Jedyna recepta na szczęście

Nie istnieje. To proste i logiczne, powinniśmy to wiedzieć bezwiednie. Ale wydaje mi się, że jakoś nie wiemy. Ostatnio dużo osób pyta mnie: „czy w końcu sobie kogoś znalazłaś”. Jedni pytają żartem, a inni bardzo serio. Co zabawne, nigdy nie pyta rodzina. To nie jest ta tak dawno niewidziana ciotka, że rodziną jesteśmy tak naprawdę tylko na drzewie genealogicznym. Pytają znajomi, ci sami znajomi, którzy kilka tygodni wcześniej przypadkiem mówią, że gdyby nie ta wpadka, to ślubu by nie było i że żałują. Ale przynajmniej nie są sami, nie to co ja.

Drugim, jakże zacnym przypadkiem, jest praca na etat/na własnym. Plusów i minusów jest po tyle samo, ale zależy z kim porozmawiamy. I tak, albo przegrywasz życie siedząc w pracy po osiem godzin – i uwaga, nikogo nie obchodzi, że to może być twoja największa pasja, w końcu etat nie może być pasją. Albo wszyscy z napięciem czekają, aż twoje wielkie biznesowe plany szlag trafi i przekonasz się, że jedyne słuszne miejsce, to na etacie właśnie. Bo oni tak uważają.

Posiadanie dzieci też jest wielkim „musisz już teraz”. Ja co prawda oglądam to na razie z boku, ale słysząc jak świeżo upieczone małżeństwa nie mogą się od tego pytania odgonić, jest mi zwyczajnie przykro. Bo o ile na pytanie kiedy sobie kogoś znajdę, mam wyuczoną regułkę i mówię ją automatycznie, lekko znużonym głosem, tak pytanie o dzieci nie jest już takie niewinne. Bo skąd wiesz, że para o dziecko nie stara się od dłuższego czasu i zwyczajnie nie wychodzi? Albo po prostu nigdy nie będzie mogła go mieć? A może nie chce, nigdy nie chciała i nie ma ochoty tłumaczyć się nikomu ze swoich życiowych decyzji? A na twoje „będziesz żałować, zobaczysz” odpowiada w myślach „wypierdalaj z mojego życia”?

Jest tyle sposobów na szczęśliwe życie, ilu ludzi na świecie. I jasne, większość z nas chce tego samego. Nie jesteśmy tak bardzo wyjątkowymi jednostkami jak się nam wmawia, a i pula marzeń jest ograniczona. Naprawdę wyjątkowi ludzie zdarzają się rzadko i na pewno o nich usłyszymy. Ale nawet przy tej ograniczonej puli marzeń i możliwości ich realizowania, usilnie staramy się wepchać innych w wymyśloną przez nas definicję idealnego życia, idealnej pracy i idealnego sposobu wychowania dzieci. Jakiekolwiek, nawet minimalne odstępstwo od normy, spowodowane zwyczajnym widzimisię lub mniej zwyczajnymi wydarzeniami w życiu, jest już mocno piętnowane.

No i oczywiście, życie w mieście czy na wsi?

No bo jak to, tak inaczej. Nie ważne, czy lepiej, czy gorzej. Inaczej. Bądź z byle kim, byle nie sama. Choć do pracy jak wszyscy, na trzy zmiany. Lub zakładaj firmę, jak wszyscy, nie bądź naiwna. Ródź dzieci, choćbyś wcale ich nie chciała. Albo przepraszaj świat za to, że chcesz, ale nie możesz.

Chciałabym powiedzieć, że każdy z nas zna receptę na szczęście, ale to nie prawda. Gdyby tak było, świat byłby pełny ludzi spełnionych i szczęśliwych. Zamiast tego jest pełny ludzi, którzy wiedzą, jak cała reszta powinna żyć.

Nie wiem, jak masz żyć. Nie wiem, jaka jest recepta na twoje szczęście. Na Bloga, nie wiem nawet, jaka jest recepta na moje szczęście. Raczej szukam go po omacku ciągle próbując, i na zmianę ogrzewając się przy ogniu lub parząc o niego. Wiem, że warto próbować różnych rzeczy, bo sprawdziłam to kilkukrotnie. Tyle że wiem, że sprawdza się to u mnie. Nie mam pojęcia, czy sprawdzi się u ciebie.


Dopóki nikogo nie krzywdzisz, żyj jak chcesz. Pracuj gdzie chcesz, bierz ślub lub postaw na karierę. Ródź, adoptuj albo unikaj jak ognia. Podróżuj, pisz, kręć filmy, lub siedź w domu, oglądaj seriale. Imprezuj codziennie lub unikaj ludzi, jeżeli Cię męczą. Bo niezależnie od tego co wybierzesz, to i tak w oczach społeczeństwa zawsze będzie źle.

Prześlij komentarz

0 Komentarze