Czy You na pewno odczarowało obraz romantycznego stalkera? (spoilery)


Siadałam do You z pewnego rodzaju niepewnością. W popkulturze istnieje cała osobna gałąź fascynacji złymi bohaterami, której nie zaprzeczam, regularnie ulegam. Uwielbiam całe serie True Crime i choć już nie oglądam ich tak często, jak kiedyś, nadal mnie fascynują.

Serial You serwuje nam stalkera, granego przez przystojnego aktora, który w żaden sposób nie wygląda na kogoś, kto może wyrządzić krzywdę.

Czy serialowi udało się odczarować naszą fascynację złymi postaciami?

Dlaczego lubimy „tych złych”?

Pisałam kiedyś, że to nie ci dobrzy bohaterowie są najciekawsi, bo z reguły są jednolici, nijacy i szybko nudzą widza. To nie ich chcemy oglądać. Chcemy bohatera skomplikowanego, którego działania są zmienne, którego musimy zrozumieć, nauczyć się z nim sympatyzować, niekiedy nawet wbrew sobie. Wtedy czujemy iskierkę ekscytacji.

Niejednokrotnie jest to bohater robiący rzeczy, na które my nigdy się nie odważymy, a on przełamuje tabu, w imię swojego przekonania, czy miłości. Najlepszym przykładem z fikcji są krwiożercze wampiry, które z taką łatwością można wsadzić w romantyczną opowieść – i nikomu nie przeszkadzają hektolitry przelanej krwi, liczy się tylko to, czy ona i on będą na zawsze już przez wieczność.

Jeszcze lepszym przykładem z życia, są prawdziwi, seryjni mordercy, którzy  więzieniu dostają masę miłosnych listów, mają swoje fankluby i są dosłownie wielbieni.


You bierze znany schemat tego złego, wsadza go w kolejne ramy komedii romantycznej i widz – zanim się zorientuje, że nie powinien – zaczyna kibicować głównemu bohaterowi. Bo tak, Joe robi mało dopuszczalne rzeczy, od masturbacji pod oknem Beck, po morderstwa w imię miłości do niej. Ale tak ładnie nam to wszystko racjonalizuje swoim łagodnym głosem zza kadru.

Beck przecież chce być podglądana, po to ma wielkie okna i brak firanek. Dlatego nie blokuje żadnych swoich social mediów. A zamordowane osoby, tylko ją wykorzystywały, krzywdziły, traktowały jak zabawkę.

Gdy Joe biegnie do niej w środku nocy, by pogodzić się po rozstaniu, coś w nas drga i chcemy, by otworzyła mu drzwi i wpuściła go do środka. To coś, to schemat z komedii romantycznej, gdzie w ostatniej scenie bohater biegnie do wybranki serca, by po pokonaniu wszystkich przeszkód, wyznać jej miłość i wpaść w ramiona. A my na ten schemat reagujemy, nawet gdy bohater mówi tam wprost, że właśnie odgrywa scenę z komedii i brakuje mu tylko deszczu padającego z nieba.


Ale Joe to przecież nie tylko groźny psychopata. To młody mężczyzna, który prowadzi księgarnię, jest przyjaznym managerem ze słabością do książek będących już białymi krukami. To sąsiad, który nie umie przejść obojętnie nad krzywdą chłopca, którego rodzice ćpają i zapominają dać mu jeść. To sąsiad, który będzie próbował pomóc wyrwać się z toksycznego związku regularnie bitej matce chłopaka.

To w końcu pokaleczony przeszłością bohater, wychowywany nie tyle twardą, co wręcz sadystyczną rękę, przez obcego człowieka. Bohater, który bujał się od jednej rodziny zastępczej do drugiej.
No jak mamy mu nie współczuć. No jak mamy mu nie kibicować.

Irytująca Beck

Co dziwne, dużo trudniej utożsamić się z Beck, pomimo że ona wcale nie jest złą dziewczyną. Też ma za sobą trudną przeszłość, ojca narkomana, który wyszedł z nałogu dopiero po porzuceniu jej i jej matki. Ojca, który złożył inną rodzinę i tam jest tym tatą, którego ona potrzebowała przez całe swoje życie.

Jest aspirującą pisarką, ale nikt jej nigdy nie powiedział, że jej teksty nie muszą być od razu cudowne. Dlatego, jak większość aspirujących pisarek, praktycznie nie pisze, zawalając terminy oddania prac na studiach
.
Jest zakochana w bogatym życiu, którego sama nigdy nie miała. I żyje ponad stan, pomimo że nie może sobie na to pozwolić. Otacza się tylko tymi znajomymi, którzy mają status, znajomości i pieniądze, starając się udać przez samą sobą, że jest taka jak oni. Pomimo że nawet jej bogata przyjaciółka, Peach, mówi jej wprost, że ma przestać to robić i nie kupować prezentów, które ledwo może opłacić.


Zdradza, kłamie, oszukuje, nie ma pojęcia, czego chce i do czego dąży. Nie ma pojęcia kogo lubi naprawdę, a kogo ma w życiu z przyzwyczajenia. Pozwala sobie na dużo przygodnego seksu, którego żałuje. Nie wierzy, że jest warta miłości, więc zdradami robi wszystko, by swoich związków nie utrzymać.

Jest zwykłą, zagubioną młodą – a równocześnie – dorosłą osobą, która żyje jeszcze w bańce wyobrażeń na temat swojego życia, zderzając się co chwilę z rzeczywistością. A jej koleżanki, których życie to bańka niedostępna dla zwykłego śmiertelnika, nie pomagają jej spojrzeć realnie na otaczający ją świat.

W porównaniu z Joe, Beck jest potwornie irytująca. Na Twitterze można nawet znaleźć głosy, że zasłużyła na to, co ją spotkało. I głosy romantyzujące Joe’a, jako oddanego i idealnego partnera. Na szczęście Netflix i aktor wcielający się w stalkera, Penn Badgley, też mają media społecznościowe i starają się przypominać, że to nie Joe zasługuje to fanfary i podziw.

Joe vs Beck

Co nie wyszło? Moim zdaniem Joe nie powinien mieć za sobą traumatycznego dzieciństwa. Do wytłumaczenia jego obsesyjnego zachowania, wystarczyłby nieudany wcześniej związek, gdzie był zdradzany. Raz, że jego dzieciństwo było średnio poprowadzonym wątkiem w serialu, a dwa, siedzimy już w głowie Joe’a, słuchamy jego myśli i to wystarczy, by bardziej utożsamić się z nim, niż z kimkolwiek innym w serialu.

Gdyby był z normalnej rodziny, serial dobrze nakreśliłby fakt, że stalkerem może być każdy. Nie trzeba mieć za sobą traumatycznych przeżyć, by nie umieć panować nad swoimi emocjami, szczególnie gdy było się wcześniej zdradzanym. Wszyscy mężczyźni obsesyjnie sprawdzający telefony swoich dziewczyn i wszystkie dziewczyny, zazdrosne o każdy lajk zostawiony przez chłopaka pod zdjęciem koleżanki, nie byli zamykani w piwnicach. Oczywiście, nadal nie zachowują się dokładnie jak Joe, ale jakiś mały procent społeczeństwa popadnie w dokładnie taką samą paranoję.


Gdyby Joe nie był tak straumatyzowany, to dramat dorastającej Beck mógłby ruszyć nasze serca. I byłby to doskonały przykład na to, jak przystojny chłopak z normalnej rodziny, może być mimo wszystko niebezpieczny, a dziewczyna z problemami jakoś stara się wiązać koniec z końcem. Raz lepiej, raz gorzej.

A tak, to dostaliśmy stalkera, któremu należy współczuć, bo to świat go takim zrobił. A przez narrację z jego perspektywy, nikt nie współczuje Beck, pomimo że świat również uczynił ją taką, jaka jest.

Stalkerów dwóch

Nie mnie ciekawym fabularnym rozwiązaniem, jest stworzenie z Peach drugiej stalkerki Beck. Choć to stalking innego rodzaju. Homoseksualna Peach, po uszy zakochana w Beck i świadoma, że nie tylko Beck nie odwzajemni jej uczuć, ale również społecznych konsekwencji, z jakimi się zderzy po wyjawieniu swojej orientacji, popada w paranoję.

Paranoję tak dużą, że zachowuje się jak całkowite przeciwieństwo Joe’a. Podczas gdy on odsuwa od Beck wszystko, co przeszkadza dziewczynie w studiach, pisaniu i oczywiście spędzaniu czasu z nim, tak Peach świadomie rujnuje wszystko, na czym Beck zależy.

Ona nie sprawdza jej telefonu, a osacza swoją osobą, nie pozwala, by Beck miała jakieś życie poza nią, nawet ewentualnych partnerów Beck toleruje według swojego widzimisię. Nie lubi Joe’a, bo jest spoza schematu, spoza świata, który jest w stanie kontrolować. A już kompletnie nie umie się pogodzić z tym, że pomimo iż Joe nie ma kasy i luksusów, to Beck jakimś cudem przy nim odżyła i czuje się spełniona (przynajmniej na samym początku związku).


Peach, próbując zatrzymać Beck przy sobie, stosując metodę nakazów i zakazów. Nic dziwnego, że panikuje, gdy pojawia się Joe, który całe swoje życie jest gotowy podporządkować pod zachcianki Beck.

Co ciekawe, Joe brzydzi się zachowaniem Peach. Brzydzi się kolekcją zdjęć Peach, jakie ukradkiem zrobiła Beck – pomimo że sam się przecież do jednego z nich masturbuje. A choć nie znamy narracji Peach, ta na pewno brzydzi się zachowaniem Joe’a.

Netflix Lifetime jednak się starał

Nie mogę jednak powiedzieć, że Netflix Lifetime nie starał się pokazać tego, że Joe nie zasługuje na naszą sympatię. Mamy pełno scen, w którym Joe przygląda się Beck, podgląda jej prywatne życie, ba, stara się jej poczynaniami sterować. Ale gdy tylko przyłapuje na tym samym Peach, nazywa ją od razu chorą, stalkerką, zagrożeniem dla Beck.

Serial wprost nam mówi, że zachowania Joe’a jest złe. Ba, sam Joe identyczne zachowanie, jak jego, uważa, za złe. A jednak nadal na Twitterze znajdziemy wyznania miłości.

Co więcej, Netflix Lifetime łamie zasady szczęśliwego zakończenia. Bo dla Beck go nie ma. Dziewczyna ginie z rąk Joe’a, gdy ten w końcu przekonuje się, że jego działania nigdy nie zostaną przez nią zrozumiane i zaakceptowane.

Jednak, w przeciwieństwie do pozostałych bohaterów, których Joe zamordował, Beck ginie całkowicie poza kadrem. I jest to inna śmierć, niż śmierć Peach, która miała nas utrzymać w niepewności – kto pociągnął za spust? My wiemy, jak Peach zginęła, pomimo że tego nie widzieliśmy. Wiemy również, jak jej śmierć została upozorowana na samobójstwo.


Nie wiemy, jak zginęła Beck. Czy była to dla nie śmierć bezbolesna? Czy Joe ją zakatował w szale paniki i rozpaczy?

Szkoda, że tego nie wiemy. Bo pokazanie, jak Joe z zimną krwią zabija osobę, którą ponoć kocha, odczarowałoby do końca jego postać. Pokazałoby to dobitnie, że dla niego już nie ma różnicy, kogo zabija, choć sam oczywiście nigdy tego nie przyzna.

Zamiast tego, dostajemy suchą informację o śmierci bohaterki. I nawet wtedy Joe wykreowany jest na tego, który stawia jej marzenia nad swoimi – wydaje maszynopis, dzięki któremu Beck staje się znaną pisarką, choć pośmiertnie. Oczywiście, zrobił to przede wszystkim po to, by policja przestała się nim interesować – maszynopis w końcu przedstawiam fałszywą historię, oskarża o wszystko jej terapeutę. Biedna Beck, myślała, że papierowe kłamstwo pozwoli jej uciec przez stalkerem, a zamiast tego, zapewniła mu wolność.


You to nie jest wybitny serial i arcydzieło. To serial idący ścieżkami utartych schematów, z narysowanymi bohaterami, którzy nie mogliby być prawdziwi. Joe popełnia wszystkie swoje zbrodnie tak niezdarnie i nieprzemyślenie, że w normalnym życiu, zamknęliby go w drugim odcinku. Tak naprawdę, tylko zbieg okoliczności i szczęście ratuje go z każdej opresji. Inne postacie z kolei składają się z dwóch, czy trzech cech.

Jednak te utarte schematy są wykorzystane odpowiednio. I choć ja się zacięłam gdzieś w połowie serialu i później oglądałam go małymi dawkami, tak większość relacji mówi o obejrzeniu go w jeden weekend. I nie dziwię się, do takiego oglądania został nakręcony.

To, co serial robi naprawdę dobrze, to pokazanie, jak bardzo wystawiamy się na pokaz innym. Już nie trzeba stać pod czyimś domem. Nie trzeba umieć tajemnych kodów, programowania, nie trzeba nawet się włamywać. Wystarczy wejść na Facebooka, na Twittera, na Instagram i można dostać wszystko. Nasza technologia jest wprost stworzona do stalkingu.


Zakończenie sezonu pierwszego, mniej lub bardziej udolnie, pokazało, że Joe nie jest tym złym, którego uratuje prawdziwa miłość. Jednak, równocześnie, ostatnia scena jasno zapowiada kolejny sezon, a z tego, co słyszałam, zapowiedziano nie tylko drugi, ale i trzeci.

Sama uważam, że to nie jest dobry ruch. Kolejne sezony mogą z łatwością wybielić postać Joe’a i wprowadzić intrygę na jeszcze mniej realny poziom niż była teraz. W dodatku ta historia doskonale gra, jako mini serial.

Netflix Lifetime starał się odczarować stalking, choć patrząc po reakcjach, udało mu się to połowicznie. Ale lepsza próba taka niż żadna. Kto wie, może doczekamy się w końcu serialu, w którym za nic nie będziemy umieli polubić głównego bohatera i żal nam będzie jego ofiar? A może – jakimś cudem – stanie się to właśnie w You, w dwóch nadchodzących sezonach?