Od finałowego odcinka minęło już trochę czasu. Miałam więc
możliwość zweryfikować swoje pierwsze uczucia, które mimo wielu słów krytyki z
każdej strony, pozostały niezmienione. Sam
finał mnie nie zawiódł. Zostawił z poczuciem, że w sumie tak, tak to się powinno
skończyć. A także z pewnością, że można by go bardzo dobrze uzasadnić, gdyby
D&D nie bali się panicznie odgadnięcia fabuły finału.
Co i tak okazało się bezsensowne. Od dawna po Internecie
szalały spoilery dokładnie zdradzające zakończenie. Co przy wszystkich środkach
bezpieczeństwa, jakie podjęto podczas kręcenia, jest zakakujące.
Odcinek nie jest wolny od błędów logicznych (tym razem na
poziomie polityki całego Westeros), ale nie uważam, by źle kończył całą
historię.
I zapanował spokój
Przede wszystkim jest to odcinek bardzo spokojny. Jak na epilog
przystało. Nie ma tam miejsca na nowe rewelacje czy tworzenie kolejnych
historii. Należy wszystko zamknąć. I dobrze. Przyznam, że zastanawiałam nad tym, jak ten finał powinien wyglądać i
nie potrafiłam wymyślić niczego, co by sprawiło mi prawdziwą satysfakcję.
Bo jak można zakończyć tak wielką opowieść?
Bałam się, że ostatnią sceną będzie ta, w której nowy władca
zasiada na tronie. I nie dowiemy się co dalej. Tymczasem (choć scenarzystom
można wiele zarzucić), to nie zapomnieli oni o tym, że należy pokazać, jaka
będzie sytuacja polityczna Westeros po zakończeniu długoletniej wojny o władzę.
Bo jednak historia przedstawiona w Grze
o Tron to historia walki o wpływy, ciągłe polityczne przepychanki. Bohaterowie
zostali w to wszystko wrzuceni i musieli sobie jakość z całością poradzić.
Dlatego bardzo cieszy mnie druga część odcinka, która pokazuje,
co powstanie na zgliszczach dawnego Westeros.
Czas na królobójstwo
Podobało mi się również to, że Dany zginęła właśnie w takiej
ciszy i spokoju. Bez wielkiego rozmachu, bez wielkiej bitwy. Mniej podoba mi
się sposób, w jakim zostało to przedstawione, bo niestety, gdzieś zginęła atmosfera
wielkiego smutku i odwagi, jaką wymagało od Jona podjęcia takiej, a nie innej
decyzji. Nie wiem, czy to brak chemii pomiędzy aktorami (niestety nigdy nie
poczułam, że łączy bohaterów to coś),
a może kwestia pracy kamery.
Sam pomysł bardzo na plus. Wykonanie mogło być dużo, dużo
lepsze.
Zastanawia mnie, dlaczego tak wiele krytyki spadło na to, że
smok nie spalił Jona. W moim odczuciu smok
zachował się jak każde inne inteligentne zwierzę. Nie widział, kto zabił jego mamę. Widział tylko, że
Dany nie żyje. I był nauczony, że Jon to ten
przyjazny koleś, którego mama bardzo lubiła. Nie widzę tu powodu, by miał
palić Jona.
A że spalił Żelazny Tron? Piękna poetyka zmieniającego się w
popiół dawnego świata, która scenariuszowo ładnie zagrała. Smok wyżył swoją
rozpacz na otoczeniu, a że Tron tak ładnie zaczął się topić, to dlaczego nie
zniszczyć go doszczętnie.
Tym samym Dany
zniszczyła wszystko, co stworzyli jej przodkowie. Co też ma w sobie pewną
ładną klamrę. Targaryenowie przybyli i zjednoczyli Siedem Królestw. Stworzyli Królewską
Przystań od podstaw. A Dany wszystko, razem ze specjalnie wykłutym tronem,
obróciła w popiół.
Szczęście i mądrość Tyriona
To, że Dany nie spaliła go od razu na schodach, było
zaskakujące. Ale kto wie, może planowała zrobić z jego śmierci wielki spektakl,
by jeszcze raz podkreślić: nie wybaczam zdrady.
Niestety, to co w nim
nie gra – to ta wielka przemowa do Jona. Rozumiem, że scenarzyści jego
ustami postanowili jeszcze raz podkreślić, dlaczego Dany jest zła i od początku
zła była, ale nie powinien tego robić bohater, który przed chwilą w jej imieniu
skazał na śmierć swojego przyjaciela. Bo
skoro widział od początku, że Daenerys jest bezlitosna, to nie powinien być aż
tak ślepo w nią zapatrzony. Nie powinien umieć tak łatwo wyjaśniać jej działań
i słuszności jej zamordowania.
Upiekło mu się bardzo, że Jon posłuchał. I upiekło mu się po
raz drugi – na jego rzekomym sądzie. Jasne było, że nikt nie traktuje Szarego Robaka poważnie. Jakiś tam żołnierz, sługa
królowej, która przyniosłaby wszystkim piekło na ziemi. O ile na początku
jeszcze starają się go słuchać, tak widać, że jest dla nich osobnikiem, którego
trzeba wywalić. I wyłączenie go z rozmowy o przyszłości, by zacząć słychać
Tyriona, tylko to podkreśliło. Szary Robak też nigdy politykiem nie był. To
prosto myślący wojskowy, który też nigdy nie miał być dowodzącym wojskiem. Nic
dziwnego, że nagłe potyczki słowne i wielkie mowy zwyczajnie go przerosły.
Szkoda tylko, że z
postaci pozytywnej, odnajdującej siebie i wolność, stał się tak mocno
negatywnym bohaterem.
Za to Tyrion jest ostatnim z wielkiego rodu. I ma głowę na
karku (choć i wiele błędów w ostatnim sezonie popełnił).
To, co jednak nie powinno się wydarzyć, to tak szybka zgoda na
jego propozycję. Bran nie jest w Siedmiu
Królestwach poważany. Jego moce nie są wszechobecnie znane. Scenariusz w ósmym
sezonie nie sprawił, by to się zmieniło. Zbył łatwo to wszystko poszło.
I oczywiście, musiało potoczyć się szybciej, bo to epilog, ale…
no cóż, poprzedzało go pięć odcinków i siedem sezonów. Scenarzyści musieli
wiedzieć, kogo na tronie posadzą przynajmniej sezon wcześniej (a jak plotka
głosi, od wiedzieli to od samego początku). Dlatego sugestia wyboru Brana na króla,
przyjęta bez żadnych protestów, jest co zwyczajnie dziwna – nie tylko widzowie
nie widzieli w nim ważnej postaci. Westeros
nie słyszało o nim nic więcej poza „Bran Stark, syn Neda Starka”. A wieści
o Trójokiej Wronie powinni brać tak samo na poważnie, jak z początku brali
informacje o Nocnym Królu.
Bran The Broken
No właśnie. Problem z
Branem nie jest taki, że nie powinien siedzieć na tronie, ale że jego postać
nie została w żaden sposób zbudowana. Najpierw oglądaliśmy dość nudną drogę
za mur, zdobywanie umiejętności i zostanie Trójoką Wroną – co nigdy nie zostało
jakość szczególnie wyjaśnione, aż w końcu skończyliśmy na chłopcu, który rzucał
dziwne i krępujące uwagi.
Niewykorzystanie Brana i
jego umiejętności, sprawiło, że stał się postacią zbędną i tak naprawdę,
wszystko mogłoby się potoczyć bez niego. I tak wiem, że Nocny Król niby
szedł po Brana, ale czy jego finalnym celem i tak nie było ziszczenie całej
ludzkości? Przelazłby przez Mur i zaatakował Westeros niezależnie od tego, czy
Bran był w scenariuszu, czy nie.
Drugi problem jest taki,
że twórcy sami do końca nie wiedzą, na czym te jego moce polegają. Z jednej
strony mówiło się, że może cofać się w czasie, a nawet w jakiś sposób
nadpisywać przeszłość. A teraz mamy mocno zasugerowane, że być może i widzi
przyszłość? W końcu wiedział, że zostanie królem.
Nie do końca mogło to wynikać ze znajomości historii Westeros i
dedukcji, bo nigdy w Westeros nie było systemu elekcyjnego wyboru króla –
trzeba było sobie władzę najpierw wywalczyć, a potem pozostawała dziedziczona.
I siłą trzeba było się tego tronu trzymać. To, że ten sposób rządzenia kończy
się wojnami domowymi, przyjdzie się jeszcze Westros dowiedzieć (jak coś, Polska
może się podzielić doświadczeniami).
Czy to oznacza, że Bran doskonale wiedział, co się stanie? Czy
nie byłby to doskonały moment, by zaprezentować jego umiejętności? I nie
tłumaczyłby w pewien sposób, że byłby dobrym królem?
Bo jeżeli wszystko wiedział i czekał spokojnie, aż dadzą mu
tron to… no cóż, okazuje się najbardziej złą i wyrachowaną postacią tego
serialu.
Sam wybór Brana mi nie
przeszkadza. Mam nadzieję, że w książkach też usiądzie na tronie. Po to, by
dowiedzieć się co myśli i jak myśli. Jakie ma możliwości i poznać uzasadnienie.
Bo wiem, że Martin w powieści może to bardzo dobrze uzasadnić.
Tragedia Jona
Jon jest jedną z
najbardziej tragicznych postaci w tym serialu. Przez cały czas odrzucany
jako bękart, z władzą wciskaną mu na siłę do rąk, ogromnym dziedzictwem, z
którego przywilejów nigdy nie mógł skorzystać (chęć mordowania wszystkich dzieci
Targaryenów była przez Roberta Baratheona zaskakująco ogromna), by stracić dwie
wielkie miłości. W tym jedną własnoręcznie zabić.
Bardzo się cieszę, że
wysłano go na Mur, gdzie mógł przyłączyć się do Wolnych Ludzi i w końcu znaleźć
spokój. W czwartym odcinku Tormund mu to proponował i było widać, że gdyby
tylko mógł, Jon przystałby na tę propozycję.
Za Murem w końcu będzie mógł żyć spokojnie. W końcu nikt nic
nie będzie od niego chciał. Nie będą od niego wymagać obejmowania tronu,
którego nie chce. Nie będą wciskali odpowiedzialności, o którą nie prosi. Nie wyobrażam sobie dla niego lepszego
zakończenia.
Zwycięstwo Sansy
Jedyna, naprawdę
kompetentna osoba do rządzenia. Jeżeli miałabym wskazać sama, kogo na
tronie osadzić, wskazałabym Sansę. Jednak, czy chciała rządzić wszystkim? Mogła
przecież zaproponować swoją kandydaturę i miałaby niepodważalne dowody, że jest
najlepsza. Sansa jednak nie miała ochoty użerać się ze wszystkimi. Na północy
ma wiernych ludzi, którym udowodniła swoje kompetencje. Im obiecała wolność i
tę wolność im zawiezie.
Tylko… o ile charakterologicznie,
jej prośba ma sens, o tyle geopolitycznie już nie. Na tronie zasiada w
końcu Stark. Północ podczas jego rządów miałaby największe wpływy. A naiwne
jest myślenie, że zastępca Brana będzie chciał rządzić sześcioma królestwami,
skoro mógłby siedmioma.
Dziwny jest również brak reakcji innych królestw. Dużo bardziej
niepokorne i samodzielne było Dorne, co podkreślano niejednokrotnie. Żelazne
Wyspy zawsze chciały się rządzić same. Cisza z ich strony była bardzo
zaskakująca.
No, ale choć przez chwilę Sansa miała to, o co zabiegała od
dawna. I czego też nie odpuściłaby Dany, nawet pod groźbą spalenia smoczym
ogniem. I nie ukrywajmy – przepiękni wyglądała w koronie.
Daleka podróż Aryi
Moce Aryi, podobnie jak
Brana, przerosły scenarzystów. Nie zostały wykorzystane ani razu do
wypełnienia finałowych walk. Ani przy Nocnym Królu – gdzie co prawda, byłyby
tylko niepotrzebną sztuczką, ale po coś w końcu Arya umie zmieniać twarze. Nie
brała też udziału w zabójstwie Dany.
I o ile podobała mi się poetyka jej cichej śmierci z ręki Jona,
tak równie dobrze Arya mogłaby zabić Szarego Robaka i się pod niego podszyć. W końcu to właśnie ona została wyszkolona
na skrytobójcę. Posiada niezwykłe umiejętności. I nagle zapomina, że je ma
– a stać ją tylko ostrzeżenie Jona.
Czy nie podoba mi się jej zakończenie? Dalekie podróże trochę
leżą w jej naturze, dużą część swojego życia spędziła poza granicami Westeros. Z
pewnością jej talent pomoże jej przeżyć na nieznanych terenach.
Ale nie zmienia to tego,
jak bardzo niewykorzystany został jej potencjał. W końcu przez cały serial Arya
była budowana na tę postać, która może zmienić wszystko. I niby pokonała
nocnego króla, ale nie potrzebowała do tego aż tak specjalistycznego, wręcz
magicznego szkolenia.
Niepotrzebna magia
Z perspektywy czasu
widać, co Grę o Tron zgubiło – były to wszystkie wątki z przepowiedniami,
nadprzyrodzone moce i postacie nie z tego świata, jak Nocny Król. Bo o ile
w książkach Martin może sobie je wyjaśniać przez tysiące stron, o tyle
scenarzyści nawet nie mieli na nie pomysłu. To w końcu nie był ich pierwotny
zamysł. Z wielu rzeczy mogli wcześniej zrezygnować czy porzucić wszystkie
przepowiednie, robiąc z Melisandre kapłankę-maniaczkę.
Fani pewne by się oburzyli, ale wyszłoby to serialowi na dobre.
Bo finalnie wrócił do tego, skąd zaczął – oprócz początkowej sekwencji z białymi
wędrowcami, trochę trzeba było poczekać, aż jakaś magia się w serialu pokaże. W
finale, tak jak na początku, praktycznie jej nie ma.
Przez ten brak pomysłu, wiele rzeczy, które powinny być
wyjaśnione, nigdy nie zostały. O ile pochodzenie Nocnego Króla jest znane
(został stworzony przez Dzieci Lasu w obronie przed ludźmi), tak nic więcej o
nim nie wiemy. Nie wiemy, co znaczyły tajemnicze znaki, jakie zostawiali.
Niewiele wiemy też o Panie Światła, który w książkach też
jeszcze nie znalazł swego wyjaśnienia. Faktycznie jest bogiem? Czy to po prostu
rodzaj magii, która została z jakiegoś powodu powiązana z religią?
A szkoda. Bo Bran, będący wszystkowiedzącym bohaterem, mógł być
przez część serialu postacią wyjaśniającą te rzeczy. Mogłoby się wydawać, że ze
swoją wiedzą, właśnie po to został stworzony.
Oczywiście teraz możemy być mądrzy. Nie zadziwiałbym się, jakby
scenarzyści liczyli na to, że Martin zdąży do finału wydać, choć swoją
przedostatnią książkę – która może choć trochę tłumaczyłaby pewne magiczne
zabiegi. Trudno było też na pewno ocenić, co naprawdę będzie ważna na końcu, a
co nie.
Czy Gra o Tron nas okłamała?
Można by krzyknąć, że Gra o Tron nas okłamała. Bo przecież
najważniejsze miało być, kto na tronie usiądzie.
I gdy tak myślę o całej tej historii, to nie zgadzam się z tym
stwierdzeniem. Gra o Tron mówiła o
świecie na skraju wielkich przemian politycznych. Przedstawiła nam
Daenerys, tą która te wielkie zmiany wprowadzała od początku swojego panowania.
Równocześnie, pokazywała, jak okropne są rządy ludzi, którym zależy tylko na
tronie i wpływach, a nie na racjonalnym sprawowaniu władzy i dbaniu o
poddanych.
Dany powtarzała od początku, że wprowadzi zmiany. Złamie koło. I zrobiła to. Po drodze
pochłonęła ją chciwość i ciągłe dążenie do coraz większej władzy. Jej śmierć i
zgliszcza, jakie za sobą zostawiła sprawiły, że ci, co przeżyli musieli
zastanowić się, co dalej.
Czy serial zawsze umiejętnie to pokazywał? Nie zawsze. Ale
zarówno pierwsze sezony, jak i finał odcinka pokazują, że o to chodziło
pierwotnie.
I to już koniec…
Sezon 8 był pod wieloma, naprawdę wieloma względami
rozczarowujący. Ale równocześnie, gdy
spojrzałam na swoje recenzje, to skrytykowałam mocno tak naprawdę tylko 4 i 5
odcinek. Pierwsza dwa bardzo mi się podobały, a finał nie sprawił, że żałuję
spędzonych na oglądaniu lat.
Bo Gra o Tron to pierwszy wielki serial fantasy. Serial, który
sprawił, że rozprawiałam o nim ze znajomymi jadąc busem. Serial, który masa
osób zaczęła oglądać, pomimo że wcześniej nie oglądała seriali (a fantasy już
szczególnie). Serial, który odkrył wielu wspaniałych aktorów i stworzył kreacje
zapadające w pamięć.
Stworzył także czołówkę, która zapadła w pamięć. I to nie tylko
wizualnie, ale przede wszystkim dźwiękowo. A to również jest warte odnotowania,
coraz rzadziej się zdarza by jakieś motywy muzyczne, aż tak wpisywały się w
kulturę popularną i scalały z filmem czy serialem. No i cała muzyka z ósmego sezonu,
to jest mistrzostwo świata. Wraz z kilkukrotnym przerobieniem głównego motywu,
tak by mógł nieść za sobą zupełnie inny nastój i pasować do scen.
I, choć nie kończy na najwyższych nutach, to niewiele seriali
tak kończy. Widać Grze o Tron nie było to dane. Ale równocześnie, dla mnie nie
wpisała się do grona seriali, które skończyły źle.
Bo myślę, że tu nie
wszystko było winą scenarzystów. Częściowo GoTa zabiły bardzo duże
oczekiwania. Oczekiwania, którym nie dało się sprostać. Częściowo była to
zbiorowa histeria, która powstawała na dźwięk każdego spoilera, każdego zdjęcia
z planu.
Dlatego ciekawa jestem, jak będzie mi się go oglądało w
przyszłości. Gdy nie będzie rocznych przerw między sezonami i czasu na
analizowanie każdego kroku postaci. Gdy nie będzie się wpadać na niezadowolone
głosy zaraz po otworzeniu Facebooka.
Myślę, że będzie mi się go oglądać jak… każdy inny serial,
który ma wady, ale równocześnie ma wszystko, za co seriale kocham (plus smoki).