie nie istnieją. Jak bardzo by nie byli dla siebie toksyczni – bo bądźmy szczerzy, zdrowa relacja to to nie jest – w świecie polityki nie funkcjonują osobno. Mogą krzyczeć, tupać nogami, próbować swoich sił, ale oddzielnie to po prostu nie działa. I bardzo mnie cieszy, jak czwarty sezon to podkreślił.

Bo tak, Claire sama osiągnęła porozumienie z Rosją, gdy Frank był nieprzytomny w szpitalu – ale bez faktu, że jest Pierwszą Damą w prawie w żałobie, nikt nie schodziłby jej z drogi. A ona nie mogłaby tak łatwo manipulować otoczeniem, które było przekonane, jak bardzo Claire cierpi. Nie wierzę w wersję scenarzystów, że nie czuła nic w związku z postrzałem męża, ale bardzo podoba mi się wątek, w którym wykorzystuje jego niemoc, by właśnie jemu, nikomu innemu, tylko jemu udowodnić, że się nadaje. Bo gdyby Frak zmarł, to pomimo jej ogromnego wkładu i manipulacji wiceprezydentem, nic by na tym nie osiągnęła. Zostałaby Pierwszą Damą w Żałobie, odsunięta od polityki, a na próby powrotu do niej, wszyscy patrzyliby z przymrużeniem oka i pobłażliwością. Claire nie chciała śmierci Franka. Mam wręcz wrażenie, iż nie brała pod uwagę, że nie uda im się znaleźć dawcy, czy że przeszczep się nie przyjmie. Wszystko co zrobiła, to udowodnienie Frankowi, że ona nadaje się na bycie wiceprezydentem.

Mogą zarzucać Claire brak doświadczenia w polityce. Ale to jak sprawnie się w niej porusza i spiskuje udowadnia nam, że jest lepsza, od tych, którzy swój urząd piastują od lat.
Zresztą bunt Franka, tworzenie Claire kolejnych przeszkód, aż w końcu uniemożliwienie jej kandydowania w swoim rodzinnym stanie, również był wątkiem, który z przyjemnością śledziłam. Frank doskonale wiedział, że bez Claire nie ma się co ubiegać o dalszą prezydenturę, wyborcy wybiorą jego tylko wtedy, gdy ona będzie obok. Z drugiej strony wcześniejszy niewypał z przepchnięciem Claire jako dyplomatki, dobitnie mu pokazał, że Claire ma być tylko jego ozdobą, kimś, kto łagodzi jego wizerunek. I to jak jej nie docenił, jak nie spodziewał się tak mocnych uderzeń z jej strony, było doskonale rozegrane. Zachwycona też jestem tym, że gdy już przyszło co do czego, nie był zaskoczony, że to Claire. Znał ją i jej styl działania. Był wściekły, rozczarowany, czuł się zdradzony, ale na zaskoczenie nie było tam miejsca.

Jednak, nie ukrywajmy, pomimo że utarczki małżeńskie były ciekawe, tak na początku wydawało się, że serial coś zgubił. Nadal oglądało się go z ciekawością, ale bez tego napięcia, jakie towarzyszyło wcześniejszym sezonom. Wszystko zmienił czwarty – albo piąty – odcinek, gdy postrzelili Franka. I chociaż wszyscy doskonale wiedzieliśmy (albo jak Claire nie braliśmy innego rozwiązania pod uwagę), że Frank przeżyje, tak atmosfera się od razu cudownie zagęściła. Jednak mimo wszystko uważam, że wątek leżącego Franka w szpitalu mógłby być krótszy. Jego długość miała co prawda wprawić nas w duży niepokój, ale zadziałałoby to, gdyby leżał tam ktoś, kto naprawdę w serialu mógłby zginąć. Gdy leży tam bohater, który musi przeżyć, bo inaczej cały serial straci sens, takie przeciąganie było zupełnie niepotrzebne. Tym bardziej, że twórcy postanowili przypominać nam o nim, wrzucając nas w jego wizje, które miał w czasie śpiączki. A wizje są jedną z rzeczy, których bardzo nienawidzę w filmach i serialach, i w książkach w sumie też. Dopóki otrzymuję jedną, krótką, składającą się z serii kilkusekundowych przebłysków a całość w sumie trwa do minuty czasu – nie rzucam się, nie krzyczę, oglądam dalej. Ale gdy dostaję zabieg taki jak w HoC, gdzie dostajemy długie wątki wyrzutów sumienia Franka, jestem bardzo na nie. Nudziło mnie to strasznie i uważam, że powinni to wyciąć w cholerę.

Lubię cię Tom bardzo, ale twój wątek już mniej.
Kolejny watek, który na początku bardzo mi się spodobał, ale pad koniec błagałam, żeby to się jednak nie działo, był romansem pomiędzy Claire a Thomasem Yatesem. Dopóki wszystko było w tajemnicy, przypadkowe dwa razy, a potem odejście Toma, który oprzytomniał nagle z kim ma do czynienia, byłam zachwycona. Scena, w której Frank mówi Claire, że jak chce, to niech spotyka się z Tomem, była tą, w której prawie krzyczałam, żeby tego nie robili. A ta, kończąca jedenasty odcinek, gdzie w teoretycznie niewinnej, ale rzeczywistości ciężkiej i krępującej atmosferze, śniadanie je para prezydencka i oficjalny kochanek Pierwszej Damy – schowałam się pod łóżko i błagałam, żeby to się nie działo.

Ja naprawdę rozumiem, te wszystkie deklaracje, że są ponad małżeństwo, są zespołem itd., rozumiem, że mogli przestać czuć do siebie to co powinni, ale jednak nadal im na sobie zależy i są sobie nawzajem potrzebni, ale oficjalny kochanek? Naprawdę?! Jeszcze przełknęłabym całą przemowę Franka, gdyby ona jednak nie przyprowadziła później Toma tak oficjalnie, gdyby spotykali się poza wzrokiem Franka. Ale nie. I zaskakuje mnie, że w ogóle Tom się zgodził na takie paradowanie. Ten wątek mnie przerósł i mam wielką nadzieję, że zakończą go szybko i bezceremonialnie, przy całej mojej miłości do Toma.

A jeżeli już mówimy o miłościach, to nie mogę scenarzystom wybaczyć uśmiercenia Meechuma. Tak bardzo go lubiłam, zawsze się gdzieś kręcił, a sceny z jego udziałem zawsze pokazywały ludzką twarz Franka. Scena w której Frank odrysowuje rękę Edwarda na ścianie i oboje chichotają jakby mieli po naście lat, jest moją ulubioną, oglądałam ją kilka razy pod rząd. Nie mogę wybaczyć, że go zabili, i nie obchodzi mnie, że odszedł w chwale i sławie broniąc prezydenta. Nie, nie, nie.

Jeżeli coś mnie w tym sezonie zaskoczyło i zabolało, to śmierć Meechuma. Bardzo.
Wiadomo było, że HoC ma mieć cztery sezony. Moja romantyczna dusza bardzo cieszyła się na tę myśl, bo wiecie, Domek z Kart, karty mają cztery talie, więc cztery sezony… dobra nie ważne. Teraz, po czwartym sezonie podobno zmienia się scenarzysta. Przyznam, że nie wiem, na ile są to informacje potwierdzone. I z jednej strony się cieszę, bo czwarty sezon zostawił nas w naprawdę ciekawym położeniu politycznym. Zarówno Conway (swoją drogą, bardzo go polubiłam), jak i Frank, dostali w podobnym momencie mocny cios. Conway przyłapany na niemałym kłamstwie, które mógłby przekreślić jego szanse, ale w tym samym czasie, wyskakują poszlaki, które pokazują, jak wielu przestępstw dopuścił się Underwood biegnąc po prezydenturę. Wiadomo, że opinia publiczna jest łasa na takie kąski i większość głosów przeskoczy na Conwaya. Tylko, że nauczyliśmy się już, że jeżeli nasza Para Prezydencka dobrze działa w jakiś okolicznościach, to są to okoliczności ekstremalne. Dlatego nie możemy ot tak założyć, że Frank przegrał, a Conway idzie po zwycięstwo.

Tylko że bardzo był chciała, żeby tak było. Bo HoC jest serialem, który powinien się szybko zakończyć. Dobrze zrobiłyby mu tylko cztery sezony, ale skoro mamy piąty, to niech piąty będzie finałowym. Bo o ile w miarę spokojna jestem o fabułę, bo próba uniknięcia kary będzie ciekawym wątkiem, o tyle dalsze ciągnięcie tej historii tylko ją zniszczy. Już teraz pojawiały się w Internecie głosy, że ten sezon nie jest do końca tym, czym być powinien. Mam więc nadzieję, że producenci jednak nie pokuszą się na ogromne pieniądze jakie zarabiają i pozostawią nas z dobrym serialem, a nie z serialem, który kiedyś był dobry.

Żaden z oglądanych przeze mnie seriali, nie ma tak dobrych scen finałowych, jak HoC. NIC się w nich nigdy nie dzieje. Tylko spojrzenie i zdanie. I ciarki na plecach. 
Inna sprawa, że HoC w każdym sezonie ma tak świetne finałowe sceny, że od razu wybaczam wszystkie błędy. Zawsze uważałam, że owszem, początek i środek fabuły są ważne (początek żeby zainteresować widza, a środek, żeby go zatrzymać), to jednak zakończenie jest tym, co definiuje całość. Może odwrócić rozumienie historii o sto osiemdziesiąt stopni; może być po prostu zgrabnym podsumowaniem; a może ją całkowicie zrujnować. I tak, jak koniec reakcja Claire na słowa Franka i jej spojrzenie w kamerę, sprawiło, że miałam ciarki na całym ciele i wydałam z siebie radosny pisk (widziałaś o nas od początku!), tak boję się finału całego serialu. Bo musi być mocny. Musi być mocniejszy od pojedynczych, małych finałów poszczególnych sezonów. Musi być dopasowany do historii. I przede wszystkim, nie powinno być to zakończenie pozytywne. Nie dlatego, że od razu nasuwa nam się wtedy morał, że nie powinno się iść po trupach do celu, ale dlatego, że dobre zakończenie, będzie właśnie tym, które zepsuje całą historię. Żadne z nas nie widzi szczęśliwego Franka i Claire na wsi, żadne z nas nie widzi ich szczęśliwych i spokojnie rządzących USA. To nie oni, to nie w ich stylu. Oni zawsze chcą więcej i dalej, nawet, gdy wydaje się, że więcej i dalej już nie ma.

Nie był to najlepszy sezon HoC, ale nie uważam też, że był zły, czy odstający od pozostałych. Przyznam, że jestem niesamowicie ciekawa, co zrobią z tym artykułem i jak to wszystko się potoczy. I przerażona, czy najlepszy serial jaki oglądam, nie idzie w stronę równi pochyłej. Jesteśmy w momencie, w którym ciężko to stwierdzić.


A jak Wasze wrażenia po tym sezonie? Co się Wam podobało, a co kompletnie nie?

Prześlij komentarz

0 Komentarze