Dlaczego popkultura potrzebuje silnych postaci kobiecych?

Ostatnimi czasy mogłoby się wydawać, że w główne role w filmach, które do nie tak dawna grali mężczyźni, nagle zaczęły otrzymywać kobiety. I sprawia to, że napotykam się na komentarze, czasem pojedyncze i odosobnione, a czasem całą ich lawinę, że oto feministki zagarniają wszystko, kobieta nie może być pilotem X-Winga i tym podobne brednie. Tymczasem rzeczywistość przedstawia się zupełnie inaczej. Bo kobiety nie zagarniają żadnych męskich ról, nie odbierają mężczyznom ich miejsca w popkulturze. Tak się nie dzieje i tak się nie stanie. Twórcy zauważyli w końcu niszę, która dawniej ziała pustkami, bo nie wypadało, potem, bo zupełnie o niej zapomniano. Teraz, bo hipotetycznie, główny męski bohater, zarobi więcej, niż jego żeńska wersja. Więc nikogo nie powinno dziwić, że gdy znajdują się osoby, które chcą tą niszę czymś zapełnić, to nagle zwracają na siebie uwagę. I znajdują poklask, lub hejt.

Z mojego punktu widzenia - tak jako kobiety i małej dziewczynki wychowanej na różnych wzorcach - stoję i klaszczę. Bo dziewczynki i nastolatki potrzebują też takich wzorców. Silnych dziewuch, które poradzą sobie z każdym problemem. I nie ważne, że Rey pomaga w zniszczeniu drugiej Gwiazdy Śmierci, a nastolatka z sąsiedztwa raczej nie będzie miała takiej okazji. Tyle że ta nastolatka z sąsiedztwa prędzej czy później zderzy się z życiem. Z rówieśnikami, którzy nie będą jej lubić; z pracą, która będzie daleka od oczekiwań; z ciążą, która niekoniecznie będzie chciana i planowana; ze śmiercią bliskich; z tysiącem innych rzeczy, których nie jest wstanie sobie wyobrazić i przewidzieć. I my też nie jesteśmy, bo każdy nas spotyka się w życiu z czymś innym. Jest pewna wspólna pula wydarzeń, które spotkają nas wszystkich. Ale nie każdy w życiu wygra milion, albo zostanie okradziony.

I choć najważniejsze wzorce powinniśmy brać z otoczenia rodzinnego, czy edukacji, to nie oszukujmy się, zagarniamy je masowo z popkultury. Zawsze to robiliśmy. I teraz mam do Was pytanie. Czy taka dziewczynka powinna wychowywać się tylko na bajkach pokroju Kopciuszka?

No bo spójrzmy na niego. Nie tylko daje sobie odebrać wszystko i zostaje sprowadzona do roli służącej, w której ewidentnie się odnajduje, to jeszcze nie powie ani słowa swojemu ojcu. Tata Kopciuszka raczej nie zasługuję na miano Ojca Roku, skoro nie zauważył co dzieje się z jego kochaną córką, ale jednak, jakiekolwiek słowo skargi, mogło by coś zmienić. Jak choćby informacja, że siostry zabrały wszystkie suknie, znęcają się nad nią z macochą na czele. Zamiast jakiejkolwiek zaradności, Kopciuszkowi nagle objawiają się ptaszki/wróżka (wersji bajek jest tyle, że może być nawet i ryba), a cała reszta spada z nieba, bo biedny Kopciuszek zasłużył. Tyle, że odkąd coś nam spada z nieba, od tak, bo zasłużyliśmy sobie na to? Przecież ta bajka uczy bierności, pogodzenia się z losem i dosłownym czekaniu na księcia na białym koniu. Z pantofelkiem w ręku.

Albo spójrzmy na Arielkę. Poświęca swój głos, tylko po to, żeby być z ukochanym mężczyzną, którego widziała zaledwie kilka razy. W zależności jaką wersję bajki znacie, to albo w końcu stają na ślubnym kobiercu i Arielka jest szczęśliwa, albo okazuje się, że książę jednak woli inną. Mała Syrenka, aby wrócić do swojej wcześniejszej postaci i nie zamienić się w morską pianę, musi księcia zabić. A że nie jest wstanie tego zrobić, rzuca się do morza. W oryginale ginie, w historii której mi czytano, w nagrodę darowania księciu życia, dostaje duszę i w rzeczywistości nie umiera. Jakby nie patrzeć wartościowy przekaz, poświęć wszystko dla swojego mężczyzny, a jak Cię nie zechce, to go przypadkiem nie zabijaj.
Ale zostawmy bajki. Spójrzmy na przykład na True Blood, gdzie wampirzyce były głownie po to, by być obiektem seksualnym. Spójrzmy na Bonda, choćby najnowszego, gdzie bohaterka Monicy Bellucci idzie do łóżka z obcym facetem, pomimo śmierci męża i pomimo że sama jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. I to jest jedyna rola, którą odgrywa w całym filmie. I uprzedzając bunt, który już słyszę. Ja bardzo lubię cykl Bondowski. Ja wiem, że Bondowi żadna się nie oprze. Ale dajcie mi skończyć.

To co, idziemy dalej, tak? Więc Czarna Wdowa. Po szybkich konsultacjach komiksowych, zostałam oświecona, że w komiksach jest naprawdę fajną, mocną postacią. A co mamy w filmach, które w przeciwieństwie do komiksów, widział każdy? Obiekt westchnień. Nie ważne, że bierze udział w walce. Jej jedyną rolą jest kilka czułych scen z Kapitanem Ameryką i związek z Bucem Bannerem. A może Lara Croft? Gdy tylko pojawiła się plotka, że Larę może zagrać Daisy Ridley, to głównym argumentem przeciw, były jej małe piersi. Bo historia Lary ewidentnie składa się tylko z rozmiaru jej biustu, nie osobowości i przygód.

A może komedie? Co powiecie na standard, gdzie mamy brzydką dziewczynę, której nikt nie lubi bo jest… brzydka? Wszyscy się z niej śmieją, chłopcy zakładają wrednie, kto zaprosi ją na bal, tylko po to żeby wystawić, albo dziewczyny dla żartu zakładają się, której uda się zrobić z niej piękność. Oczywiście z naszej bohaterki piękność udaje się zrobić i wtedy nagle staje się lubiana, popularna, doceniana i oczywiście znajduje chłopaka. Wersji tej historii jest tak wiele i są tak często powtarzane, że nie wierzę, że nie widzieliście jakiejś wariacji na temat.

Ja naprawdę nie dziwię się swojej nastoletniej wersji, ani żadnym innym nastoletnim dziewczynom, że mają tyle kompleksów. Bo informacje, które otrzymują z popkultury są jasne: musisz być z kimś, bo inaczej będziesz nieszczęśliwa. Musisz być ładna, bo tylko wtedy będą cię lubić. Nie musisz być mądra, z mądrych i uczących się dobrze, wszyscy się śmieją. Musisz być seksowna, bo tylko wtedy ktoś zwróci na ciebie uwagę. Jak myślicie, dlaczego nastoletnie dziewczyny i te starsze zresztą też, wypinają pupy do aparatów i wrzucają na instagram? Dlaczego na profilowych czasem ciężko zobaczyć twarz, za co piersi bez problemu? Popkultura wpoiła nam przez lata, że to działa. Lajki i serduszka tylko potwierdzają wpojone od dziecka lekcje.

Ale dlaczego mamy dostawać tylko takie wzorce? W końcu mężczyźni mogą wybierać. Jedni będą się utożsamiać z nieustraszonym wojownikiem, inni z niegrzecznym chłopcem, jeszcze inni z romantykiem, pijakiem, gapą, genialnym naukowcem, ojcem. Popkultura oferuje mężczyznom tyle wzorców zachowań ile zechcą. Mogą być nawet mężczyzną w opałach, bo i tacy się zdażają.
Wrzucając powyższy film, wcale nie mam zamiaru Wam powiedzieć, że teraz wojsko powinno się składać z kobiet, a każda jednostka straży pożarnej powinna mieć w ekipie przynajmniej cztery. Chciałam Wam tylko pokazać, że już najmłodsze dzieci przesiąkły schematem, że chłopcy mogą być każdym i wszędzie. Dziewczynki nie.

Myślę, że większość z nas prędzej czy później spotkała się w szkole z gnębieniem. U jednym miało to formę bestialską, u innych objawiało się tylko tym, że pewna grupa ludzi (lub wszyscy w kasie) nie chcieli z nimi rozmawiać. I niejednokrotnie ciężko było powiedzieć dlaczego.

Też się z tym zderzyłam i zawsze wtedy miałam w głowie dwie bohaterki: Ciri i Hermionę. Bo były silne, bo dawały sobie radę w każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji. Bo potrzebowałam wzorca z popkultury, który nie mówiłby mi, ze muszę być ładna, żeby mnie polubili, że muszę nosić miniówkę, żeby coś znaczyć, że bez tego jedynego będę nieszczęśliwa i nic dobrego mnie w życiu nie spotka. Potrzebowałam bohaterek, które powiedzą, że tak jest beznadziejnie, ale dasz radę.

Co najważniejsze, w takich historiach, tak naprawdę to, że mamy Hermionę, albo Rey, a nie Henry’ego i Rayana, nie robi żadnej różnicy fabularnej. Płeć odgrywa tam rolę trzydziestoplanową i po niewielkich zmianach scenariuszowych, spokojnie Hermiona mogłaby być po prostu drugim kolegą Harry’ego, a Rey mogła być kolejnym, męskim wybrańcem. Podobnie jak Katniss, której gdy odejmiemy wątek trójkątu miłosnego (można by go zamienić na wątek homoseksualny, albo Peetę i Gale’a na kobiety, ale ja tak go nie lubię, że go odejmiemy), spokojnie mogłaby być męskim bohaterem. Podobnie jak z Aryą z Gry o Tron, albo przykład z Angelą Burr z The Night Manager, gdzie w książce Angeli nie było. To była postać męska. A w serialu nie dość, że dostaliśmy kobietę, to jeszcze ciężarną.

Albo takie The 100 udowadnia, że nie trzeba pisać bohaterów pod ich płeć. Moglibyśmy zostawić scenariusz bez żadnych zmian i podmieniać losowym bohaterom płeć, i ta historia ciągle zostałaby taka sama. Dostaliśmy po prostu mocnych i wyrazistych bohaterów, którzy muszą robić wszystko, by przeżyć. A płeć okazuje się mało istotnym elementem w walce o przetrwanie. Tu trzeba postawić na spryt, odwagę i bezwzględność.
I jak pokazuje coraz więcej filmów i seriali, twórcy doskonale wiedzą jak pisać silne postacie kobiece. Zdają sobie sprawę, że pisze się je dokładnie tak, jak męskie. Udowadniają to na każdym kroku, ostatnio coraz częściej. Problem jest taki, że jednak popkultura przyzwyczaiła nas, że to mężczyzna wiedzie prym w takich filmach, i takie produkcje po prostu mają większą szansę na dobra promocję i sprzedaż. Choć w tym przypadku powinnam sprecyzować, że odnosi się to do białego, heteroseksualnego mężczyzny. Ale to jest temat i problem na zupełnie inny wpis.

My kobiety i dorastające dziewczyny, potrzebujemy też popatrzeć na silne żeńskie bohaterki na ekranie. Nie dlatego, że źle nam się patrzy i ogląda mężczyzn. Powiedziałabym, że wręcz przeciwnie. Lubimy mieć do kogo wzdychać. Ale miło mieć też bohaterki, z którymi można się utożsamić i które nie mówią nam z ekranu, że miniówka, czerwona szminka i ślub, to jedyne o czym w życiu powinnyśmy myśleć.

Prześlij komentarz

0 Komentarze