Serial zrobił ciekawą rzecz, coś czego mi mocno brakowało. Daje
nam rodziców, którzy mają jakiś wpływ na to, co dzieje się z ich dziećmi, a ich
nieobecność, odejście, czy niespodziewany powrót staje się zaczątkiem
problemów, nowych wątków. A nie czymś, co trzeba szybko przeskoczyć w
scenariuszu, a najlepiej w ogóle pominąć.
Przecież w przypadku Jugheada scenarzyści mieli bardzo
łatwe rozwiązanie. Ojciec ląduje w więzieniu? Nie ma sprawy – matka przecież
żyje, więc opiekun prawny jako tako jest obecny, co z tego, że tak daleko. Nie
drążmy tematu. I w większości seriali dla młodzieży przecież właśnie tak to się
odbywa. Albo rodzice są usuwani dyskretnie na dziesiąty plan i pokazywani
gdzieś w tle, lub przy okazji jakiś świąt (poważnie, czy rodzice Arii w PLL
jeszcze żyją? Albo Hanny? Bo w tym sezonie nie było ich chyba w ogóle). Oczywiście
jeżeli nie zostaną wcześniej zabici i na dzień dobry nie dostajemy bohatera osieroconego,
którym zajmuje się jakieś wujostwo. Gdzieś. Teoretycznie. Czasem i ci opiekunowie
prawni giną, a ich miejsca w sumie nie zajmuje nikt, bo nie po to scenarzysta
wywalił dorosłych z serialu, żeby wymyślać nowych.
Riverdale może nie było pod tym względem idealne, ale w
porównaniu z większością seriali, poradziło sobie całkiem sprawnie. Rodzice
dostali swoje wątki, które miały niejednokrotnie mocny wydźwięk na to, co
dzieje się z ich pociechami. Bywali przeszkodą do pokonania, ale i kimś, u kogo
szuka się oparcia, a nawet znajduje się niespodziewany sojusz w nie do końca
mądrych i legalnych działaniach. W końcu stali się ogromnymi problemami, jak
ojciec Jugheada, który z więzienia „opiekować” się nim już nie może, a matki
zwyczajnie na to nie stać. Dostajemy więc jak najprawdziwsze widmo rodziny
zastępczej, zmiany otoczenia, szkoły. W tym całym, przecież jednak mocno i
celowo przerysowanym serialu, oglądamy prawdziwy i realny
wątek ogromnej zmiany życiowej, która jest zupełnie niezależna od młodego
człowieka. Który do tej pory musiał sobie przecież radzić sam i zapewne
doskonale sam by sobie poradził dalej. Niezależnie od tego, czy ojciec jest w
więzieniu czy nie.
Z jednej strony mamy więc Jugheada, który musi pogodzić się
z tym, że jego tata zniknie jeszcze bardziej z jego życia, zestawionego z
Ronnie, która nie tylko pogodziła się ze stratą rodzica, ale panicznie boi się
jego powrotu z więzienia. Tak bardzo, że wręcz szukała dowodów na winę swojego
ojca – ale przecież nie w nadziei, że nic nie znajdzie, tylko z chęci
udowodnienia mu całej winy. O ile mogłoby się to wydawać dziwne, tak zderzenie
Ronnie z tym, jak decyzje jej rodzica niszczyły życie innych, sprawiają, że
nie trudno ją zrozumieć. Bo jak patrzeć w oczy komuś, kto był
przyczyną samobójstwa ojca koleżanki? A zapewne jest to tylko jedna z
kilkudziesięciu rodzin postawionych w identycznej sytuacji.
Aż w końcu docieramy do Betty, której historia rodzinna
przemawia do mnie najmniej – już dużo bardziej wierzę w rodzinę Blossomów. I
choć podoba mi się scena, gdy mama Betty opowiada o młodzieńczej ciąży i
oddaniu dziecka, mówiąc, że decyzja o oddaniu małego do adopcji była tą, której
zawsze będzie żałować – tak cała reszta jest jednak trochę przeszarżowana. Ile
łatwiej by było powiedzieć, że Poly nie może mieć tych dzieci, bo młody Blossom
to jej daleki kuzyn? Już nie mówię, żeby wyskakiwać z tym od razu samej Poly –
choć scena w której to zrobili, była tak dramatyczna, że trochę zbierało mi się
na śmiech – ale jednak Hal Cooper żonie mógłby powiedzieć takie rzeczy od razu.
Tak w momencie, gdy ich córka zaczęła się z Jasonem spotykać. W ogóle, gdyby powiedziano
im wtedy, że są kuzynami, nie byłoby całej tej dramy. I nie trzeba by było siłą
walczyć, żeby nie się nie spotykali, sami by od siebie odskoczyli. Trochę nie
bardzo kupuję motyw tak wielkiej nienawiści, że pozwolimy się spotykać nawzajem
swoim dzieciom.
No i Blossomowie musieli wiedzieć, że Cooper to rodzina. Nie
wierzę, że nie.
Tak naprawdę, spektakularne dramy rodzinne ominęły Archiego –
nie licząc finału oczywiście, ale tak naprawdę nie wiemy, jak to wszystko się
skończy i czy sugestia śmierci Freda nie była po prostu czymś, co ma nas
zagonić do oglądania drugiego sezonu. Bo czym w porównaniu z powyższym, jest
rozwód rodziców i wybory, z którym chce się mieszkać. Gdyby nie to, że postać
Freda była napisana naprawdę sympatycznie i jakoś,
Archie miałby wszystko trochę bezpłciowe. Bo pomimo że to on jest głównym
bohaterem, to jednak nie dla niego ten serial oglądamy. Archie momentami jest
tam w sumie tylko by ładnie wyglądać, a już na pewno by mieć rozterki sercowe.
No i docieramy do Blossomów. Pozostaje pytanie, na ile
Penelope Blossom była faktycznie nieświadoma czynu swojego męża, na ile
podejrzewała, co mogło się stać. Oczywiście, podejrzenia to coś innego, od
pewności i faktów, ale zastanawia mnie, czy naprawdę udało mu się to ukryć tak
dobrze? Czy może sparaliżowana strachem, blossomowatą chłodnością i dystansem,
postanowiła udawać, że nic nie podejrzewa?
Przyznam, że trochę bałam się, że śmierć Jasona będzie za bardzo
udziwniona, że zabił go ktoś, kto do tego nie pasował, z powodów nie do końca
racjonalnych. Oczywiście, zabójstwo syna jest mało racjonalne, sam powód –
przemycanie narkotyków i wizja, że syn przejmie interes i zemsta za to, ze nie
chce tego zrobić – nie jest może najbardziej oryginalnym pomysłem na świecie,
jednak do Clifforda takie zachowanie pasuje jak najbardziej. Jak również
samobójcza ucieczka przez więzieniem.
Cała historia Riverdale tak naprawdę została napędzona przez
poczynania dorosłych, którzy mieli przed swoimi dziećmi tajemnice, wymagania,
którym te dzieci nie chciały, lub nie umiały sprostać. I wygląda na to, że
kolejny sezon będzie napędzany w podobny sposób. Bo zakładając, że Fred zginie,
co wtedy z Archiem? Jego matka mieszka przecież gdzie indziej. Co prawda
bardziej prawdopodobne jest jego przeżycie i skonfrontowanie go z Hiramem
Lodge, co też daje ciekawe pole do popisu. A w przypadku śmierci Freda… czy to
może nie Hiram chciał odzyskać to, co jego?
Myślę, że to dlatego, Riverdale tak bardzo przypadło mi do
gustu. Bo to prawda, że szkołą jest miejscem, gdzie nastolatkowe spędzają czas,
zdobywają pierwsze ważne doświadczenia, zawiązują przyjaźnie, uczą się
odpowiedzialności itd. Ale przecież nie bez znaczenia jest, w jakich rodzinach dorastają. Decyzje ich rodziców, mają wpływ na życie dzieci, nawet, gdy obie
strony nie zdają sobie z tego do końca sprawy.
0 Komentarze