Najlepiej wśród swoich, czyli SerialCon 2016

Fot. Agata Chwedoruk
Odkąd SerialKon pojawił się w Krakowie, nie posiadałam się ze szczęścia. Dwa dni wśród ludzi, którzy szybciej policzą ile jest 64 do potęgi trzeciej*, niż ile seriali obecnie oglądają? I’m in!

I nie, nie pomyliłam się w nazwie, ani w tytule, ani w pierwszym zdaniu, bo tegoroczny SerialCon zmienił swoją nazwę, przeniósł się z jesieni na wiosnę**, połączył się z festiwalem Off Camera i… stał się czymś zupełnie nowym. Bo SerialCon faktycznie stał się bardziej festiwalem serialowym, niż konwentem. Nie znalazło się tutaj żadnych cosplay’erów, czy stoisk z geekowskimi gadżetami. Atmosfera była zupełnie inna. I to inna nie oznacza ani lepsza, ani gorsza. Po prostu inna. I nie będę ukrywać, że chłonęłam ją całą sobą. Festiwale do tej pory oglądałam z boku i miło było spędzić dwa dni, pomiędzy ludźmi, którzy kochają filmy i seriale równie mocno jak ja.

W ogóle wpadnięcie na dwa dni w środowisko ludzi, którym nie musisz tłumaczyć, że rozpoznajesz dany serial po jednej klatce, tamtego aktora po prawym uchu, i dlaczego temat antybohaterów rozgrzewa serca i dyskusje. Na chwilę można zapomnieć, że aktywny sposób pochłaniania kultury nie jest wszechobecny. Bo powiedzmy sobie szczerze, na co dzień ciężko znaleźć ludzi, którzy po odkryciu jakiegoś serialu, spędzając cały swój wolny czas, żeby go tylko obejrzeć, a potem przeczesują całą filmografię aktorów, których w nim wypatrzyli.

I w żadnym wypadku nie mam zamiaru powiedzieć, że siadanie i oglądanie seriali/filmów bez głębszych poszukiwań jest gorsze – bo nie jest. Wręcz na prelekcjach padały słowa, że twórcy właśnie wolą takich odbiorców, którzy siadają i oglądają, i nie sprawdzają, czy linia czasowa się zgadza i czy metro w Londynie naprawdę kursuje w taki sposób, w jaki pokazali na ekranie. Tylko w momencie, w którym zaczyna się odbierać kulturę w ten sposób – a uczymy się tego sami, świadomie – nagle potrzebujemy kogoś z kim możemy się podzielić swoimi fantazjami, wątpliwościami, ekscytacją i załamaniem. Nie chcemy się tłumaczyć, że mamy zły humor, bo zabili nam ulubioną postać, albo płaczemy rzewnie, bo oni tak ładnie na siebie patrzą i nie mogą razem być.

Siedzę sobie i słucham "Być albo nie być w fandomie. O pułapkach oglądania uczestniczącego."
Fot. Kamila Zarembska
Sytuację w dużej mierze ratuje Internet. Dlatego ja tu jestem i piszę, i Wy tu jesteście, i czytacie. Poznane w Internecie osoby niejednokrotnie stają się osobami bliskimi, do których się dzwoni w środku nocy, bo musi, po prostu musi się omówić fabułę ostatniego odcinka The 100. Albo przy Kremowym Piwie obgadać, jak człowiek zaczyna się uwsteczniać, bo ukochany aktor zamiast grać w filmach i serialach, zaczął coraz częściej podkładać głosy do bajek, a chcąc znać całą filmografię, nie ma przebacz.

Trudno nie ukryć radości, gdy siadamy wśród ludzi, którzy doskonale to rozumieją. Którzy na prelekcji o fandomach wyskakują z informacją, że Lestrade i Mycroft w końcu byli pokazani razem, przez całe 3 sekundy, 29 klatek. I w odpowiedzi dostają pełne radości i zrozumienia brawa. Bo wcale nie musimy shippować Lestrade i Mycrofta, by w pełni rozumieć, jak ważny dla społeczności fandomowej był to moment. Bo SerialCon, poza tym że zrobił się festiwalem, to nic nie stracił na swojej fanowskiej radości pochłaniania kultury. Zarówno produkcji na poziomie wysokim, jak i czystej guilty pleasure.

Na tegorocznym wydarzeniu zagościłam na 6 prelekcjach i tylko jedna mnie zawiodła, tak bardzo, że nie wytrzymałam i wyszłam w trakcie. Ale po kolei.

W pierwszy dzień dosłownie robiłam urocze przetasowanie prelegentów. Zaczęłam od Zwierza, by przejść do Zwierza i Myszy, a zakończyć na Myszy. Ale prawda jest taka, że jak się raz trafiło na prelekcję dziewczyn, to wraca się, niezależnie od tego, czy temat rozpala serca i umysły, czy leży daleko poza serialowymi zainteresowaniami. To co lubię w słuchaniu obu dziewczyn, to lekkość z jaką prowadzą panele. Z jednej strony prelekcje przygotowane są na najwyższym poziomie i czuć nakład pracy w nie włożony, z drugiej, podane w tak przyjemny, łatwy i zabawny sposób, że nie sposób nie wyjść z nich uśmiechniętym od ucha do ucha. Zwierz na prelekcji o Amerykańskich remakes brytyjskich seriali nieświadomie mianował Davida Tennanta, bohaterem SerialConu, bo nie został on wspomniany tylko na prelekcji Myszy o Zombie. Cała reszta paneli wspominała albo jego jako aktora, albo postaci, które grał. Plus, oglądanie Broadchurch nigdy już nie obejdzie się, bez myślenia o grzywce mocy.

A tu nawet widać mi czubek głowy w pierwszym rzędzie. Tym razem "Fantazje historyczne, czyli period drama".
Fot. Michał Lichtański
Drugiego dnia prelegentów trochę urozmaiciłam, bo wybrałam się na Antybohaterów prowadzonych przez Mateusza Michałek i Michała „Osti” Ostiak, obydwoje współtworzących portal gildia.pl. I w przyszłości z pewnością zwrócę uwagę na panele, które będą prowadzić, bo całość była bardzo sprawnie zrobiona i zaangażowała publiczność. Przy czym zapamiętam, by nie pchać się na przód, bo oczywiście na dzień dobry dostałam do łapki mikrofon, co by wymyślić definicję antybohatera. Co powiedziałam, do końca nie pamiętam, bo dostając mikrofon mam opcję mów coś, cokolwiek. Mogę mieć tylko nadzieję, że miało to jakiś sens. Choć malutki.

Panel, który mnie zawiódł po całości był anglojęzyczny i dotyczył Doctora Who. Powiem szczerze, że szłam na niego z dużą nadzieją, bo słyszałam, że zeszłoroczne panele anglojęzyczne były przygotowane na naprawdę wysokim poziomie. Niestety z pięciu osób mówiących po angielsku, dwie mówiły bardzo średnio, co sprawiło, że słuchanie zamiast przyjemnością, stało się męczące i nudne. Wychodzę z założenia, że ja, jako osoba, która po angielsku mówi w stopniu komunikatywnym (lepiej znam go biernie, niż praktycznie, z czym aktywnie walczę), nie powinna na takim panelu słyszeć błędów prowadzących, bo nie znam danego języka biegle. Znam go na tyle, żeby bez problemu rozumieć, o czym mowa. I w momencie, gdy nie tylko słyszę błędy, ale męczę się słuchając, to nie jest to dobry znak.

Wspominałam, że gdy mówi Zwierz, idę niezależnie od tego, czy tematyka jest moja, czy nie. I tak było w przypadku period dramy, gdzie na serialach historycznych i kostiumowych nie znam się wcale. W sumie przyciągnął mnie tam nie tylko Zwierz, ale także Riennahera, która jest jedną z moich ulubionych blogerek. I szczerze polecam Wam chodzenie na prelekcje, które nie do końca leżą z Waszej gamie zainteresowań serialowych. Bo nie dość, że wyszłam z kilkoma tytułami, które muszę zobaczyć, to dostałam świetną dyskusję o tym, na ile taki serial (choć padały także przykłady filmów) w ogóle może odzwierciedlać prawdę historyczną i czym w ogóle jest prawda historyczna. Wszystkie rozmówczynie, bo w panelu brały udział także Dagmara Hadyna oraz Karolina Rybicka, a moderowała Karolina Nieckarz, bardzo sprawnie opowiedziały, jak to wygląda, a jak mogło by wyglądać. I dlaczego byłoby dużo bardziej ciekawie, gdybyśmy dostali coś mniej dostosowanego do współczesnego widza. To co najbardziej mnie ujęło, to podkreślenie, że za wieloma błędami, nie tyle stoi brak budżetu, co niejednokrotnie zwykłe niedbalstwo, lub lenistwo twórców, gdy część rzeczy można dobrze uchwycić po prostu zmieniając kąt kręcenia (co by budynek, który nie istniał w danych czasach nie znalazł się w kadrze), albo pilnując daty wynalezienia lokówki.

SerialCon po raz kolejny pozostawił po sobie masę pozytywnych wrażeń, wspaniałych wspomnień, ludzi i nowych tytułów. I nadal jest jednym z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie wydarzeń w roku.

A na koniec mały mix snapów, które zrobiłam na festiwalu.


*chyba że ci ludzie to ja. Oglądam 25 seriali (nie licząc tych, o których nie ma na razie żadnych informacji o kontynuacjach, jak np. Galavant).

**ptaszki ćwierkają, że jesienna edycja się odbędzie, w takiej formie w jakiej odbywała się wcześniej. Tym bardziej nie posiadam się z radości, bo jeżeli nic się nie zmieni do tego czasu, to będziemy mieć w jednym roku i festiwal i konwent poświęcony serialom w Krakowie.

Ps. Wielkie buziaki należą się Gabi ze Skarbnicy Książek, z którą nie tylko spędziłam cudowny serialowy weekend, popijałam Kremowe Piwo i spuściłam ze smyczy fanowskie fantazje, ale która natychmiast odpisywała na takie pytania jak: dobrze pamiętam, że to były 3 s, i był to Lestrade i Mycroft? A w odpowiedzi pisała: tak, 3 s 29 klatek i postacie się zgadzają. Serduszkuję i kocham za spam który mi robisz Davidem, Rysiem i Tomem.

Prześlij komentarz

0 Komentarze