Uważaj, czego sobie życzysz, czyli Krampus

Święta to czas spędzony z kochaną rodziną. Albo z rodziną, z którą święta musi się jakoś przetrwać, bo tak wypada, ale w sumie jakbyśmy się gdzieś przeprowadzili i nie powiedzieli im o zmianie adresu, to może nas już nigdy nie znajdą?

Jeżeli przechodzą Wam przez głowę takie myśli, to radzę uważać. Krampus słucha uważnie. A życzenia spełnia bardzo dosłownie. Nie tak jak Mikołaj, gdy piszesz mu, że chcesz drona, a znów dostajesz skarpetki. Marzysz, żeby twoja rodzina zniknęła raz na zawsze?

Da się zrobić.

Postać Krampusa wywodzi się jeszcze z czasów przedchrześcijańskich - wyplenianie wierzeń w niego, mogłoby tłumaczyć dlaczego nasze wyobrażenie Szatana jest identyczne. Pół kozioł, pół demon. Skądś to znacie, prawda? Jest przeciwieństwem Świętego Mikołaja. Albo inaczej - odwala za niego czarną robotę. Mikołaj chodzi, rozdaje prezenty i nagradza dobre uczynki. Krampus odwiedza tych, którym należy się kara. I wierzcie mi, rózga to ta lepsza opcja prezentowa w jego przypadku.


W jednym z filmów o nim, pojawia się, gdy w rodzinach dzieje się coś złego. Kłócą się, nie chcą ze sobą spędzać świąt, swoje towarzystwo znoszą doprowadzając się na skraj załamania nerwowego. A małemu chłopcu wredne kuzynostwo próbuje wybić z głowy świętego Mikołaja. Psują mu wieczór tak skutecznie, że zamiast wysłać gotowy list z życzeniami, drze go w złości na kawałki, wyrzucając przez okno.

Zgadnijcie, kto postanowił wysłuchać życzenia.

Krampus (z roku 2015) nie jest horrorem, na którym umrzecie ze strachu - chyba że umieracie ze strachu na każdym horrorze, to na tym pewnie też będziecie się bali. Ale ku mojemu zaskoczeniu, nie był też tego rodzaju straszakiem, na którym siedziałabym z ręką podniesioną do czoła.

Jak większość filmów tego rodzaju, najlepszy jest, gdy gra na niedopowiedzeniu. Czyli, wiemy że coś gdzieś jest, widzimy może zarys tego czegoś, już wiemy, że krzywdzi ludzi, ale jeszcze kamerze nie udało się tego złapać. Magia ginie, gdy postacie pokazują się w kadrze. I pomimo że nie miałam reakcji WTF... chociaż nie, wróć. Miałam. Klauno-larwa jednak mnie rozbroiła totalnie.

Od nowa.

Choć nie miałam zbyt często reakcji WTF, to prócz samej postaci Krampusa - który nawet w pełnym blasku fleszy wyglądał jak trzeba, reszta nie sprawiła, że siedziałam za łóżkiem. Co nie znaczy, że powinniście go puszczać małym dzieciom - znaczy, o ile nie chcecie żeby do końca życia miały traumę i reagowały paniką na widok pluszowego misia.


Wygląd Złego Mikołaja nie ratowały wcale lepsze efekty specjalne, a to, że przez 99% czasu okryty jest poszarpanym płaszczem, a jego wygląd jest częściowo zasłonięty przez kaptur. To jest zawsze dobre rozwiązanie.

Efekty specjalne wyglądają bardziej na efekty praktyczne, niż komputerowe. Co mnie ucieszyło, bo jeszcze nie widziałam horroru, który robiłby dobre wrażenie, pokazując w pełni swoje straszaki całkowicie wygenerowane przez grafików. No i, jak na razie historia pokazuje, efekty praktycznie starzeją się dużo wolniej, od komputerowych.

Nie mamy zbyt wiele czasu, na poznanie bohaterów. Dlatego dostajemy szybkie zarysowanie sytuacji, kto jest kim, i kilka cech charakteru do kompletu. Miłe jednak jest to, scenarzyści nie zapomnieli po drodze o tym, by w trakcie rozwojów wypadków, nasi bohaterowie trochę ewoluowali. Szczególnie jest to widoczne w relacji bohaterów męskich - którzy jako wżenieni do rodziny, przez poślubienie sióstr, nie dość, że zostali na siebie skazani, to jeszcze różnią się od siebie, jak Krampus od Mikołaja. Fabuła jednak wymaga od bohaterów współpracy, która sprawia, że nie tylko poznają się lepiej, ale i zaczynają inaczej się do siebie odnosić. I to jest z pewnością plus filmu.


Oczywiście, jak w każdym szanującym się horrorze, mamy sceny, gdy mówimy sami do siebie: tak, macie rację, najlepiej się rozdzielić. Przecież nic złego nie może się wam stać.

Oh, wait.

Myślę, że na Krampusie można się nieźle bawić, choć nie nastawiałabym się na horror, który nie pozwoli wam spać po nocach. Jest za to świątecznym komedio-horrorem, który urozmaici filmową listę przebojów, tuż po kolacji wigilijnej.

Ps. Jestem głęboko przekonana, że pierwsze sceny (zresztą fantastyczny majstersztyk montażu i muzyki w tle), nie był reżyserowany, tylko kręcony w Lidlu podczas wyprzedaży.