Daleko w kosmosie i w historycznej Ameryce, czyli Doctor Who (odcinek 2 i 3)


Próba streszczenia fabuły komukolwiek, kto nigdy nie spotkał się z Doctorem, zawsze kończy się zdziwionymi spojrzeniami. Jeżeli jest na tym świecie coś, czego nie da się opowiedzieć łatwo i zrozumiale, to jest to Doctor Who.

Bo jak wyjaśnić, że jeden odcinek serialu może dziać się w dalekim kosmosie, a w drugim walczymy o równość rasową w USA na początku XX wieku? I to wszystko ma sens?

Wiem jednak, że w ten wpis kliknęli ci, którzy nie dziwią się przeskokami w czasie i przestrzeni. Czas podzielić się wrażeniami.

Omawiam konkretne odcinki, więc bardzo możliwe są spoilery.

The Ghost Monument

Pierwszy odcinek pozostawił nas daleko w przestrzeni kosmicznej, z dala od TARDIS. Jasne było, że nasi bohaterowie muszą znaleźć się bardzo szybko na jakimś statku kosmicznym, żeby przeżyć. Ponieważ Doctor Who zawsze trochę naginał obowiązujące w kosmosie prawa fizyki, nowi widzowie mogli się trochę skrzywić: jak to nie udusili się i nie zamarzli od razu?

Ale to jest Doctor Who i tymczasowa lewitacja w przestrzeni kosmicznej wpisana jest w ryzyko zawodowe.

Zostajemy wrzuceni na pustynną planetę. W porównaniu z odcinkiem pierwszym jest zatrważająco jasno (choć zejście do tuneli szybko niweluje różnice). Na szczęście twórcy postanowili zrezygnować z potworów i miejsc wymagających wielkich efektów specjalnych. Doctor Who nigdy do końca nimi nie stał i o ile w ciemnej scenerii wiele można ukryć, jak trudno byłoby to zrobić, gdy z góry praży słońce, a wszędzie dookoła piasek.

I bądźmy szczerzy – o ile sama planeta była ciekawa, a wątek z wymarłym społeczeństwem całkiem zgrabnie ograny, wszyscy czekaliśmy na jedno.


TARDIS. Czekaliśmy na ten moment. Aż Doctor wejdzie do środka, pokarze ją swoim towarzyszom. I choć oni jeszcze nie wiedzą, niebieska budka stanie się ich domem na długi czas. I nie wiem jak Was, ale mnie ta scena nie zawiodła.

Ten zachwyt Trzynastki nad innym kolorem i jej zaskoczenie po zobaczeniu środka. A nowy wygląd TARDIS jest fantastyczny! Wszystko kojarzy się z lawą, jest utrzymane w złotawych odcieniach i tak różne od poprzednich odsłon niebieskiej budki.

Reakcja towarzyszy również spełniła moje oczekiwana – te niedowierzające komentarze, czy na pewno się wszyscy NA RAZ zmieszczą, były cudowne.

Choć sam odcinek nie był jeszcze porywający i nie był tym, czego u Doctora szukamy, tak kulminacja w TARDIS zostawiła mnie całkowicie zaspokojoną.

Rosa

Za to odcinek poświęcony Rosie Parks zostawił mnie we łzach.

To jak została przedstawiona Ameryka w 1955 roku, zasługuje na głośny aplauz. I nie byłoby to możliwe, gdyby nie obecność wśród towarzyszy Yasmin i Ryana. Nie ukrywajmy ani 10 ani 11 Doctor nie byłby wstanie tak oddać klimatu rasizmu w tamtych czasach, z towarzyszami, których mieli.

To, jak na dzień dobry Ryan dostał w twarz za samo bycie czarnoskórym, który ma czelność zwrócić się do białej kobiety, sprawiło, że miałam ciarki na plecach. Momenty, w których oboje musieli się chować, nie byli obsłużeni w restauracji, a samo zostawienie tej dwójki bez opieki groziło niebezpieczeństwem – naprawdę, Chris Chibnall staną na wysokości zadania.

I scena końcowa, gdy Graham zaczyna rozumieć, że wszystko, co się wydarzy, dzieje się przez niego. Będzie częścią historii, osobą, przez którą Rosa Parks odmówi wstania z miejsca. Przez niego zostanie aresztowana i przez niego rozpocznie krajowy bunt czarnoskórych.


Spojrzenie, jakie miał, gdy dotarło do niego, że będzie pośrednim sprawcą jej poniżenia i cierpień, tylko dlatego, że ma biały kolor skóry i nie ma gdzie usiąść, odebrało mi mowę. I, no cóż, nie wstydzę się, ryczałam jak głupia.

I bardzo mnie cieszy decyzja, by Doctor przedstawił reszcie towarzyszy oraz widzom, streszczenie dalszej historii życia Rosy. Bo nie było ono łatwe, nawet po wywalczeniu pierwszych przywilejów dla czarnoskórych.

Doskonała była także rozmowa Ryana i Jasmin, gdy siedzieli za kontenerem i porównywali swoje życie, do życia w roku 1955. Ten smutek Ryana, jak wiele jest jeszcze do zrobienia w sprawie rasizmu i entuzjazm Jasmin, że w ciągu 60 lat tak wiele się zmieniło, że kto wie, co będzie za drugie 60.

Mam nadziej, że dziewczyna ma rację i będzie coraz lepiej.

To ten przełomowy odcinek

Jest również jasne, że to właśnie spotkanie z Rosą, było tym wydarzeniem, które zadecyduje o dalszym podróżowaniu z Doctorem. Planeta w odcinku drugim może i była ciekawa, inna oraz daleko w kosmosie, ale jednak nie miała tego czegoś, co sprawiłoby, że ta trójka chciałaby ryzykować swoje życie.

Odcinek historyczny, pokazanie, że bieg historii trzeba bez przerwy chronić, możliwość spotkania z ikonami – to jest ten moment, gdy wszyscy podskórnie poczuli, iż nie chcą się z Doctorem rozstawać.
Doctor i Graham, Graham i Doctor

Nie wiem, jak dla Was, ale dla mnie największą niespodzianką tych odcinków, był Graham. Miał najwięcej fajnych kwestii ze wszystkich towarzyszy i widać, że ma z Doctorem pewną nić porozumienia.

Zaskoczyło mnie to i ucieszyło zarazem. Bo nie od dziś wiadomo, że starsi aktorzy mogą głównie marzyć o ciekawych rolach i byłam przekonana, że Graham będzie na doczepkę. Szczególnie że świetnie funkcjonował w odcinku pierwszym w komplecie ze swoją żoną, ale bez niej wydawał się trochę nijaki.

A tu proszę, nie tylko doskonale bez niej działa, ale staje się jednym z najciekawszych towarzyszy.

Wspomnienia o zmarłej

To, co mnie jeszcze uderzyło i bardzo ucieszyło zarazem, to fakt, że ciągle przywoływana jest Grace. W serialach z reguły jest tak, że po śmierci jakiegoś bohatera, mamy kilka minut na żałobę po nim, a potem nie pamiętamy, że w ogóle był w serialu. Tym razem jest inaczej – Ryan i Graham mają rozmowę na temat żałoby, przywołują wspomnienia o niej, jeden drugiego na swój własny sposób pociesza.

Jest to fajnie przemyślane i równocześnie – jeszcze nie padło hasło, by Doctor cofnął się w czasie i ją uratował. Myślę, że prędzej czy później się pojawi, jestem też przekonana, że Grace, choć na chwilę do serialu wróci. Ale samo to, że bohaterowie poznali możliwości TARDIS i nie żądają przywrócenia Grace do życia, wręcz przeciwnie, starają się rozpracować żałobę, nie jest codziennym widokiem w serialach.


Na chwilę obecną mój zachwyt nad 13 Doctor nie znika. Myślę, że będę ją lubić niezależnie od poziomu odcinków – poczułam do niej tę samą chemię, co do mojego ukochanego 11 Doctora. A odcinek „Rosa” pokazał, że czeka nas wiele wzruszeń. I że Doctor ciągle ma w sobie to coś.