iZombie tchnęło powiew świeżości
do swojego gatunku, ale o tym rozwodzić się dziś nie będę, bo jaki uroczy to
serial, już pisałam. Więc, jeżeli nie oglądaliście ani jednego odcinka i
chcecie się przekonać, czy warto (a warto!), to wskakujecie do tamtej bez
spoilerowej recenzji. Bo dzisiaj jednak trochę spoilerów będzie, jak to przy
omówieniu sezonu bywa.
Podobno ten sam żart opowiedziany
wiele razy przestaje bawić. Cóż, w przypadku iZombie, jest to kompletna
nieprawda, bo w kółko opowiadają ten sam dowcip, ale na tysiąc różnych
sposobów. Chodzi mi tutaj o przejmowanie cech osobowości właściciela mózgu
przez Zombie. Ten wątek jest niezmiennie zabawny, dostarcza ciągle wiele
cudownych gagów. Jak choćby ten, gdy Liv najpierw będąc na rozrywkowym mózgu
studenckim poznaje kilku członków bractwa i z nimi imprezuje, by po kilkunastu
następnych odcinkach, znów ich spotkać, tym razem będąc na mózgu
perfekcjonistki, brzydzącej się nieokiełznanymi studentami. Albo będąc na mózgu
agresywnej prostytutki. Scenarzyści muszą mieć naprawdę dobrą zabawę wymyślając
coraz to nowe kombinacje, a Rose Mclever musi naprawdę kochać swoją postać.
Trudno się znudzić, gdy za każdym razem musi grać tak naprawdę kogoś innego. Co
zaskakujące, Rose w tym całym charakterologicznym chaosie, ciągle pamięta o
tym, kim Liv jest w rzeczywistości i za każdym razem, sprytnie miesza cechy
prawdziwej Liv z nowo nabytymi. Dzięki czemu otrzymujemy dobrze zagraną, spójną
postać.
Przeszłam z "nie mogę na ciebie patrzeć" do "przejmuję się twoim losem i bardzo cię lubię" |
To co drugi sezon diametralnie
zmienił, to moje podejście do Majora. W pierwszym sezonie był zbędnym byłym narzeczonym, który bardziej
przeszkadzał, niż cokolwiek robił na ekranie. Można by wyciąć z nim połowę
scen, a jego postać niesamowicie męczyła. Wiem, że zakończenie pierwszego
sezonu i przemiana Majora w Zombie, a później wyleczenie go, nie wszystkim się
podobała, ale przyniosło to duże i – co ważne – pozytywne zmiany w jego wątku.
Bo okazuje się, że wyleczone Zombie, które z powrotem jest człowiekiem, wyczuwa
inne Zombie. Dzięki tej szczególnej umiejętności, Major zostaje namierzony
przez Złą Firmę, która postanawia go wykorzystać do eliminacji Zombie, które
psują markę ich produktowi. I ten wątek był naprawdę dobry! W końcu dostaliśmy
ciekawe dylematy, kogoś kto nie chce zabijać Zombie, bo widzi w nich chorych
ludzi, których trzeba wyleczyć, a z drugiej strony, chce chronić Liv.
Gdy Major zostaje obwołany w
prasie Chaotycznym Zabójcą, sprawa jeszcze bardziej nabiera smaczku. Jedyne co,
to dziwi mnie, że jednak nie poszedł z tym do Raviego, czy Liv. Znaczy, wiem,
że scenariuszowo wypadało zrobić z tego sekret, ale uważam, że nic by się nie
stało, gdyby wiedzieli. Wręcz ułatwiło i wyjaśniłoby kilka kwestii. Ale tak czy
inaczej, w końcu dostaliśmy Majora z naprawdę fajnym i ważnym wątkiem, który
przy okazji wypchnął Złą Firmę z cienia. Bo o ile w pierwszym sezonie Zła Firma
była wątkiem pobocznym, tak z każdym kolejnym odcinkiem stawała się coraz
bardziej pierwszoplanowa. W końcu cała historia zaczęła się od niej i do niej
musiała się kiedyś sprowadzić.
Interesujący jest też wątek
poszukiwania lekarstwa na Zombizm (mogę to tak nazwać?). Dostajemy albo
rozwiązanie śmiertelne, albo tymczasowe i śmiertelne, albo z wyczyszczeniem
pamięci i nie wiadomo, czy finalnie nie śmiertelne. Przy czym, gra jest dużo
większa niż w sezonie pierwszym, bo mamy już dwa wyleczone Zombie: Majora i Blaine. Jako ludzie, byli tykającymi
bombami, które prędzej czy później wrócą do bycia Zombie, a wtedy czeka ich
śmierć. I co podoba mi się w tym wszystkim najbardziej, pomimo tego, jak złym i
wyrachowanym Blaine jest człowiekiem, Ravi i Liv wiedzą, że muszą uratować też
jego, i przyjmują to w sposób bardzo naturalny. Wiedzą, jak duża toczy się gra,
wiedzą, że bez niego wszystkie okoliczne Zombie będą głodne, a to oznacza
koniec i Z-Apokalipsę. Stają więc na głowie by mu pomóc, i chyba żadne z nich
głośno się do tego nie przyzna, ale gdzieś tam pod pretensjami i niechęcią, tli
się już coś na kształt przyjaźni.
Blaine to postać, którą się lubi zawsze. Niezależnie od tego, czy jest zły, czy dobry, czy zapominalski. |
Szczególnie widać to pod koniec 2
sezonu, gdy Blaine wskutek lekarstwa traci pamięć, i choć na początku nie
wszyscy mu wierzą, to finalnie i tak się o niego martwią, a Ravi postanawia
przyjąć pod dach i zapewnić bezpieczeństwo. Inna sprawa, że po strzelaninie u
Stacey’a Bossa, mam wątpliwości, czy jego zanik pamięci jest naprawdę aż tak
duży. Bo akcję przeprowadził bezbłędnie.
Ale najbardziej zaskoczył mnie
finał. W pozytywnym sensie oczywiście. Twórcy nie mieli zamiaru ciągnąć wątku Złej
Firmy w nieskończoność i rozwiązali wszystko w dwóch finalnych odcinkach. A
jest to rozwiązanie widowiskowe i dobre. Nie dość, że naprawdę dużo się dzieje,
to jeszcze dostajemy takie smaczki, jak motyw Drake’a, który wydawał się łatwy
do przewidzenia. Bo oczywiście Liv ratuje go w ostatniej chwili. Nie,
czekajcie, jednak nie ratuje. A nawet zmuszona jest go zabić. Jest to świetne
rozwiązanie fabularne. I odważne. Choć z drugiej strony, Liv ma pecha do
chłopaków, którzy nie są Majorem. Kończą ostatnio tak samo. Jak zginie jeszcze
jeden umawiający się z Liv, to zostaje jej chłopakiem będzie samo w sobie
spoilerem.
Ale cały czas zastanawiałam się,
co w takim razie będzie w sezonie trzecim? Bo już od pewnego momentu było
wiadomo, że to koniec Złej Firmy, a nic nie wskazywało na rozpoczęcia nowych
wątków. I choć trudno cokolwiek powiedzieć o tym co nas czeka, bo wydarzenia
zostały zaprezentowane w ciągu ostatnich minut, to wygląda na to, że będzie
ciekawie. Świat, gdzie Zombie wychodzą z ukrycia, w pełni funkcjonalne i
śmiertelnie niebezpieczne? Nie mogę się doczekać! Pozostaje mieć nadzieję, że
scenarzyści mają na to dobry pomysł.
Drugi sezon iZombie nie tylko
mnie nie zawiódł, ale i pozytywnie zaskoczył. Udało mu się utrzymać poziom i
świeżość sezonu pierwszego, udało mu się rozwinąć bohaterów, którzy w pierwszym
sezonie wydawali się do zbędni. Dostaliśmy już coś więcej, niż inny i
sympatyczny serial.
0 Komentarze