Czas na spełnianie niemożliwych marzeń, czyli Nativity 2: Danger in the Manger!

Nativity został zasugerowany w komentarzach, z zapewnieniem, że nie muszę oglądać części pierwszej. Szybko rzuciłam okiem, co to za film i zobaczyłam jedno: David Tennant w podwójnej roli. Czy trzeba czegoś więcej, niż ulubiony aktor, brytyjska produkcja i święta?

Nie na tym blogu.

Nativity 2 jest filmem szalonym. Oglądając go musimy uwierzyć, że po prostu pewne rzeczy się dzieją i w tej historii mogą się dziać. Na szczęście, nie ma się z tym żadnego problemu, a to wszystko dzięki bohaterom i scenariuszowi.

Historia opowiada o pomocniku dla nauczycieli, który zajmuje się jedną z klas w szkole. Poppy nie jest najbardziej odpowiedzialną osobą na świecie. Więcej, nie chcielibyście, by zajmował się waszymi dziećmi. Za to małe pociechy nie mogą wyobrazić sobie lepszego opiekuna. Nie ma dla niego za głupiej zabawy. Wierzy w te dzieci i kocha je całym sercem. I sam jest jak dziecko. Przez to, zamiast nauczycielom pomagać, tylko ich odstrasza i szkoła nie może znaleźć nikogo na stałe. Na drugim końcu szali stoi Donald Peterson - nowy nauczyciel, przydzielony do tej szkoły. Kocha swoją pracę, chce zmieniać życie dzieci, ale równocześnie wie, że w klasie powinna rządzić dyscyplina i gdyby nie Poppy, nie miałby problemu, żeby ją wprowadzić. Co doskonale pokazuje scena, gdy stanowczo, ale nadal przyjaźnie, prosi, by jedno z dzieci ściągnęło swoją "szczęśliwą" czapkę. Ku zaskoczeni wszystkich maluch robi to bez oporów.


Niestety Donald zostaje wbrew swojej woli wpakowany w konkurs na świąteczne kolędy. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że jest to konkurs obejmujący całe Zjednoczone Królestwo, odbywa się w Walii, jest jednym z najbardziej prestiżowych wydarzeń w kraju, a szkoła Petersona nie wyraziła zgody na udział. Słusznie uznając, że nie mają ani wystarczająco dużo pieniędzy, by dzieci tam zabrać, ani czasu, aż wreszcie kompetencji, by przygotować je do takiego konkursu.

Jednak Poppy jest innego zdania. I wtedy zaczyna się cała zabawa.

Przygotowania naszej szkoły zestawione są z próbami sąsiedniej, lepszej, szkoły, gdzie nauczyciel wie, jak i co chce osiągnąć na scenie i - nie ukrywajmy - ma duże szanse by wygrać. A stawka jest duża, bo aż 10 tysięcy funtów. Jednak to nie on jest naszym złym w tym filmie.

Prawdziwym wrogiem, jest brat bliźniak Donalda, Roderick, podziwiany, wielokrotnie nagradzany i skoncentrowany tylko na wygranej. Bracia są od siebie różni jak ogień i woda. A David Tennant wcielający się w ich obu, pokazuje jak wszechstronnym jest aktorem (co i tak doskonale wiemy). Z jednej strony bawi się postacią Donalda, gdzie zachwyca swoimi zdolnościami komediowymi i wspaniałą mimiką. Z drugiej strony, gra się w sztywnego, opanowanego Rodericka, który emocje na twarzy pokazuje tylko wtedy, gdy dyryguje swojemu chórowi na scenie. Fascynujące jest oglądanie, jak jeden człowiek, może wcielić się w tak różne oblicza.

Duże brawa należą się także Marcowi Woottonowi, w roli Poppy'ego, który wykonuje kawał niesamowitej pracy. Patrzysz na niego i wierzysz, że ten facet kocha dzieci. Z ekranu bije ta energia, entuzjazm i wiara w to, że jeżeli teraz nie nauczymy tych maluchów, że mogą osiągać wszystko, to kiedy? Naprawdę podziwiam, bo rola którą zagrał wymagała od niego niesamowitych umiejętności. 

No i nasi główni bohaterowie. Dzieciaki. Zachowywały się tak, jak powinny zachowywać się dzieci. Nie mieliśmy tu ani dzieciaków zbyt mądrych - jak o kino lubi robić - ani scenariuszowo spłaszczonych. Każde z nich dostało swój własny charakter, dzięki czemu nie były jedną wielką jednolitą masą. Widać, że mali aktorzy świetnie się na planie bawili. W dodatku grali tak, jak tylko dzieci grać potrafią - z rozbrajającą naturalnością.

Dostajemy cudowną opowieść drogi, walki nie tyle o marzenia, co o szansę by móc starać się o te marzenia walczyć. O tym, co jest ważne. O rodzinie. I w końcu - o zabawie. Gdy już dawno zapomnieliśmy, jak ważna jest zabawa, Nativity przypomina nam o tym że, powinniśmy się bawić. Beztrosko, jak dzieci. 

I jeszcze jedna rzecz. Film nie kończy się tak, jak założyłam, że się skończy. Bo przecież widzieliśmy już masę filmów, gdzie walczono o marzenia i szanse. Ma dużo lepsze, dużo szczęśliwsze i dużo bardziej wzruszające zakończenie. Jestem totalnie zauroczona, poruszona i gotowa na świąteczny klimat.